Tak narodził się polski bans. Krzysztof Kozak i Hubert Kęska odkrywają nieznane karty wytwórni RRX
Za drinem drin, za kreską kreska - tak brzmi pełny i jak najbardziej zasadny tytuł ich książki. Po lekturze można pozazdrościć obu autorom: Kozakowi, bo przeżył szalony, wspaniały czas; Kęsce, bo ma gotowy materiał na film. To obowiązkowa pozycja dla każdego fana rapu w Polsce.
20 lat temu raperzy siedzieli na ławkach pod blokiem, palili blanty, jechali policję i nawijali, że muszą kraść, by przeżyć. Jednocześnie gardzili pieniędzmi, a niejaki Jacek Graniecki był dla nich najgorszym zerem, które się sprzedało. No bo jak to raper może się sprzedać? Jak to może nawijać, że lubi kasę? Wtedy było to nie do pomyślenia w środowisku. No, może poza jednym miejscem — wytwórnią RRX. Tam hajs jak najbardziej był pożądany i gdyby ktoś z RRX dostał wtedy propozycję reklamowania fast foodów, jedynym, co zrobiłby przed podpisaniem umowy, byłoby policzenie, ile będzie za to można wydać płyt i nakupić koksu.
Jej założycielem był Krzysztof Kozak - jedna z najbarwniejszych postaci polskiego rapu. Na przełomie wieków przeprowadził się z Poznania i w wynajmowanym pod Warszawą domu otworzył wytwórnię muzyczną RRX. Na dwóch piętrach Kozak mieszkał z żoną i dziećmi; na parterze, a w zasadzie w piwnicy, mieściło się studio ciągle pełne raperów. Gdy byli głodni, szli na drugie piętro wyciągnąć coś z lodówki. Na paluszkach, by żona Kozaka nie usłyszała, bo na piętra mieli zakaz wchodzić (opisano to w utworze „Stary Hawaj”). Jak im zabrakło używek, to na bani lecieli przez całe miasto jak samolotem (co opisane jest w „Drin za drinem” - wspomnianego Granieckiego znanego też jako Tede). W studiu siedzieli od rana do… rana. Niektórzy tygodniami; taki Borixon mieszkał tam półtora roku, z rodziną Kozaka jeździł nawet na święta czy wakacje.
W takich warunkach rodził się polski bans - imprezowy odłam rapu mający w głębokim poważaniu problemy ulicy i ciężki polski los. „Drina goni drin, wyje*ałeś całe Cin Cin. Jesteś taki już naje*any s***wysyn. Widzisz napisy poprzestawiane na tych ścianach” - słowa piosenki „Drin za drinem” dobrze oddają czasy RRX. To tam Tede obrał drogę, którą sukcesywnie kroczy do dziś - luzu, bansu, własnych ścieżek. Podobnie Borixon, kolejny podopieczny RRX, który po dwóch dekadach wciąż liczy się w rapie i promuje kolejnych świeżych graczy.
Książka Kęski i Kozaka opisuje trzy najintensywniejsze lata działalności wytwórni RRX - mniej więcej do 2003 roku. Dzięki wycieczce w przeszłość widzimy, jacy byli 20 lat temu raperzy: Tede zawsze przychodził z gotowym tekstem, Borixon - nigdy. Pih zawsze był punktualny i skrupulatny, Pęku potrafił spóźnić się, a w zasadzie w ogóle nie dojechać na plan własnego teledysku. Nie wszyscy artyści jednak tak dobrze sobie poradzili jak Tedzik czy Borygo. Ta książka to także opowieści o złamanych, nieudanych karierach - właśnie wspomnianego Pęka, Chady czy zespołu WSP. Ksywek przewija się równie dużo co anegdotek. Jest tu wielu tajemnic rapowych, które fanów z pewnością zainteresują. Kto i za co zlecił pobicie Pezeta innym raperom? Czemu Eis zniknął? Jaki naprawdę był Chada? Dlaczego wielcy przyjaciele Tede i Borixon pewnego dnia po prostu śmiertelnie się na siebie obrazili? O co chodzi z tymi „typami od baletów jakimiś fioletowymi”?
