REKLAMA

The Big Bang Theory po 11 latach od premiery nadal bawi, nawet gdy żongluje ciągle tymi samymi żartami

Teoria wielkiego podrywu doczekała się 11. sezonu. Leonard, Penny, Sheldon, Amy, Howard, Bernadette i Raj wrócili, by bawić widzów. Mimo wielu zmian w ich życiu, u bohaterów The Big Bang Theory tak naprawdę wszystko zostało po staremu.

the big bang theory 11 sezon recenzja
REKLAMA
REKLAMA

To niesamowite, że sitcom opowiadający o grupce nieprzystosowanych społecznie nerdów cieszy się tak długo aż taką popularnością. Telewizja CBS eksploatuje bohaterów od dekady - z ogromnym powodzeniem. Na przestrzeni lat już kilkukrotnie eksperymentowano z formułą. W tym roku nie ma jednak co liczyć na jakiekolwiek zmiany.

the big bang theory 11 sezon recenzja class="wp-image-98132"

The Big Bang Theory w 11. serii rozpoczyna opowieść w dokładnie tym samym miejscu, w którym skończył się poprzedni sezon.

Nie było żadnego przeskoku czasowego. Dostaliśmy tylko i aż bezpośrednią kontynuację. Po wielu miesiącach przerwy dowiedzieliśmy się wreszcie, jak Amy zareagowała na tytułową propozycję propozycji, czyli oświadczyny Sheldona. Status quo się zmienia, a niespodzianka spotkała też inną parę w serialu, ale… to tylko czysta kosmetyka.

U bohaterów, którzy już mieszkają razem, oświadczyny i ślub nie zmieniają zbyt wiele. Nawet z pojawieniem się dziecka Howarda i Bernadette szybko przeszliśmy do porządku dziennego. Trudno się spodziewać, by gest Sheldona wywrócił do góry nogami związek. Scenarzyści będą rzucać parze kłody pod nogi, ale sam pierścionek nie wpłynie znacząco na tę relację.

the big bang theory 11 sezon recenzja class="wp-image-98120"

The Big Bang Theory korzysta ze sprawdzonych wzorców.

Sheldon i Amy są już na siebie skazani, tak samo jak pozostałe serialowe pary. 11. sezon to zbyt późno, by zafundować bohaterom trzęsienie ziemi. Nie wierzę, że dowiemy się o nich czegokolwiek nowego. Żartują w ten sam sposób co zawsze, mają te same przywary i słabostki.

the big bang theory 11 sezon recenzja class="wp-image-98144"

Scenarzyści The Big Bang Theory się wypalili.

Teoria wielkiego podrywu startowała jako serial o nerdach, ale przeistoczyła się w produkcję o, w gruncie rzeczy, bardzo szczęśliwych związkach. Bohaterowie dawno się dotarli, znają się jak łyse konie. Przed nami też nie mają już tajemnic.

Co prawda, nadal pojawiają się geekowe żarty, które nawiązują do aktualnych wydarzeń w popkulturze, ale to już tylko otoczka. Kolejne pojawienie się Stephena Hawkinga, samouwielbienie Sheldona na spotkaniu z nowymi ludźmi i wizyta w sklepie z komiksami to tylko powtarzany do znudzenia ten sam dowcip.

the big bang theory 11 sezon recenzja class="wp-image-98135"

Kącik ust drga, ale do śmiania się w głos to nie wystarczy.

REKLAMA

Nie ma wątpliwości, że Teoria wielkiego podrywu jest u schyłku swojego żywota. Formuła się już wyczerpała. Serial bawi, ale trzyma mnie przy nim już przede wszystkim sentyment. Nowy sezon nie wnosi nic nowego, a wszystkie dowcipy i gagi widzieliśmy już kilkukrotnie.

Wcale to jednak nie oznacza, że mam ochotę porzucić ten serial. Nadal potrafię się przy nim uśmiechnąć, a 20 minut raz w tygodniu to fajny sposób, by się odprężyć. Nie wyczekuję jednak kontynuacji z zapartym tchem. Szkoda też, że Młody Sheldon, chociaż cieszył się sporą oglądalnością, również eksploatuje ciągle te same wzorce.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA