Skoncentruj się, sięgnij pamięcią w przeszłość i odpowiedź na pytanie: Czy w którymś momencie swojego życia miałeś ogromne pragnienie manipulowania czasem? Wnioskuję, że tak. Pewnie nie raz powiedziałeś/zrobiłeś coś głupiego i chciałbyś wrócić do tamtego momentu aby wszystko zmienić? Ja sam czasami chciałbym, aby czas stanął w miejscu i żebym mógł w ciszy, i spokoju obrabować bank (tak wiem, jestem ambitny ;)). Ogólnie jest tego całe mnóstwo, pozostaje się tylko zastanawiać czy do czasu końca naszej egzystencji komuś uda się stworzyć wehikuł czasu. Jednakże na horyzoncie pojawiła się nowa nadzieja. Coś, dzięki czemu być może uda nam się przynajmniej pobawić z przestawianiem zegarków w świecie wirtualnym (tak żeby potrenować przed realem ;)). Ową nadzieją jest Timeshift. Gra, która jeszcze przed premierą napisała sobie ciekawą historię.. Bardzo optymistycznie nastawiony podszedłem do testowania demka. Jak na złość byłem jednym z tych, którzy spodziewali się wielkiego hitu.. I wszystko jasne.[b]
Wspomniałem o tym, że produkt firmy Vivendi zdążył już stworzyć dla siebie całkiem ciekawą opowieść. Otóż, twórcy postanowili iść śladem panów z Silicon Knight (odpowiedzialnych za Too Human) i również przeciągać premierę ich gry przez kolejne generacje konsol. Oczywiście jeszcze sporo im do "Rycerzy" brakuje, aczkolwiek wersje na pierwszego Xboxa (początkowo to miała być platforma priorytetowa) mamy już z głowy. Aktualnie od dwóch lat zapowiedziana jest wersja na 360-tkę, a od paru miesięcy - na PS3 (PC na liście było od samego początku). Jestem bardzo ciekawy czy obydwie wersje przetrwają do czasu premiery ;).
Ale koniec biadolenia, czas przejść do konkretów. Po [b]bardzo fajnym, dynamicznym filmiku, mającym na celu przedstawienie nam w skrócie, co możemy zrobić przy pomocy naszego bajeranckiego kostiumu do panowania nad czasem, następuje moment przejścia do właściwej rozgrywki. Nasz bohater budzi się (najprawdopodobniej został wcześniej ogłuszony) w jakimś zrujnowanym budynku, pośrodku równie zrujnowanego miasta. Na zewnątrz słychać odgłosy burzy. Wygląda przez okno (dziurę w ścianie ;)), a tam bójka pomiędzy rebeliantami a "tymi złymi", niestety na korzyść tych drugich. Wybiegamy na zewnątrz chwytamy za karabin i idziemy pokazać czubkom kto tu rządzi. Tak to się niewinnie zaczyna. Potem jednak przyjdzie nam odpierać ataki całych dziesiątek żołnierzy czy też stawić czoła olbrzymim robotom, czołgom i innym naziemnym (i nie tylko) pojazdom. Niestety w demie zmierzymy się tylko z jednostkami piechoty.
Skoro już twórcy uparli się aby zrobić z (chyba) Waszyngtonu pole bitwy, to wypadałoby naskrobać parę zdań o tym, jak im to wyszło. Cóż, pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Po dwóch stronach płotu ustawia się paru cymbałów z pukawkami, wybierają sobie jedną pozycje (najczęściej zostają na niej aż do śmierci, która jest nieunikniona, ale o tym potem) i zaczynają strzelać na oślep, przeważnie do siebie nie trafiając, co skutkuje tym, że jeżeli my nie wkroczymy do akcji, walka nigdy się nie skończy. A to prowadzi nas do jednego - Skrypty. Tak jest, rozgrywka w TS jest bardziej wyreżyserowana, niż mógłbym się tego spodziewać. To znaczy, że np. jeżeli za pierwszym razem gdy przechodzisz grę, zginie któryś z twoich kompanów, za drugim razem zginie dokładnie w tym samym miejscu i w tym samym momencie. Jeżeli za pierwszym razem robot wysadzi jakiś budynek, za drugim razem również to zrobi. Demko z poczucia obowiązku przeszedłem parę razy i za ostatnim zauważyłem już, że idę jak po sznurku od jednego wroga do drugiego dokładnie wiedząc w którym miejscu się pojawi, co będzie usiłował zrobić, a jeżeli mu się nie uda to gdzie się ukryje. Widać, że autorzy posługują się skryptami troszkę nieumiejętnie i daleko im do np. producentów serii Call of Duty.