Opowieść Krzysztofa Kozaka przeplatana jest cytatami z piosenek powstałych w RRX,a większość z nich odnosi się do sytuacji, które Kozak opowiada. Ba, te 20 lat temu w wytwórni ciągle włączona była kamera. Gdy główny bohater opisuje, jak musiał wygonić z mieszkania Borixona ludzi, którzy na krzywy ryj zrobili sobie tam imprezę, to możemy odpalić YouTube i odnaleźć nagranie z tego zdarzenia. Oto Kozak razem z dwoma raperami, którzy akurat w środku nocy nagrywali u niego w studiu, jedzie - pijany, na koksie - spuścić łomot niechcianym lokatorom. Taksówkarz, który podwozi ich na miejsce, daje jeszcze Kozakowi gazrurkę. - Może się przydać - mówi. Trudno o lepszą weryfikację słów Kozaka - który nie raz oskarżany był o oszustwa czy kłamstwa - niż wideo ze zdarzenia, o którym mówi.
Książka, filmy na YouTube i do tego wszystkiego składanka utworów z czasów RRX - taki zestaw polecam, by rozpocząć ucztę. Daje to niesamowity klimat, zwłaszcza gdy ktoś te 20 lat temu zasłuchiwał się w hitach wychodzących spod bandery RRX. Książka ma ponad 400 stron, a na koniec człowiek wciąż chce więcej. Jest bardzo dobrze napisana, dynamiczna, nie ma zbędnych dygresji, wiele opowieści, rozdziałów jest krótkich, acz intensywnych.
Czyli tak jak w RRX - żyło się szybko i mocno, a większość dni w tym morzu alkoholu i koksu zlewała się w całość - dlatego i w książce nie ma żadnych dat. Dodatkową wartością są rozmowy z innymi uczestnikami tamtych wydarzeń - rodziną Kozaka i raperami.
Trudno tę książkę porównać do jakiejkolwiek innej z polskiego rynku, bo po pierwsze polscy raperzy rzadko do tej pory wydawali biografie, a po drugie - Kozak przecież nawet nie jest raperem, lecz wydawcą. Jeśli trzeba porównać na siłę, to książka Kozaka i Kęski jest zdecydowanie lepsza niż np. biografia Ostrego. Przyjemniej też czyta się ją od czterotomowego zestawu rozmów „To nie jest hip-hop. Rozmowy” Jacka Balińskiego i Bartka Strowskiego, ale znów: to dwie dość różne pozycje księgarskie.
W „Za drinem drin”, a w zasadzie w tamtym RRX, jest wszystko: alkohol, narkotyki i kobiety, przekupna policja i gangsterskie porachunki, permanentny proces twórczy i kształtowanie się postaci, które do dziś formują polski rap. W końcu - wielki sukces i upadek. A wszystko to na początku XX wieku w Polsce dzikiej - na dorobku, jeszcze przed wejściem do Unii. W środowisku, w którym to słowa ulicy i słowność człowieka są wartościami nadrzędnymi, a kto ich nie przestrzega, dostaje wpierdol. I wreszcie główni bohaterowie - młodzi, nieoszlifowani, żądni doznań i nieznający granic.
20 lat po tych wydarzeniach wciąż są młodymi ludźmi - mają nieco po ponad 40 lat. Ktoś nie żyje, ktoś jest milionerem, ktoś znikł z radarów. Po lekturze książki można pomyśleć: ależ oni mieli wtedy szalone życie. I tylko pozostaje w czytelniku to niewygodne pytanie: czy takie szaleństwo warte byłoby utraty wszystkiego tak jak w przypadku Krzysztofa Kozaka -pieniędzy, prestiżu, znajomości - by po latach skończyć, handlując płytami w przejściu dworca centralnego w Warszawie?