Był bezdomny, grał w filmach dla dorosłych, ale nigdy się nie poddał. Sylvester Stallone to prawdziwy wojownik
Sylvester Stallone to wojownik. Nie tylko w filmach, ale też w życiu zawodowym. Kiedy bowiem wdrapał się na szczyt, a potem z niego spadł, to za chwilę na niego powrócił. I tak w kółko. Od dna odbija się bowiem niczym Rocky od lin na ringu bokserskim. Nikt nie ma na swoim koncie tylu Złotych Malin, ale też żaden aktor nie może pochwalić się występami w filmach z największymi otwarciami w box office'ie w każdej z pięciu dekad z rzędu.
"Rocky", "Rambo", "Na krawędzi", "Rocky Balboa", "Niezniszczalni" - Sylvester Stallone konsekwentnie przez pięć dekad podbijał wielki ekran, a teraz udało mu się podbić i mały. W końcu w Stanach Zjednoczonych "Tulsa King" (u nas serial dostępny jest na SkyShowtime) to prawdziwy hit. Aktor jest żywą legendą. Nic dziwnego. Ciężko sobie na ten status zapracował. Bo przecież możemy się śmiać, że wziął udział w takim kuriozum jak "Stój, bo mamuśka strzela", możemy mu zarzucać, że jego kreacja jest słaba, możemy nawet przyznać, że wszystkie 10 Złotych Malin na jego koncie jest całkowicie zasłużonych, ale wciąż będziemy go podziwiać i z niecierpliwością czekać na kolejne produkcje z jego udziałem.
Dzisiaj trudno uwierzyć, że Sylvester Stallone miał kiedyś problemy finansowe i nawet był bezdomny. Jak sam po jakimś czasie wyznał, z tego właśnie względu trafił na plan "Przyjęcia u Kitty i Studa". Softcore'owe porno do teraz jest niechlubnym epizodem w jego karierze. Gdyby nie on o tym filmie pewnie wcale by się nie mówiło. Ale przecież kilka lat po jego premierze, na ekrany trafił "Rocky". A wtedy gwiazda aktora rozbłysła pełnym blaskiem.
Czytaj także:
Sylvester Stallone jako Włoski Ogier
"Rocky" to dziecko Sylvestra Stallone. Aktor nie tylko w nim wystąpił, ale też napisał do niego scenariusz (tak za rolę pierwszoplanową, jak i tekst został wyróżniony nominacją do Oscara). To był piękny sen. Historia underdoga - tytułowego Rocky'ego Balboy, który marzy o wielkiej, bokserskiej karierze. Trenuje, walczy, rzuca wyzwanie mistrzowi... Co za emocje! Ludzie walili do kin drzwiami i oknami. Każdy chciał to przeżyć. I wtedy ktoś sobie przypomniał, że przecież na półce zalega ma softcore z gwiazdą tego hitu.
Po sukcesie "Rocky'ego" "Przyjecie u Kitty i Studa" przemontowano w taki sposób, aby film skupiał się na postaci Sylvestra Stallone'a. Wydano go wtedy pod nowym tytułem "Italian Stallion", czyli Włoski Ogier. Od tamtej pory bardzo często tym właśnie mianem określa Sly'a. Aktor nie pozwolił jednak, aby ta (ironiczna przecież) ksywka miała go zdefiniować. Wziął przykład z Balboy i poszedł za ciosem. Zaraz przecież stanął po obu stronach kamery w "Paradise Alley". Nie wyszło to jednak najlepiej.
Nie ma co zrażać się potknięciami, trzeba pracować dalej. Dlatego Sylvester Stallone zaserwował nam "Rocky'ego 2". I tym razem się udało. Oto kolejny hit - dalsza część snu underdoga, równie piękna, co poprzednia. Niby odcinanie kuponów od popularności pierwowzoru, a jednak z serduchem po właściwej stronie. Nic więc dziwnego, że trzy lata później pojawiła się trzecia część serii. W międzyczasie jednak aktor wystąpił w dwóch lubianych do dzisiaj filmach - "Ucieczka do zwycięstwa" i "Nocny jastrząb".
Sylvester Stallone wybija rytm kina akcji
Chociaż "Rocky 3", jak można było się spodziewać, okazał się hitem, to inny film z tego samego roku i z udziałem Sylvestra Stallone'a wielkimi zgłoskami zapisał się na kartach historii kina. "Rambo: Pierwsza krew" to druga ikoniczna rola w dorobku aktora. Wciela się on w straumatyzowanego weterana wojny w Wietnamie, który po powrocie do Stanów Zjednoczonych musi znowu stanąć do walki - tym razem ze swoimi rodakami.
