REKLAMA

Szkoła pierwszych razów. "Papierowe miasta" sprawią, że znów poczujesz się nastolatkiem. Recenzja sPlay

Powieści Johna Greena, kierowane głównie do młodzieży i tych, których zwykło się określać mianem "młodych dorosłych", pełne są humoru, ciepła, wiary w przyjaźń i miłość. Nie są to jednak naiwne romansidła dla młodszego widza, mające zawsze dobre zakończenie, a książki, które choć często są smutne, dają jakąś nadzieję, traktują o dojrzewaniu i poszukiwaniu samego siebie. Jeśli widzieliście zeszłoroczny film na podstawie jego powieści, "Gwiazd naszych wina", wiecie o czym mówię. Jeśli nie, nadróbcie go i koniecznie zobaczcie "Papierowe miasta", które w ostatni piątek weszły do polskich kin.

"Papierowe miasta" sprawią, że znów poczujesz się jak nastolatek
REKLAMA
REKLAMA

"Papierowe miasta" to czwarta książka Johna Greena, która w Polsce ukazała się parę lat temu nakładem Wydawnictwa Bukowy Las (w tym roku doczekaliśmy się wznowienia powieści z filmową okładką). Rzecz opowiada o nastolatku Quentinie, który za niedługo kończyć ma szkołę średnią. Chłopak jest raczej z tych, którzy przez całe liceum nie zyskali popularności, ma swój niewielki krąg przyjaciół, w skład który wchodzą Ben i Radar oraz wiedzie spokojne, stateczne życie bez szaleństw. Tych może doświadczać jedynie na odległość, obserwując życie swojej sąsiadki i przyjaciółki z dzieciństwa, Margo, z którą przed laty stracił kontakt. Dziewczyna jest popularna, ma mnóstwo atrakcyjnych znajomych i przystojnego chłopaka. Wkrótce jednak, pewnej dziwnej nocy, okaże się to, co wygląda na coś wspaniałego, wcale nim nie jest. Drogi Quentina i Margo zejdą się ponownie. Ich spotkanie będzie początkiem wielkiej przygody, podczas której wszyscy bohaterowie będą musieli dorosnąć.

Właśnie to dorastanie, dojrzewanie spowodowane sytuacją, w której bohater nagle się znajduje, jest najbardziej charakterystycznym motywem powieści Johna Greena.

Zarówno w "Gwiazd naszych wina", "Szukając Alaski", "Will Grayson, Will Grayson" czy w rzeczonych "Papierowych miastach" główna postać i jej rówieśnicy zostają postawieni w trudnej i nowej dla siebie sytuacji. Green jako swoich głównych bohaterów wybiera zwykle osoby zachowawcze, outsiderów, będących w kontrze do otaczającej ich rzeczywistości. Dokładnie takim chłopakiem jest Quentin (w tej roli Nat Wolff), który powie w jednej ze scen, że dla niego te wydarzenia były czymś, co nazwać można byłoby serią pierwszych razów, podczas gdy wszyscy inni, kończąc szkołę średnią, robili te rzeczy po raz ostatni. Nakreślone w książce zdarzenia, choć mają w sobie coś sentymentalnego, co skłania do refleksji, wzbudza smutek, pełne są zawsze jednocześnie humoru, który jest jednym z atutów powieści Greena. Jego książki nie są patetyczne. One są życiowe, młodzieżowe, ale nie pretensjonalne, bo autor nie chce z dorosłego faceta stać się nastolatkiem. On po prostu ma dar opowiadania historii przystępnym językiem, który bawić będzie młodych, ale spodoba się także starszym.

Reżyserowi "Papierowych miast", Jake'owi Schreierowi, powieść Greena udaje się bardzo dobrze przenieść na wielki ekran.

Oczywiście, język filmowy siłą rzeczy, odrzuca pewne dygresje, wątki i poboczne zdarzenia, zachowując trzon całej historii, ale produkcja nieszczególnie na tym traci. Opowieść jest wartka i interesująca, niektóre momenty zostają przyspieszone, innych nie ma, lecz tego zawsze musimy się spodziewać, jeśli myślimy o adaptacji dzieła literackiego. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, jako fascynatka twórczości Johna Greena, to zbyt oszczędna próba wyjaśnienia motywacji Margo, w rolę której wcieliła się Cara Delevingne.

papierowe miasta 1

Jeśli mówić o aktorach to spisują się oni naprawdę dobrze. Takich ludzi można sobie wyobrazić, czytając "Papierowe miasta" autorstwa Greena.

REKLAMA

Film Schreiera przypadł mi do gustu o wiele bardziej niż "Gwiazd naszych wina". Tam poczułam się nieco rozczarowana, choć obawiam się, że różnica w percepcji obu tych obrazów może być wywołana jednym, a mianowicie ilością czasu, jaka minęła pomiędzy obejrzeniem filmu a przeczytaniem książki. Na fali fascynacji "Gwiazd naszych wina" zrobiłam to zaraz po skończeniu powieści. Było wiele zgrzytów. W przypadku "Papierowych miast" zdążyłam już powieść przetrawić, nabrać do niej dystansu i stąd potrafię przymknąć oko na pewne braki, czerpiąc radość z oglądania produkcji.

W przypadku powieści Greena zawsze mocno będę namawiać, by najpierw je przeczytać, a potem obejrzeć ich adaptację. To o wiele lepsze doznanie zobaczyć, jak wyglądają bohaterowie, których sami sobie wyobrażaliśmy, niż czytać coś z narzuconym wizerunkiem. Lećcie więc do księgarni, stacjonarnej czy wirtualnej. A potem do kina. Bo warto.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA