Serial o brytyjskiej rodzinie królewskiej w amerykańskim stylu. "The Royals" - recenzja sPlay
"The Royals" to tegoroczna produkcja, której - choć opowiada o królewskiej rodzinie - jakoś udało uciec się przed błyskami fleszy. Serial swoją premierę miał w marcu i raptem kilka dni temu wyemitowano, finałowy, czyli dziesiąty odcinek. Kolejny sezon został już zapowiedziany. Możemy go oczekiwać w przyszłym roku, dlatego warto "The Royals" poświęcić kilka zdań, nie tylko że to serial całkiem niezły, ale i dlatego że spodziewamy się jego kontynuacji.
Jaki może być efekt tego, kiedy Amerykanie nakręcą o serial o brytyjskiej rodzinie królewskiej? Prawdopodobnie wszyscy go pokochają i obejrzy go więcej nastolatków, niż gdyby na ten sam pomysł wpadli filmowcy z Wysp Brytyjskich. "The Royals", choć dzieje się w Londynie i opowiada o brytyjskiej monarchii żyjącej w czasach współczesnych, jest mocno amerykański w swoim wydaniu.
Właściwie to typowy serial dla nastolatek albo dla starszej widowni, która wychowała się na "Plotkarze", "Gilmore Girls" oraz podobał jej się wątek rodzinny choćby w "Arrow".
W serialu Marka Schwahna, twórcy nie tylko "The Royals", ale także jednego z reżyserów "Pogody na miłość", mamy wszystko to, co kojarzy się z bogatym, pełnym przepychu życiem. Są więc wystawne spotkania, niepokorne dzieci pary królewskiej, które nic sobie nie robią z odpowiedzialności jaka na nich ciąży, są narkotyki, szalone imprezy, a także zakazana, prawie szekspirowska miłość, manipulacje, szantaże i chęć przejęcia władzy.
Krótko mówiąc, jest gwarancja emocji, dynamicznej akcji i dobrej rozrywki.
I rzeczywiście, oglądając "The Royals" możemy na to liczyć i to dostajemy. Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, choć w miarę kolejnych odcinków intrygi się nawarstwiają, robi się bardziej kryminalnie. Mamy więc rodzinę królewską w skład w której wchodzi królowa Anglii, Helena (w tej roli diaboliczna Elizabeth Hurley), król Simon oraz ich dzieci, Robert, Liam (William Moseley) i Eleanor (Alexandra Park). Robert, który miałby odziedziczyć w przyszłości tron po ojcu, ginie na służbie. Cała odpowiedzialność spada na barki Liama, który czuje, że sytuacja go przerasta. Król widząc, co się dzieje, postanawia zlikwidować monarchię. Syn prosi go jednak o szanse. Chce wdrożyć się w życie i obowiązki przyszłej głowy rodziny królewskiej. Nad rodziną wisi jednak możliwość referendum w sprawie dalszego losu monarchii, które rozważa obecny król.
W międzyczasie wuj Liama i Eleanor knuje za plecami całej rodziny, częściowo w porozumieniu z królową. A ta ostatnia też ma swoje tajemnice przed dziećmi i mężem. Królowa Helena nieustannie walczy o pozycję z własną córką, Eleanor. Eleanor jedyne w czym widzi uciechę to alkohol, imprezy u ciągłe bycie na haju. Helena już dawno postanowiła, że chce wpływać nie tylko na lud, ale także i swoje dzieci. Próbuje kierować życiem nie tylko swojej córki, ale także syna. Nie akceptuje nowej wybranki Liama i za wszelką cenę podsuwa mu pod nos byłą dziewczynę, która choć wyrachowana, pochodzi z odpowiedniej rodziny.
W "The Royals" kłamstwo napędza kłamstwo, a intryga intrygę.
Nie jest to może serial najwyższych lotów, ale to idealna, lekka fabuła na leniwe wieczory i doskonała alternatywa, jeśli odpocząć chcemy od ciężkiej atmosfery kryminałów czy thrillerów. Tu wszystko jest na wariackich papierach, problemy wydają się czasem śmieszne, mimo rangi pewnych wydarzeń, a bohaterowie są dość czarno-biali, a nawet, jeśli można zauważyć w nich odcienie szarości, to są one bardzo stereotypowe, jak wszystko tutaj. "The Royals" wciągnął mnie tak naprawdę dopiero po 2-3 odcinkach. Sam początek nie wydaje się zachęcający, ale potem akcja się rozkręca i staje się coraz poważniejsza. Idealny serial dla wszystkich, którzy kochali bogate życie Sereny na Manhattanie i z zaciekawieniem śledzili wkraczanie Rory do elitarnego świata. Jest dobrze.