Dobre seriale komediowe jednak wciąż istnieją. "The Last Man on Earth" - recenzja sPlay
Chyba nareszcie znalazłem serial komediowy dla siebie. Pilotażowy odcinek "The Last Man on Earth" urzekł mnie pomysłem, kreacją głównego bohatera i niewymuszonym humorem. Na tle większości aktualnie emitowanych sitcomów to Everest dowcipu.
Phil Miller jest przekonany, że jest ostatnim człowiekiem na Ziemi. Przez dwa lata cierpliwie przemierzał kolejne stany Ameryki Północnej w poszukiwaniu innych żywych dusz - bezskutecznie. Większość z nas w jego sytuacji najpewniej załamałoby ręce i czekało na smutną, samotną śmierć. Ale nie Phill. On postanawia się zabawić i robić wszystko, na co tylko ma ochotę, a za co w normalnych warunkach trafiłby do więzienia.
Demoluje sklepy, rozbija samochody, kradnie dzieła sztuki, którymi następnie przyozdabia ściany swojego domu i kąpie się w tequili. Słowem, poza momentami, w którym przytłacza go osamotnienie, jest jak król życia. Do czasu. Wkrótce bowiem może się okazać, że jednak nie jest jednym ostatnim żyjącym człowiekiem na Ziemi. I wbrew pozorom, to wcale nie musi być dobra wiadomość.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, napiszę więc tylko, że o ile już pilot gwarantuje rozrywkę na naprawdę przyzwoitym poziomie, to zwrot akcji pod jego koniec i drugi odcinek wnoszą do serialu jeszcze więcej humoru i komizmu sytuacyjnego.
"The Last Man on Earth" gęsto nawiązuje do innych produkcji tego typu, przede wszystkim do "Cast Away - Poza Światem" z Tomem Hanksem czy "Jestem Legendą" z Willem Smithem i robi to umiejętnie - momentami może nieco przesadnie, ale cały czas zabawnie. Serial, mimo tych nader oczywistych aluzji, jest przy tym bardzo świeżą wariacją na temat "jedynego ocalałego".
Co ciekawe, w pierwszych dwóch odcinkach nie dowiadujemy się, co stoi za wyginięciem całej ludzkości. Krajobraz w stanie nienaruszonym nie wskazuje raczej na to, że był to jakiś potężny kataklizm, wojna nuklearna czy apokalipsa zombie. Mało wiarygodnie wypada też hipoteza o tajemniczym wirusie. Wszystko wygląda tak, jakby (prawie) wszyscy ludzie pewnego dnia po prostu zdematerializowali się z powierzchni planety. Być może rozwiązanie tej zagadki poznamy w kolejnych odcinkach.
Pierwsze dwa odcinki "The Last Man on Earth" są bardzo dobre i z całą pewnością jest to serial, który będę śledził. Otwartą pozostaje kwestia tego, jak długo ta formuła będzie ciekawa i zabawna. Jestem jednak dobrej myśli, bo póki co nie dostałem żadnego powodu do narzekań.