"Temat na pierwszą stronę" Umberto Eco to pozycja spóźniona o jakieś dwie dekady - recenzja sPlay
Najnowsza powieść Umberto Eco, "Temat na pierwszą stronę", ma dwie zasadnicze wady. Jest dość banalna i zbyt krótka.
Choć zdarza mu się przynudzać, bardzo sobie cenię twórczość Umberto Eco. Przede wszystkim za erudycję i język, bo większość wykreowanych przez niego fabuł nie do końca mnie porywa. Tak też jest i tym razem.
Głównym bohaterem "Tematu na pierwszą stronę" jest Colonna, życiowy przegrany, który chwyta się różnych prac, by jakoś związać koniec z końcem.
Kolejna jego fucha ma być dość niecodzienna. Redaktor Simei proponuje mu, by uczestniczył w procesie powstawania nowej gazety, która zatytułowana będzie "Jutro". Colonna, który ostatecznie przyjmuje propozycję Simeiego, ma tworzyć teksty z gruntu nierzetelne, oparte na spekulacjach i plotkach. Chodzi o to, by różne grupy nacisku, wobec których będą wysuwane oskarżenia, zapłaciły właścicielowi jutra, by ten zamknął gazetę. Na koniec Colonna ma jeszcze opisać całą tę inicjatywę w książce.
"Temat na pierwszą stronę" to krótka powieść, w której znajdziemy wątki z wielu różnych gatunków - między innymi thrillera, romansu i groteski.
Biorąc pod uwagę rozmiary tej książeczki, chyba za dużo zostało w niej upchane, przez co sporo tu fragmentów dość rozmytych. Całość napisana jest bardzo dobrze, utrzymana w cudownie sarkastycznym tonie, a sam temat jest mi skądinąd bliski, jednak w tym wypadku Eco nie przedstawił nic, co nie byłoby już od dawna oczywiste.
Raczej dla nikogo nie będzie szokującym fakt, że media kreują w pewnym stopniu rzeczywistość, tuszują niewygodne dla siebie – albo dla innych, ważnych osób - sprawy, że chodzi wyłącznie o to, by dotrzeć do jak największego grona odbiorców i dobrze się sprzedać, nie o misję, uczciwość czy rzetelność.
Początkowo czyta się to świetnie, z czasem jednak przyjemność z lektury słabnie.
Wydawało mi się, że może gdyby rozbudować „Temat na pierwszą stronę” do nieco słuszniejszych rozmiarów, byłoby lepiej, ale po namyśle dochodzę do wniosku, że w tej historii dziś już nie ma większego potencjału. Lata temu uchodziłaby zapewne za celną i złośliwą satyrę, o której szybko zrobiłoby się głośno. Teraz jest już chyba na to za późno. Przeczytać można, ale nieznajomość tej pozycji raczej nikogo nie uczyni uboższym.