W latach 80. Sylvester Stallone był jednym z największych gwiazdorów kina akcji. Co z tego, że próbował nieco zmienić swój image grając piosenkarza country u boku Dolly Parton w "Krysztale górskim" i stanął za kamerą sequela "Gorączki sobotniej nocy" (okropnego swoją drogą) "Pozostać żywym". On był facetem od kopania tyłków. Udowadniał to grając w kolejnej części "Rocky'ego" i kontynuacjach "Rambo". Ponadto zaprowadzał porządek na amerykańskich ulicach jako porucznik Cobretti w "Cobrze", czy wraz z Kurtem Russellem oczyszczał się z bezpodstawnych zarzutów w "Tango i Cash".
Największym rywalem Sylvestra Stallone był w tamtym okresie Arnold Schwarzenegger. Panowie w końcu się polubili, ale wtedy było ostro. W końcu legendarna stała się historia na temat wspomnianego "Stój, bo mamuśka strzela". Schwarzenegger wiedział, że scenariusz jest słaby i nic dobrego z tego nie wyjdzie. Jednakże puścił plotę, że jest rolą zainteresowany. Stallone postanowił więc go uprzedzić. I to jego właśnie w jednej ze scen zobaczymy na ekranie w pielusze.
Stallone co prawda wybijał rytm kina akcji w latach 80. i 90., ale jego gwiazda przygasała. Może pochwalić się sukcesami komercyjnymi pod postacią "Na krawędzi", czy nawet "Specjalisty". Jednakże sen "Rocky'ego" skończył się (przynajmniej na jakiś czas) wraz z porażką 5. części serii. Rambo po absurdalnej trójce (ponownie: na jakiś czas) również odszedł w zapomnienie, a aktor zaczął się gubić. Początek nowego milenium nie był dla niego łaskawy.
Upadek i odkupienie Sylvestra Stallone'a
"Dorwać Cartera", "Wyścig", "Słodka zemsta", "Detoks" - to były tak artystyczne, jak i komercyjne porażki. Żeby Sylvester Stallone się odbił trzeba było czekać na nowego... "Rocky'ego". Balboa powrócił na wielki ekran po wielu, naprawdę wielu latach przerwy i okazał się sukcesem. Aktor ponownie więc poszedł za ciosem i powrócił do "Rambo". Po "Johnie Rambo" przyszedł natomiast czas na "Niezniszczalnych". Dzieciaki, które wychowały się w wypożyczalniach kaset VHS zapiszczały z zachwytu.
Koncept "Niezniszczalnych" jest bardzo prosty. Sylvester Stallone (również w roli reżysera) zebrał w jednym filmie największe ikony (starszego i nowszego) kina akcji - siebie (ba!), Dolpha Lundgrena, Jasona Stathama, Jeta Li, a do epizodycznych występów zaprosił Arnolda Schwarzeneggera i Bruce'a Willisa. W filmie chodzi ogólnie o oldschoolową rozpierduchę - taką napędzaną adrenaliną i testosteronem.
"Niezniszczalni" doczekali się do tej pory dwóch sequeli (nadchodzi kolejny), a ich rodzina sukcesywnie się powiększała. W kontynuacjach pojawili się bowiem Jean-Claude Van Damme, Chuck Norris, Wesley Snipes i Mel Gibson. Sylvester Stallone wciąż jednak nie może rozstać się ze swoimi ikonicznymi bohaterami. Powrót "Rambo" w "Ostatniej krwi" niezbyt się powiódł, ale dalszy ciąg historii Rocky'ego to już inna sprawa. Balboa pojawił się bowiem (tym razem na drugim planie) w "Creedzie".
Czytaj także:
Sylvester Stallone wciąż na fali
"Creed" był "Rockym" XXI wieku. Sylvester Stallone przekazał w nim rękawice synowi swojego dawnego rywala (a potem przyjaciela) Apolla Creeda. Aktor pojawił się w dwóch częściach serii. Niestety nie zobaczymy go już w nadchodzącej trzeciej odsłonie bokserskiej sagi młodego Adonisa. Ale przecież gwiazdor nie pozwoli nam za sobą tęsknić. Wciąż jeszcze aktywnie pracuje. W zeszłym roku wystąpił w (nieudanym) "Samarytaninie" i wspomnianym (hitowym) serialu "Tulsa King". W tym ma powrócić chociażby w "Strażnikach Galaktyki: Volume 3" i "Niezniszczalnych 4".
Na dzień dzisiejszy Sylvester Stallone ma na swoim koncie 11 Złotych Malin (w tym dla najgorszego aktora stulecia i nagrodę odkupienia za rolę w "Creedzie"). Już jest niekwestionowanym rekordzistą, a w tym roku może zdobyć kolejną (anty)nagrodę za rolę w "Samarytaninie". Co z tego! Fani już zawsze będą go kochać za te wszystkie emocje, które nam regularnie dostarcza od wielu dekad. Biorąc pod uwagę, że znowu jest na wznoszącej się fali popularności, możemy być pewni nawet komercyjnego sukcesu reality show w stylu "Z kamerą u Kardashianów" z jego udziałem - "The Family Stallone". Ekhm... a może jednak nie? Sly, trzymaj się jednak kopania tyłków.
Czytaj także: