Sukces polskiego scripted-docu: „Tajemnice miłości” nie sprawiły, że chciałem umrzeć z zażenowania
„Tajemnice miłości” to nowy serial scrpited-docu, którego pierwsze odcinki są już dostępne w Player.pl, a od 1 września będą codziennie – wyjąwszy weekendy – emitowane na TVN o godz. 17:00. Seans pierwszego epizodu okazał się mniej bolesny, niż się obawiałem.
Nie chcę być zbyt surowy: dobrze wiedziałem, na co się porywam. „Tajemnice miłości”, które obejrzycie na Player.pl i TVN, to scripted-docu, czyli paradokument o charakterze obyczajowym – a te rządzą się swoimi prawami i nie powinienem wymagać od nich czegoś, co ten format z założenia wyklucza. Znając kilka podobnych tytułów wyprodukowanych w Polsce, starałem się podejść do materiału z otwartą głową i bez uprzedzeń. Było to, rzecz jasna, trudne do wykonania, bo najzwyczajniej w świecie nie czuję się targetem podobnych produkcji (choć pewnie gdybym się czuł, to i tak bym się do tego nie przyznał). Udało mi się jednak wydobyć z „Tajemnic miłości” kilka elementów, które wyróżniają serial na tle innych podobnych – i sprawiają, że broni się na kilku płaszczyznach.
„Tajemnice miłości”: w ostatniej chwili
Zgodnie z zapowiedziami twórców, każdy epizod to niezależna historia, mini-komedia romantyczna (choć mam wrażenie, że odcinek pilotażowy nie był nastawiony na bawienie widzów), love story opowiedziana z perspektywy głównej bohaterki lub bohatera, czyli narratorów wprowadzających nas w swój świat. Każda z opowieści ma drugie dno, tytułową tajemnicę, a zatem: zwrot akcji. Zapoznałem się z pierwszą historią, w której centrum znajduje się 24-letnia Amelia. Dziewczyna ma wyjść za mąż za sześć tygodni – jej narzeczony, Paweł (z którym znają się, odkąd skończyli 5 lat), pochodzi z dobrej rodziny, ma znakomicie płatną pracę i oferuje Amelii wszystko, o czym tylko mogłaby zamarzyć (włącznie z kluczami do olbrzymiego mieszkania w centrum Warszawy na dobry start). Amelia wygląda na nieco zmęczoną, ale zakochaną, a przynajmniej do momentu, gdy w pierwszych minutach odcinka nie zostaje napadnięta przez dwóch zwyroli podczas nocnej przebieżki. Nie wiadomo, jak skończyłoby się to nieprzyjemne spotkanie (aczkolwiek można przypuszczać), gdyby w kluczowym momencie nie pojawił się wybawca – trzydziestoletni Kacper, który wystraszył bandytów groźnym, bezwzględnym okrzykiem: „dzwonię na policję!”.
Amelia wraca do domu, ale nie może zapomnieć o swoim rycerzu. Potajemnie podejmuje próbę odnalezienia go, a gdy w końcu jej się to udaje, od razu przykleja się do jego ust. Facet wydaje się zadowolony i tak rozpoczyna się romans. Bohaterowie poddają się namiętności w bardzo klasycznym (by nie rzec: pierwotnym) jej rozumieniu – gdy pierwszy raz idą ze sobą do łóżka, mają na koncie zaledwie kilkanaście wymienionych zdań. Amelia-narratorka wyznaje widzom, że sama nic z tego nie rozumie, że przecież zaraz bierze ślub, że Paweł wcale na to nie zasługuje i że to wszystko jest takie okropne. A jednocześnie, przyznaje, przeżywa właśnie najpiękniejsze chwile swojego życia.
Pierwszy odcinek jest zatem prostą, dość naiwną, ale i klasyczną miłosną opowiastką z ucieczką sprzed ołtarza w tle.
Taką z morałem w stylu „idź za głosem serca”. Amelia poszła, a nad tym, czy jej zachowanie było jedynym słusznym, czy najzwyczajniej w świecie egocentrycznym, nie sposób dyskutować; odcinek pt. „W ostatniej chwili” bije widzów po twarzy oczywistym wnioskiem (choć znajdą się zapewne i tacy, którzy stwierdzą, że „idiotka powinna wziąć ten cholerny ślub”).
Na dobre wychodzi serialowi skupienie się na narracji bohaterki i rezygnacja z typowych dla gatunku wypowiedzi do kamery. Również gra aktorska wypada znacznie, znacznie naturalniej, niż w większości podobnych tworów (tu ukłony zwłaszcza dla ciepłego, przekonującego Michała Wolnego, który wcielił się w Kacpra). Szkodliwości i nadmiaru niezręczności nie uświadczono, choć scenarzyści dopuścili się skrajnej infantylizacji głównej bohaterki, gdy spisywali jej wewnętrzne monologi. Ale taki właśnie jest urok scripted-docu.