Nawet nie poczułem, że The Walking Dead dotarło do jesiennego półfinału. Najgorszy sezon od lat
Czwarty i piąty sezon The Walking Dead były naprawdę, naprawdę dobre. Przemiana głównych bohaterów, metamorfoza świata w dzikie i niebezpieczne miejsce, sceny na przerażającym terminalu – każdy odcinek trzymał w napięciu i stanowił jakość samą w sobie. Nic dziwnego, że po wizycie Ricka i ekipy w Aleksandrii spodziewałem się naprawdę wiele.
To miała być ciekawa odskocznia od tułaczki głównych bohaterów. Rick i jego drużyna na nowo stykają się z resztkami cywilizacji. Na nowo mogą skorzystać z prysznica, rozłożyć się na kanapie w salonie, głęboko odetchnąć, a nawet napić się zimnego piwa. Zderzenie czystej, pozornie bezpiecznej rzeczywistości z dzikością za oknami była tak egzotyczna, że wręcz nienaturalna.
Byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak kończył się piąty sezon The Walking Dead.
Główni bohaterowie nareszcie odnaleźli miejsce, o które warto walczyć. Znaleźli chwilowy spokój i mogą zająć się reperowaniem własnego człowieczeństwa. Wchodzeniem w relacje międzyludzkie, odzyskiwaniem więzi i tak dalej. Zupełnie nowa perspektywa i okazja do rozwinięcia wielu wątków, jak na przykład relacji Ricka z Michonne.
Nie mogłem się doczekać rozpoczęcia 6 sezonu. Gdy AMC rozpoczęło emisję, pilota chłonąłem z wypiekami na twarzy. Drugi epizod obejrzałem już od niechcenia, z kolei do trzeciego… wróciłem po ponad miesiącu. Być może moje oczekiwania były zbyt duże, ale szósty sezon The Walking Dead jest w mojej ocenie najnudniejszymi wydarzeniami od czasu wałęsania się po ponurym więzieniu.
W szóstym sezonie The Walking Dead wszystko rozegrali nie tak, jak trzeba.
Tajemnicze Wilki okazały się być bandą fanatyków. Obdartusów, którzy napadają, gwałcą i rabują. Bez wyraźnego lidera, bez charyzmatycznego „tego złego”, który zastąpiłby Gubernatora. Zagrożenie po raz kolejny zostało rozporoszone i rozmyte. Tutaj jakiś bandyta, tam jakiś zombie – brak celu w życiach fikcyjnych bohaterów od razu daje się odczuć. Tak jak oni nie za bardzo wiedzą, co z sobą zrobić w murach Aleksandrii, tak widz zaczyna zadawać sobie pytanie, po co to właściwie oglądać.
Producenci szóstego sezonu postanowili obudować połowę odcinków wokół pozornej śmierci Glenna. Jak pisałem o niej wcześniej – tutaj nie było dobrego wyjścia. Jeden z głównych bohaterów albo zginie bardzo przeciętną, bardzo nijaką śmiercią, albo przeżyje naciągając scenariusz w sposób tak niesamowity, że TWD straci pewną pozorną dozę realizmu i bezwzględności. Twórcy zapędzili się w kozi róg i każde rozwiązanie wydawało się złe – zarówno byle jaka śmierć, jak i naciągane, naiwne przetrwanie.
Kolejną kwestią są sami mieszkańcy Aleksandrii.
O ile doskonale rozumiem, że część aktorów musi służyć jako mięso armatnie dla żywych trupów, tak producenci poszli na jawną łatwiznę. Nie silą się nawet, aby zapoznać bywalców bezpiecznej zony z widzami. Nie znamy ich imion, nie znamy ich historii, nie znamy ich motywacji. Ot, chomiki w klatce, które nie radzą sobie po wypuszczeniu na wolność. Giną jeden za drugim, potykają się o własne nogi i dają się zaskoczyć zombie stojącym jak słupy soli.
Rozumiem, że główną osią serialu jest Rick i jego ekipa. Mieszkańcy Aleksandrii to jednak całkowicie niewykorzystany potencjał. Kilkudziesięciu ludzi robi tutaj za tło i w ogóle nie czuć, że mają coś do powiedzenia. Ma się wrażenie, jak gdyby w osadzie żył jedynie Rick i jego najbliżsi. Przedstawienie niedoświadczonych, niegotowych na apokalipsę ludzi to jedno. Iście na łatwiznę i zamienianie aktorów w żywność dla żywych trupów to drugie. Zamiast poczucia straty i efektu grozy, czułem jedynie obojętność. Źle poprowadzone postaci ginące w marny, nijaki sposób – nie mógłbym być bardziej obojętny.
The Walking Dead wraca do jałowości i stania w miejscu, doskonale znanego z farmy Hershela.
Liczyłem, że po wysokim poziomie czwartego i piątego sezonu, dostanę świetne widowisko. Moje oczekiwania jedynie napompowali sami producenci. Do teraz pamiętam, jak ci zapowiadali, że każdy kolejny odcinek traktują jak wielki finał sezonu i każdy kolejny epizod ma wywierać na nas ogromne wrażenie. W moim przypadku wyszło zupełnie odwrotnie. Nie miałem pojęcia, że jesienny półfinał będzie tak nijaki.