REKLAMA

Najlepsze filmy o inwazji obcych [TOP 11]

Temat inwazji obcych na naszą planetę porusza ludzką wyobraźnię od kiedy tylko zaczęliśmy myśleć o kosmosie i czytać powieści oraz oglądać filmy science-fiction. Wizje kontaktu z UFO istnieją w popkulturze od dekad. Z okazji premiery filmu "Nowy początek" przyglądam się najlepszym moim zdaniem filmom o inwazji obcych na Ziemię.

TOP 11 - najlepsze filmy o inwazji obcych na Ziemię
REKLAMA
REKLAMA

Inwazja porywaczy ciał z 1956 roku

"Inwazja porywaczy ciał" to jeden z najlepszych filmów stanowiących emanację wszelkich niepokojów społecznych i politycznych Ameryki lat 50. Opowieść o doktorze Bennellu, psychiatrze, który odkrywa, że mieszkańcy miasteczka, w którym żyje są tak naprawdę duplikatami ludzi, w których wcielili się kosmici, do dziś ogląda się znakomicie, głównie dzięki niesamowitemu napięciu i aurze zagrożenia towarzyszącej temu filmowi. A sam jego koncept, w którym to kosmici jako tacy nie występują, a wrogowie wyglądają jak zwykli ludzie z sąsiedztwa, jest z jednej strony genialny w swoim założeniu, a z drugiej stanowi świetny komentarz dla ówczesnej atmosfery zimnej wojny oraz wyścigu zbrojeń.

Bliskie spotkania trzeciego stopnia z 1977 roku

Tuż po legendarnych "Szczękach", które stały się kasowym hitem wszech czasów, Spielberg mógł sobie pozwolić na wybranie dowolnego projektu w Hollywood. Trudno się więc dziwić, znając go, że pierwszym naprawdę dużym filmem jaki zrobił, były "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", czyli opowieść o tym, jak ludzkość po raz pierwszy nawiązała kontakt z pozaziemską cywilizacją. Film Spielberga uciekał jednak od strachu i niepokojów społecznych; jego wizja pełna jest mistycyzmu, zachwytu nad nieznanym oraz optymizmu i nadziei. W jego spojrzeniu, inwazja obcych to szansa dla ludzkości, to odkrycie, że nie jesteśmy sami i, jako gatunek, możemy znaleźć sobie nowych przyjaciół. Wizja być może i naiwna, ale pełna niezaprzeczalnego uroku i gracji.

Dzień w którym zatrzymała się Ziemia z 1951 roku

Absolutna klasyka science-fiction. Formalnie, oczywiście film ten został nadgryziony przez ząb czasu (było nie było, powstał zaledwie parę lat po II wojnie światowej), to jednak pod wieloma względami nadal robi wrażenie. Jego po trochu dokumentalny styl był nie tylko innowatorski, ale i pionierski jak się okazało. Do tego, nadawał całości powagi, a z kultowej postaci Klaatu stworzył niemalże emanację Chrystusa. O tyle jest to istotne, że wcześniej nikt nie traktował science-fiction z taką powagą i nie kręcił takich produkcji z myślą o dojrzałym i inteligetnym widzu.

Wojna światów z 2005 roku

Filmami takimi jak "Wojna światów" Spielberg tylko potwierdza swoją wielkość, zarówno jako twórca snujący przed widzem niezwykłe wizje i wciągające opowieści oraz jako niebywale sprawny rzemieślnik. "Wojna światów" oparta na słuchowisku radiowym Orsona Wellesa, nie zawiera żadnej metafory – to po prostu "dokumentalny" zapis tego, jak wygląda brutalna i bezwzględna inwazja obcych na naszą planetę. Wewnątrz tego wszystkiego Spielberg umieścił całkiem przekonującą historię przeciętnej rodziny z jej problemami. Fantastyczne tempo, genialne zdjęcia Janusza Kamińskiego i wszczepione do środka elementy rodem z horroru sprawiają, że "Wojna światów" to jeden z najlepszych filmów science-fiction, jakie widziałem i chyba najbardziej realistyczna i przekonująca wizja inwazji obcych na Ziemię. Zgrzyta mi tylko trochę to niepotrzebne hollywoodzkie zakończenie oraz Tom Cruise, który jednak nie pasuje do roli everymana, ale poza tym nie mam zastrzeżeń.

Dystrykt 9 z 2009 roku

Filmy o kosmitach przeważnie rozgrywają się albo w odległej galaktyce albo w przypadku inwazji na Ziemię, w dużym, głównie amerykańskim, mieście. Tym większy powiew świeżości przyniósł ze sobą "Dystrykt 9", w którym to akcja rozgrywa się w Johannesburgu w RPA. W dodatku, obcy nie napadli w nim na Ziemię, tylko musieli tu awaryjnie wylądować z braku surowców do dalszej podróży. Co więcej, traktowani są oni jako uchodźcy i przetrzymywani w obozie. To znakomite połączenie sci-fi z motywem społecznym (w jakimś sensie wręcz proroczym względem obecnego problemu z uchodźcami z Syrii) nadało "Dystryktowi 9" zupełnie głębszego wyrazu, nawiązującego zresztą do klasyki gatunku z lat 50. A paradokumentalny sznyt oraz dramatyczna historia tworząca fabułę wyniosły ten film na jeszcze wyższy poziom.