Jeżeli chodzi o samo przedstawienie wojny to w ostatecznym rozrachunku nie jest też z kolei tak bardzo źle. Wszędzie latają jakieś pociski, nasi sojusznicy drą się jak stare prześcieradło, czasami ktoś odciągnie rannego za pole bitwy. Dodać jeszcze wypowiedzi przeróżnych tyranów dobiegające z ogromnych telebimów zawieszonych na ścianach budynków i tym podobne smaczki.. W pełnej wersji może być jeszcze lepiej bo do walki włączą się czołgi, helikoptery i inne pojazdy. Panuje również całkiem milusia pogoda - Gęsty deszczyk, od czasu do czasu walnie jakiś piorun.. Wszystko to nadaje całości fajnego klimatu.
Dochodzimy do aspektu, który według twórców TS powinien zachęcić potencjalnego gracza do zakupu ich produktu - zabawa z czasem. Możemy czas spowolnić, zatrzymać lub cofnąć. Zacznę od tego ostatniego. Otóż cofamy się tylko w specjalnych okolicznościach. Nie przyda nam się to raczej w walce, ani nic z tych rzeczy. Używamy tego tylko i wyłącznie w miejscach w których jesteśmy do tego zmuszeni przez producentów. Np. gdy przechodzimy przez most, który nagle zaczyna się zawalać. Wtedy to wciskamy guziczek "rewind", obserwujemy jak platforma znów nabiera kształtów i czym prędzej ruszamy przed siebie. Na szczęście z zatrzymywaniem i zwalnianiem tempa nie jesteśmy już trzymani na tak krótkiej smyczy. Owszem, całkowite zatrzymanie ułatwia nam nieco eksplorację, ale nie tylko. Podczas tego możemy np. gwizdnąć wrogowi broń, bądź też zwyczajnie go rozstrzelać (efekt zobaczymy gdy wszystko zacznie działać na normalnych obrotach). Wspomniałem o ułatwionemu przemieszczaniu się przy pomocy tej funkcji. Gdy czas stoi w miejscu możemy bezkarnie przechodzić przez ogień czy też naelektryzowaną wodę. Pozostała nam ostatnia opcja - spowolnienie. Ani dzięki temu przez płomienie nie przejdziemy, ani też nikomu pukawy nie ukradniemy. Na co to? Sprowadza się to do bardzo ważnej rzeczy jaką jest ograniczenie naszych "mocy". Jedyną przeszkodą przeciwko bawieniu się czasem jest wskaźnik znajdujący w lewym górnym rogu. O ile przy wstrzymaniu wszystkiego, jego zawartość spada jak zwariowana, tak przy zwolnieniu - robi to bardzo powoli. Więc siły nam się wyrównują.
Przyczepić można się trochę do sterowania, w głównej mierze właśnie przy zabawie z czasem. Na X360 robimy to przytrzymując RB, a następnie wybierając funkcję z małego menu (wszystko to niestety w czasie rzeczywistym). W ferworze walki można się po prostu pogubić. Najwygodniej byłoby, aby w tym celu należałoby wykorzystywać strzałki. Hmm. Nie wiem czy ta kwestia w ogóle jest jeszcze brana pod uwagę przez Vivendi, w końcu premiera tuż, tuż.
Wykańczać naszych wrogów mamy zaszczyt raczej niczym nie wyróżniającym się arsenałem. Karabin z którego, we wroga musimy wpakować 1/3 magazynku, shotgun, z którego jeden strzał kończy sprawę oraz kusza na granaty żywcem wzięta z Gears of War. Jedyną różnicą jest wmontowany celownik snajperski. Nie musimy się martwic o amunicje bo tej tu pod dostatkiem. Gdy pierwszy raz znajdziesz shotguna będziesz miał w zapasie ok. 120 naboi.
W kwestii audio-wizualnej TS stoi na bardzo wysokim poziomie. Na konsoli stałe 60 klatek, żadnych ząbków, dynamiczne cienie, mnóstwo detali czy też kapitalnie odwzorowany deszcz. Dużo fajnych szczegółów np. po spojrzeniu w niebu albo pod nogi (gdy przechodzimy przez kałużę) na ekranie pojawiają się krople wody. Wyjątkowo pięknie wygląda to wszystko przy zatrzymaniu czasu. Po prostu rewelka. Jednakże czasami zdarzają się dość brzydkie tekstury. Wszelakie odgłosy wypadają bardzo wiarygodnie, aczkolwiek zdarzył mi się bug przez który miałem źle zsynchronizowane dźwięk strzałów.. Na szczęście tylko raz. Soundtracki do jakiś specjalnie udanych nie należą, najważniejsze, że nie przeszkadzają.
Ogólnie Timeshift zapowiada się na dobrą grę. Dobrą, nie rewelacyjną, co starałem się wam przekazać w wstępie. Ot, klasyczny shooter z dodatkową funkcją panowania nad czasem. Ma swoje zalety, ale również i wady. Nie jestem pewien czy pełna wersja produktu będzie jeszcze coś w stanie zmienić. Oczywiście dojdzie multi, dojdą pojazdy.. Ale cóż, zawsze jest też możliwość pojawienia się nowych babolków. A tymczasem, tak jak to mówi pani lektor w trailerze "Is a master time to become the ultimate weapon". Premiera już za miesiąc!
OCENA WSTĘPNA: 8