REKLAMA

"Szczęśliwa Ziemia" Orbitowskiego nie jest łatwa, ale zostawia po sobie ślad

Jutro w sprzedaży pojawi się "Szczęśliwa Ziemia", najnowsza powieść Łukasza Orbitowskiego. Przeczytałam ją dwa razy, chcąc upewnić się, czy na pewno jest to powieść ciężka, ale zostawiająca po sobie ślady w umyśle, wracające w najmniej oczekiwanych momentach. "Szczęśliwa Ziemia" to zadziwiająco dojrzała opowieść o pustce prozaicznego życia. Z elementem nadprzydzonym oczywiście, ale nadającym całości dodatkowego wymiaru, a nie przytłaczającym historię.

„Szczęśliwa Ziemia” Orbitowskiego nie jest łatwa, ale zostawia po sobie ślad
REKLAMA

Łukasz Orbitowski ma wyjątkową umiejętność opisywania rzeczywistości w sposób realistyczny, bliski i znany. Postacie Orbitowskiego, zdarzenia, miasta, ulice, wszystko żyje i to życiem brudnym, odartym z poetyckości. Ten realizm jest momentami bolesny, ale pobudza wyobraźnię do działania w sposób wyjątkowy. W "Szczęśliwej Ziemi" jest go mnóstwo, całe szczęście.

REKLAMA
201239_szczesliwa-ziemia_557

Jednak "Szczęśliwa Ziemia" różni się trochę od innych powieści Orbitowskiego, przede wszystkim w kwestii przystępności i lekkości prowadzenia fabuły. Nie do końca wiem, czy to kwestia języka, historii, czy może nierównomiernego rozłożenia ciągłości opowieści - momentami ma się wrażenie, że czytanie nie zaprowadzi do końca, że przyswaja się obrazowe, przypadkowe zdarzenia, luźno powiązane bohaterem. "Szczęśliwa Ziemia" jest więc momentami nierówna.

Jest też przytłaczająca. Historia Szymka, który słyszy skrzek - niemilknące nigdy dźwięki zatruwające życie , jego przyjaciół z dzieciństwa, małej miejscowości Rykusmyku i jej tajemniczego gościa nie ma jasnych elementów. To ciąg smutnej egzystencji i pragnień, za które trzeba zawsze zapłacić.

Celowo piszę w ten sposób, bo nie chcę zdradzać fabuły. Ta jest warta odkrycia samemu, nie tylko z powodu wspaniałej przyziemności podszytej innym wymiarem, ale przede wszystkim ponieważ toczy się często w dosyć niespodziewany sposób.

Dostajemy podstawową opowieść o głównym bohaterze, która w naturalny sposób rozgałęzia się na kolejne trzy krótsze opowieści i, jak to u Orbitowskiego, zawiera w sobie też opowieść z przeszłości. Tym razem dotyczy ona Księcia Ottona i jego wypraw i przewija się zgrabnie w kilku miejscach rysując obraz przeszłości Rykusmyku.

"Szczęśliwa Ziemia" nie ogranicza się jednak do tej małej miejscowości, która mogłaby być praktycznie każdym kilkutysięcznym miasteczkiem w Polsce. Odwiedzamy też Kopenhagę, w której Łukasz Orbitowski mieszka i zapewne dlatego miasto jest tak prawdziwe, Warszawę "rosnącą w przyspieszonym tempie, jakby próbowała nadgonić stracone lata i zbudować siebie po raz trzeci, jak należy" czy Kraków.

Tak naprawdę "Szczęśliwa Ziemia" zrywa z łatką pisarza horrorów, często mylonego z fantastyką, której dorobił się Orbitowski.

To pełnoprawna powieść z elementem nadnaturalnym, której groza nie polega na wymyślnych cudach wiankach, a na wejrzeniu w człowieka i uświadomieniem, że to, czego chcemy i pragniemy praktycznie nigdy nie okazuje się tym, co dostajemy.

Ze "Szczęśliwą Ziemią" mam jednak dwa problemy. Po pierwsze jest to powieść trudna i wielopoziomowa i zrywa z Orbitowskim, którego uwielbiałam. Tym od "Świętego Wrocławia", "Tracę Ciepło" czy świetnych, treściwych opowiadań. "Ziemi" nie czyta się tak lekko i trzeba przyzwyczaić się do stylistyki.

REKLAMA

Z pierwszego wynika trochę drugi, całkiem przyjemny problem - "Szczęśliwa Ziemia", obrazowo opisany byk z okładki i sięgnięcie do dylematów zwykłego człowieka zostają w głowie na dłużej i gryzą, powodując zadawanie sobie samemu od czasu do czasu pytanie, czy to jest to szczęście, którego szukam.

Ale to chyba dobrze - przecież dobre powieści powinny zostawiać po sobie posmak, prawda?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA