Po pierwsze, wybaczcie mi użycie polskiej nazwy serialu, bo normalnie jest ona dla mnie nie do przyjęcia (w życiu dobrowolnie nie sięgnęłabym po coś, co ma taki szmirowaty tytuł; na szczęście to tylko nieudolne tłumaczenie). Po drugie, pozwólcie opowiedzieć mi trochę o ostatnim, halloweenowym odcinku "Pretty Little Liars" (uwaga, jeśli ktoś jeszcze nie widział, będą spoilery!), a po trzecie nie hamujcie mojego niezadowolenia i nie próbujcie mnie przekonywać, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest.
"Pretty Little Liars" zaczęłam oglądać zachęcona komentarzami koleżanek. Był to efekt naszego zbiorowego smutku - "Gotowe na wszystko" (tak, to tłumaczenie jest jak najbardziej do przyjęcia) miały się skończyć lada chwila. I skończyły się, ale chwała im za to, że mogłam przy nich trwać aż tyle sezonów. PLL miały być lekarstwem i odskocznią od dorosłych problemów tajemniczej dzielnicy - tym razem to nastolatki miały wikłać się w kłamstwach, mieć swoje sekrety i niebezpieczne znajomości. W to mi graj! I rzeczywiście w duszy mi zagrało. Po pierwszych dziesięciu odcinkach, które obejrzałam z opóźnieniem, byłam zachwycona i natychmiast chciałam jeszcze. Niestety, musiałam czekać kilka miesięcy do nowego roku.
Następny sezon był równie udany co pierwszy. Trzeci, już nieco gorszy, ale trzymający poziom. Niestety, aktualnie trwa czwarty i muszę stwierdzić z przykrością, że z odcinka na odcinek jest coraz gorzej. Powoli mam ochotę wykrzyknąć: "Tego nie da się oglądać!" i nieco seksistowsko przytupnąć: "To serial dla jakichś porytych nastolatek!". I mówi to osoba, która z uwielbieniem oglądała TVN-owską "Magdę M.", "Majkę" i "Julię". Ja wiem, co to znaczy sięgnąć dna.
Ale za nim wyleję wszystkie pomyje na nasze urocze nastoletnie kłamczuszki, pozwólcie streścić mi fabułę ostatniego odcinka, pt. "Grave New World". Całe 40 parę minut przypomina thriller klasy B (C, gdyby nie wizualne doznania, bo akurat kostiumowy aspekt PLL robi na mnie bardzo dobre wrażenie). Nasze urocze bohaterki standardowo pchają swoje słodkie nosy tam, gdzie nie potrzeba. Bez namysłu, a właściwie wykazując się inteligencją kurczaka z odciętym łbem, rozdzielają się i robią przerażone minki, kiedy któraś z nich zniknie na dłużej. Pani Grunwald jak zwykle jest mroczna i ma zamglone spojrzenie. Co istotne, można ją wręcz okrzyknąć jasnowidzką z Ravenswood - pod koniec odcinka mówi naszym dziewczynom, że Ali najbardziej boi się tego, co blisko dotknęło jedną z nich.
Oczywiście cały montaż wskazuje na to, że tym złym (w domyśle "A") jest Ezra, który nieraz przecież dokładnie dotykał naszą domorosłą Arię. Hitami tego odcinka są: pojawienie się zmarłej Allison, która - jak się okazuje - wcale nie jest wytworem wyobraźni, ale przerażoną blondynką z krwi i kości oraz randomowej laski, Mirandy, którą spotyka Caleb. Miranda przybywa do tego samego domu (podobno domu jej wujka), w którym znowu walkę o życie prowadzą nasze ulubione kłamczuchy. Na koniec Hannah, jak gdyby nigdy nic pozwala swojemu chłopakowi zaopiekować się nowo poznaną dziewczyną, a sama dziarsko wraca do domu.
Te 40 minut było dla mnie najbardziej koszmarnym odcinkiem całej serii. Non-stop pauzowałam i sprawdzałam, co tam słychać w internetach. Naprawdę, obejrzałam to z bólem. Ten serial zaczyna przypominać jazdę rollecoasterem bez trzymanki. I ta jazda wcale nie jest emocjonująca i zapierająca dech w piersiach. Jest po prostu nierozważna i grozi śmiercią.
Fabuła PLL staje się coraz bardziej poplątana, wątki się urywają, są niedokańczane i właściwie nie wiadomo, o co chodzi. Kolejne problemy, podejrzenia nawarstwiają się i stają się po prostu nie do ogarnięcia przez widza. Fabuła jest niespójna i niestety mało dynamiczna, a wprowadzanie nowych postaci, zapominając o starych, na pewno temu serialowi nie pomoże. Ma się trochę wrażenie, jakby autorzy sami nie znali zakończenia tej farsy. To trochę tak, jakby zabójcą okazywała się postać, która pojawiła się na ostatniej stronie kryminału. Jest naprawdę źle, ale czy może być jeszcze gorzej?
Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero w przyszłym roku, kiedy pojawi się 14 odcinek 4 sezonu. Ja czekam ze zniechęceniem, ale pewnie z przyzwyczajenia będę oglądać dalej.
Tym, którzy chcieliby wylać pomyje na mnie za mój prostacki gust, powiem, że zdaję sobie sprawę z tandety tego serialu. Postaci są tu papierowe, wystarczy spojrzeć na cztery główne bohaterki - każda przedstawia inny stereotyp młodej kobiety. Większość problemów jest albo szalenie nierealistyczna, albo wydumana, a rzeczywistość kreowana przez serial nie ma racji bytu w "normalnym" świecie (cztery smarkule, które co chwilę uświetniają swoją obecnością kolejne zgony, bawią się na wypasionych imprezach, włóczą po nocy i sypiają ze swoimi nauczycielami). Ale to nie przeszkadzało mi oglądać tego z najwyższą przyjemnością.
Na początku serial był emocjonujący, czekałam w napięciu, co wydarzy się w kolejnym odcinku i jak potoczą się losy naszych głównych bohaterek. Snułam domysły, podczytywałam fora i tematy poświęcone PLL. Nigdy jednak nie chciałam dowiedzieć się, kto w książce (bo na podstawie cyklu książek serial został nakręcony) jest "A". Teraz moje emocje związane z serialem leżą gdzieś pomiędzy koszem na pranie, a starymi gazetami. Jest mi już wszystko jedno, a im szybciej się dowiemy, tym lepiej. Krócej mi się będzie odbijać.