Jak tak dalej pójdzie to Żywe trupy trafią na moją listę grzesznych przyjemności. Kolejny odcinek powiela popełniane w przeszłości błędy, a scenarzyści dali dowód na to, że niczego się nie nauczyli.
OCENA
W dzisiejszym odcinku The Walking Dead wrócił Negan, ale zabrakło praktycznie wszystkich innych postaci, które wzbudzają we mnie większe lub mniejsze emocje. Te najbardziej interesujące wątki zostały odłożone na półkę.
Nie oglądam tego serialu po to, by patrzeć jak Eugene gra na konsoli z ubiegłego wieku!
Widzowie po raz kolejny byli waleni obuchem po głowie, a twórcy zdawali się mówić "Patrz, patrz! Zbawcy to naprawdę wynaturzone społeczeństwo, które trzeba obalić!". Ja bardzo przepraszam, ale chyba każdy zrozumiał to już kilka tygodni temu i kolejne pokazywanie Negana w akcji jest... wtórne.
Kolejna scena z żelazkiem była zupełnie niepotrzebna. Wiemy już, jak Negan karze swoich obywateli, którzy nie chcą podporządkować się zasadom. Owszem, tutaj Negan nieco zaskoczył dorzucając do pieca, ale to ciągle powtarzanie tego samego motywu. Odtwórca tej karykaturalnej postaci dwoi się i troi, by nadać jej kolorytu, ale scenariusz mu nie
pomaga.
Tak jak dziesiąty odcinek rozbudził we mnie nadzieję, że będzie już tylko lepiej, tak jedenasty szybko je zgasił.
W poprzednim epizodzie mogliśmy spędzić nieco czasu z dużą grupą mieszkańców Aleksandrii i ich potencjalnych sojuszników. To, co mnie ciekawi, to ich dalsze kroki. Niestety zamiast tego obserwowałem przez blisko godzinę poboczny i nudny wątek Eugene'a, którego niewola u Zbawców przypomina raczej wakacje w niezłym jak na postapokaliptyczne standardy hotelu.
Doskonale rozumiem, że odcinki z połowy sezonu to zwykle zapychacze, ale moją tolerancję obniżyła pierwsza jego połowa. The Walking Dead długimi tygodniami przyzwyczajało nas do atmosfery przygnębienia i apatii. Teraz wreszcie zaczęło się coś dziać, ale zamiast ruszyć z kopyta wojna przeciwko Zbawcom rozwija się powoli.
To więcej niż pewne, że Rick i Negan będą musieli się skonfrontować.
Wielu ludzi przez to zginie, a obsada się uszczupli, ale Zbawcy zostaną wreszcie pokonani. Chciałbym jednak zobaczyć przygotowania do tej wojny. Pół sezonu po pierwszym spotkaniu z Neganem czekaliśmy, aż bohaterowie wyrwą się z letargu, w który wpędził ich nowy łotr wraz ze swoją wierną Lucille.
Otwarcie po przerwie świątecznej nie było złe, a kolejny odcinek dał nadzieję na więcej akcji, ale The Walking Dead S07E11 pokazuje, że marazm powrócił. Poziom serialu zaczyna przypominać ściśniętą i spłaszczoną sinusoidę, na której więcej jest dołków niźli wzniesień.
W tym tempie przed końcem sezonu nie padnie żaden strzał. Domyślam się, że totalna wojna pomiędzy Aleksandrią i innymi osadami i armią Negana wybuchnie na dobre dopiero w ósmej serii, ale zaczęło mi brakować akcji. The Walking Dead znów podsyca apetyt, by w kolejnym odcinku wrócić do punktu wyjścia.