Oni żyją z 1988 roku

Kapitalna satyra na konsumpcjonizm od Johna Carpentera ujęta w ramy filmu o inwazji obcych. Oto oglądamy Los Angeles, które padło ofiarą ataku obcych, którzy sprawują władzę nad umysłami jego mieszkańców. Używając niezbyt finezyjnych sloganów (typu: "Bądź posłuszny" albo "Nie kwestionuj autorytetów") rządzą społeczeństwem, które ma wyprane mózgi na tyle, kompletnie niczego nie podejrzewa. Ale znajduje się śmiałek, samotny wędrowiec, który odkrywa, że wystarczy założyć odpowiednie okulary by zobaczyć jak wygląda rzeczywistość.

Żołnierze kosmosu z 1997 roku

Aż trudno uwierzyć, że ten film ma już prawie 20 lat! Jego rozmach, poziom efektów specjalnych oraz znakomite tempo wyprzedzają swoje czasy o lata świetlne. Do tego, reżyser Paul Verhoeven (ten od "Robocopa" i "Nagiego Instynktu") pomiędzy imponujące sceny bitew w kosmosie i na lądzie, wplótł całkiem zjadliwą satyrę, na wojnę i faszystowskie zapędy militarne Ameryki. Niestety film ten doczekał się fatalnych sequeli (nie radzę oglądać), a ostatnio zaczęły pojawiać się newsy mówiące o tym, że planowany jest remake, z tymże kompletnie nie wiem po co...

Marsjanie atakują z 1996 roku

W 1996 roku świat zachwycał się "Dniem Niepodległości", ale dla mnie "Marsjanie atakują" absolutnie przebiły obraz Emmericha i przy okazji stanowią jego odbicie w krzywym zwierciadle. Oczywiście, "Dzień niepodległości" to do dziś jeden z moich ulubionych filmów science-fiction oraz jedno z najbardziej imponujących rozmachem widowisk hollywoodzkich, ale "Marsjanie atakują" trafili do mnie bardziej jako film o inwazji obcych. W dużej mierze ze względu na swoją przewrotność, czarny humor i ewidentny pastisz filmów o kosmitach. To obraz naśmiewający się też z naszych schematów myślenia; ze ślepego przywiązania do naszych symboli, które według nas są uniwersalne (kapitalna scena z gołębiem pokoju, który przez Marsjan został odebrany jako zagrożenie) ukazujące tylko jak bardzo aroganccy i zapatrzeni w siebie jesteśmy jako gatunek.

Na skraju jutra z 2014 roku

Zastanawiałem się czy wybrać bardziej klasyczny w duchu film o inwazji obcych, czyli "Dzień Niepodległości", ale jednak zdecydowałem, że mój wybór padnie na nowszą produkcję. I nie dlatego, że nowe technologie pozwoliły stworzyć bardziej sugestywną i realistyczną wizję ataku kosmitów. Na skraju jutra wyróżnia się przede wszystkim ciekawym motywem obcych, którzy potrafią manipulować czasem, a konkretniej go resetować. Wprowadziło to do filmu, jak i samego gatunku powiew świeżości, a sama koncepcja pętli czasowej została kapitalnie wpleciona w fabułę, dzięki czemu całość ogląda się z zapartym tchem, nawet wtedy, gdy oglądamy dane wydarzenie po raz n-ty.

Faceci w czerni z 1997 roku

Jeszcze luźniejsze, zawadiackie i komediowe spojrzenie na inwazję obcych prezentowali "Faceci w Czerni", będący brawurową adaptacją serii komiksów. Will Smith i Tommy Lee Jones stworzyli kapitalny duet, łączący motywy z "Zabójczej broni" z filmami o Bondzie w wersji z kosmitami. Masa gadżetów, detektywistyczne śledztwo i wspaniała panorama dziwacznych stworów z przeróżnych planet, którzy żyją incognito pośród nas, a konkretniej w Nowym Jorku (kto był, ten wie, że to niekoniecznie fikcja filmowa)

Atak na dzielnicę z 2011 roku

REKLAMA

Wprawdzie daleki jestem od zachwytów nad tym filmem, jednakże w kategorii filmów o inwazji obcych stanowi on dość ciekawy przykład na to, jak odświeżyć gatunek. W tym przypadku, wystarczyło przenieść akcję inwazji obcych z amerykańskiej metropolii na londyńskie osiedle mieszkaniowe. A do walki z obcymi, zamiast dzielnego jankeskiego everymana, stanął młodociany gang. A wszystko to w luźniej atmosferze komediowej, zmieszanej z kinem akcji oraz komentarzem społecznym. No i "Atak na dzielnicę" to też filmowy debiut Johna Boyegi, czyli Finna z nowej trylogii "Gwiezdnych wojen". To właśnie oglądając ten film, producenci Star Wars zwrócili na niego uwagę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA