Zawsze wydawało mi się, że filmowa i teatralna krew jest tak stara, jak stara jest potrzeba przedstawiania przemocy, śmierci i zagrożenia na scenie. Nie sądziłem jednak, że historia stojąca za sztuczną, czerwoną cieczą może być tak ciekawa.
Nim wygodnie rozsiedliśmy się przed telewizorami, zapotrzebowanie na sztuczną imitację krwi wyrażali głównie teatralni producenci. To na deskach teatru dochodziło do pierwszych morderstw, zabójstw i rozlewu krwi. Tam też swoje korzenie znajduje czerwona ciecz, używana przez francuskich artystów, aby szokować widownię odwiedzającą Grand Guignol:
Połączenie gliceryny z insektami wydaje się dosyć oryginalną formułą, jak na pierwszą, „nowożytną”, poznaną przez filmoznawców sekretną recepturę. Niesamowite, jak ważna i skrzętnie skrywana musiała być to tajemnica wśród pracowników Grand Guignol.
Oczywiście filmowa krew ewoluowała tak samo, jak ewoluuje światowe kino.
Materiał filmowy pokazuje sekrety stojące za czerwoną cieczą w takich produkcjach jak niemal bezkrwawe „Nosferatu” czy pełne słodkiego syropu „Night of the Living Dead”. Cenna kopalnia ciekawostek. Twórcza kuchnia, która jest równie ciekawa, a nawet ciekawsza od samych filmów. Uwielbiam tego typu materiały.