REKLAMA

The Defenders to najlepszy serial Netfliksa o herosach od czasu Daredevila - recenzja bez spoilerów

No i się doczekaliśmy. Przeżyliśmy rozciągnięty do granic możliwości serial Luke Cage. Wytrzymaliśmy przy produkcji Iron Fist, która cierpi na syndrom irytującego bohatera. Fani Marvela nareszcie dostali coś dobrego. The Defenders ma zadatki na najlepszy serial Netfliksa o superbohaterach w historii tej platformy.

Recenzja The Defenders - najlepszy serial Netfliksa na licencji Marvela
REKLAMA
REKLAMA

Tekst nie zawiera spoilerów.

Nim nastawię was zbyt pozytywnie, najpierw czas na wiadro zimnej wody - The Defenders nie jest żadnym Świętym Graalem świata VoD. Już po obejrzeniu pilota pisałem wam, abyście nie nastawiali się na telewizyjnych Avengersów. Nowa produkcja Netfliksa to kwintesencja tego, co najlepsze w dotychczasowych serialach na licencji Marvela. Jestem po pierwszej połowie całego sezonu (tylko tyle otrzymali recenzenci) i śmiało mogę napisać, że tak dobrze nie bawiłem się od czasu pierwszego Daredevila. Bawiłem się nawet lepiej.

Przepis na The Defenders jest bajecznie prosty - weźmy wszystko, co najlepsze z poprzednich seriali, a resztę wyrzućmy do kosza.

Pierwsze cztery odcinki nie wprowadzają do serialowego uniwersum niczego nowego. Wręcz przeciwnie - pod względem prezentacji świata czy rozwoju postaci wszystko stanęło w miejscu. The Defenders czerpie pełnymi garściami z dotychczasowego dorobku na licencji komiksów, ale nie oferuje wiele od siebie. Wszystkie nowe, odświeżające elementy sprowadzają się do jednej postaci - tajemniczej Alexandry, którą gra Sigourney Weaver. Ale cóż to jest za postać!

Nie bójcie się, będzie bez spoilerów. Dosyć napisać, że herosi Netfliksa nareszcie dostali godnego siebie rywala. Dotychczas produkcje na licencji Marvela cierpiały na niedosyt ciekawych, rozbudowanych szwarccharakterów. Może poza wyjątkiem Madame Gao, która również w The Defeners ma swoje pięć minut, a także Kingpina. Jednak cała reszta łotrów… cóż, na ich tle Alexandra to zupełnie inna liga. Sigourney Weaver zaskakująco dobrze czuje się pośród komiksowych fanaberii, wprowadzając do serialu powagę, dojrzałość, elegancję oraz bogaty warsztat, windując ogólną jakość gry aktorskiej.

 class="wp-image-90783"

Przeciwieństwem Alexandry są herosi z Nowego Jorku. Tych znamy na wylot, a The Defenders jest jak powtórka najlepszych scen z seriali Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage oraz Iron Fist. Chyba właśnie tutaj tkwi klucz do sukcesu tego tytułu. Bogactwo postaci sprawiło, że reżyser musiał wybrać jedynie najlepsze sceny, dialogi oraz ujęcia, aby zmieścić całą opowieść na cyfrowej taśmie. Dzięki temu w produkcji Netfliksa nie ma miejsca na nijakie, puste czy rozciągnięte sekwencje. Nie ma tutaj narracyjnej waty, którą scenarzyści wypełnili przesadnie długie sezony produkcji takich jak Luke Cage czy Iron Fist. Dzięki Bogu!

Fana komiksów na pewno ucieszy, że na planie The Defenders aktorzy się dotarli, a pomiędzy drużyną pojawia się chemia.

Relacje między obrońcami Nowego Jorku to drugi najmocniejszy filar serialu. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj zwłaszcza duet Cage i Iron Fist. Osobno ci bohaterowie mogą wydawać się nudni i nijacy, ale kiedy działają razem, stanowią rewelacyjną mieszankę. Jest rywalizacja. Jest humor. Jest więź. Czyli dokładnie tak, jak w komiksach. Szkoda tylko, że Jessica Jones stała się do bólu pretensjonalna. Po kolejnej scenie z naburmuszoną panią detektyw musiałem się pilnować, aby nie przewracać oczami ze zniecierpliwienia. Na szczęście Daredevil pełni w The Defenders rolę jej niańki, raz za razem sprowadza pannę zostawcie-mnie-wszyscy-w-spokoju na ziemię.

Co ciekawe, zaskakująco często to postacie drugoplanowe kradną głównym bohaterom całe show. Netflix robi bardzo dobry użytek z drugiej linii aktorów. Wojowniczka Calleen Wong, uwielbiana przez widzów pielęgniarka Claire, niedoceniany ex-ćpun Malcolm czy prawnik Foggy - wszyscy oni stanowią naprawdę solidne zaplecze, a ich obecność na planie jest zaskakująco naturalna i dobrze rozciągnięta w czasie. Przed kamerą nie ma tłoku znanego z kinowych Avengersów czy Wojny bohaterów.

 class="wp-image-90782"

Dziwi jednak, że sekwencje akcji są w The Defenders tak… nijakie.

Mając pod ręką Diabła z Hell’s Kitchen, człowieka o kuloodpornej skórze oraz mistrza sztuk walk z K'un-Lun można by sądzić, że na ekranie dostaniemy niezwykły popis choreografii. Prawdziwy taniec śmierci w stylu Johna Wicka albo azjatyckich filmów o sztukach walki. Tak się nie dzieje. Przez pierwsze cztery odcinki modelowego łubu-dubu jest jak na lekarstwo. Gdy dochodzi już do starć, te są tak generyczne i nijakie, że można o nich zapomnieć jeszcze przed końcem konfrontacji. Nie tego się spodziewałem.

REKLAMA

Na szczęście zagrało wszystko inne. Główni bohaterowie, tempo, narracja, dialogi - tutaj The Defenders trzyma poziom. Serial nie wprowadza do uniwersum Netfliksa niczego odkrywczego, ale za to świetnie zszywa wątki porozrzucane w poprzednich produkcjach. Wrogowie są ciekawi, skala zagrożenia dojmująca, a fabularne idiotyzmy jedynie trochę zgrzytają między zębami. Każdy z 50-minutowych odcinków mija natychmiastowo, zostawiając widza zaskoczonego upływem czasu, a także chętnego na więcej.

Gdybym mógł, zarwałbym kolejną noc z The Defenders. Czegoś takiego w życiu nie napisałbym o serialu Luke Cage, który męczyłem kilka długich tygodni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA