Jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Tak w ogromnym skrócie opisać można "System" w reżyserii Daniela Espinosa. Choć koniec końców to film, który może się podobać, we mnie wzbudził bardzo mieszane odczucia.
Na oficjalną polską premierę "Systemu" trzeba będzie poczekać jeszcze kilka dni - odbędzie się ona 24 kwietnia. Jednak w wybranych kinach film emitowany jest już od tego weekendu, w ramach pokazów przedpremierowych. Skoro tylko dowiedziałem się, że został on zakazany w Rosji, Kazachstanie i na Białorusi (m. in. za "przeinaczania faktów historycznych"), moje zainteresowanie nim wzrosło i nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Związek Radziecki, lata 50., okres głębokiego terroru stalinowskiego. Leonid Demidow (Tom Hardy) to bohater II wojny światowej, obecnie funkcjonariusz Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego, uchodzący za jednego z najlepszych oficerów śledczych, szczerze oddanego ideałom Partii. Jego wiara w totalitarny system zostaje jednak zachwiana, gdy otrzymuje rozkaz zatuszowania okrutnego morderstwa, dokonanego na kilkuletnim chłopcu, synu jego przyjaciela. W raju nie może przecież dojść do tak ohydnego czynu; zabójstwa są domeną zgniłego Zachodu. Szybko okazuje się, że wcale nie jest to jedyna sprawa tego typu - w podobnych okolicznościach zginęło jeszcze kilka innych młodzieńców. Leo w tajemnicy przed przełożonymi podejmuje prywatne śledztwo. To dopiero początek jego kłopotów, bo jednocześnie o szpiegostwo zostaje oskarżona jego żona, Raisa (Noomi Rapace).
Mocnym stronami "Systemu" są niewątpliwie znakomita scenografia, wiernie odwzorowująca realia, w których toczy się akcja filmu, oraz bardzo ładnie operujące głębią ostrości, przemyślane zdjęcia. Słowa uznania należą się też aktorom, w szczególności parze głównych bohaterów - Hardy'emu i Rapace, aczkolwiek udane są również role Joela Kinnamana czy Paddy'ego Considine'a. Trochę rozczarowujący jest Gary Oldman - nie dlatego, że zagrał źle, ale dlatego, że poza kilkoma niezłymi scenami, nie pokazuje nic szczególnego.
Pomysł na scenariusz (będący adaptacją powieści Toma Roba Smitha "Ofiara 44" (wydanie z 2008 roku)/"System" (wydanie z 2015 roku)), również jak najbardziej do mnie trafia. Niestety zdecydowanie mniej przekonuje mnie jego wykonanie, pełne dziur, błędów logicznych, niekonsekwencji i uproszczeń.
O ile początkiem "Systemu" byłem szczerze zachwycony, o tyle w miarę upływu czasu coraz więcej elementów zaczynało mi w nim zgrzytać.
Trudno mi bowiem stwierdzić, o czym właściwie był "System". O próbie buntu, walce z państwem totalitarnym? Jeśli tak, to fabuła rozwija się w bardzo dziwnym kierunku, a zakończenie konfunduje. O śledztwie w sprawie mordowanych dzieci? Wówczas uwiera jego naiwność i prostota, bowiem Leonidowi trzeba bardzo niewiele, żeby wytropić zbrodniarza. Przyjmy zatem, że jest to po prostu film o zakazanym śledztwie w czasach totalitaryzmu, jakkolwiek nie do końca satysfakcjonuje mnie takie podsumowanie.
Wątków mamy tu sporo i pojedynczo każdy z nich jest naprawdę ciekawy. Niestety połączone ze sobą w całość, sprawiają czasem wrażenie, że zabrakło czasu, żeby je jakoś sensownie umotywować. Gdyby "System" był miniserialem, zapewne wypadłoby to zdecydowanie lepiej. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest niejasna konwencja filmu - ni to thriller, ni kryminał, trochę dramat obyczajowy, a trochę film akcji.
Rażą też płytkie relacje pomiędzy bohaterami, które w dodatku widz musi przyjmować na wiarę.
Z ust postaci usłyszymy co prawda różne deklaracje - jest jak mój brat, kocham go, ufam mu i tak dalej - ale na ekranie nie zobaczymy potem ich potwierdzenia. Wyłamuje się z tego jedynie relacja łącząca Leo i Raisę, aczkolwiek kolejne przemiany, które przechodzi żona Demidowa nie wypadły zbyt wiarygodnie.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o przedziwnym zabiegu, który z jakiegoś powodu zdecydowano się wykorzystać. Otóż dialogi nagrane są w języku angielskim, ale aktorzy silą się na wschodni akcent, co samo w sobie jest dość zabawne. Ale już na kuriozum zakrawa fakt, że i tu zabrakło konsekwencji, w związku z czym niektórzy mówią płynnym angielskim, a jeszcze inni - na przykład z wyraźnym akcentem brytyjskim.
Mimo wszystko nie jest to film zły. Niektóre jego elementy naprawdę zasługują na uznanie - przede wszystkim techniczne aspekty są to przynajmniej ponadprzeciętne - i jako całość, widowisko może się bronić. "System" bardzo by zyskał, gdyby mógł być dłuższy (a nie mógł być, bo i tak trwa już ponad dwie godziny), ale gdyby jego twórcy skupili się na jednym, może dwóch wybranych wątkach, zamiast próbować jednocześnie rozwijać ich kilka.