REKLAMA

Tak powinny wyglądać wszystkie feel-good movies. Oceniamy francuską komedię „#tuiteraz”

Bez końca możemy się zaśmiewać przy kolejnych przygodach słynnego żandarma granego przez Louis de Funès, patrzeć jak Daniel rozwiązuje zagadki kryminalne prowadząc swoje „Taxi”, czy kibicować bohaterskim galom budującym pałac dla Kleopatry. Mimo to ostatnio określenie „francuska komedia” stało się synonimiczne z rozrywką dla gawiedzi pragnącej tanich uniesień.

#tuiteraz recenzja premiera opinie
REKLAMA
REKLAMA

Na nikim już nie robią wrażenia chwyty marketingowe pod postacią napisów na plakatach kolejnych francuskich komedii informujących o milionach rozbawionych widzów. Oczywiście, wciąż je w większym lub mniejszym gronie oglądamy, bo liczymy, że dostarczą nam emocji na miarę „Nietykalnych”. Co prawda jest to marzenie ściętej głowy. Najczęściej natrafiamy na filmy tendencyjne wręcz, a cały ich potencjał niknie pod ciężarem klisz. Są to feel-good movies, które zamiast wprawić nas w dobry nastrój wprawiają jedynie w zażenowanie. Mimo to raz na jakiś czas zdarzają się warte uwagi produkcji należące do tego chętnie eksploatowanego nad Sekwaną gatunku.

Nie brakuje bowiem we Francji twórców, którzy wyciskają z wyświechtanych schematów coś więcej.

Jednym z nich jest Eric Lartigau. Reżyser potrafi tchnąć w znane wszystkim i od dawna niedziałające jak należy klisze, nowe pokłady ładunku emocjonalnego. Bo przecież wystarczy coś odwrócić i lekko zmienić, aby odświeżyć nieco skostniałą konwencję. Dlatego, chociaż fabularnie nie ma tam nic odkrywczego, w „Rozumiemy się bez słów”, po salwach śmiechu, ryczymy jak bobry, kiedy Paula piosenką żegna się ze swoimi głuchoniemymi rodzicami. Na podobnych zasadach działa „#tuiteraz”. Jego magia tkwi w prostocie, szczerości i zabawie przemielonymi wielokrotnie przez kinematografię motywami.

Lartigau jest aż bezczelny w swoim obnoszeniu się z tym, że robi film ku pokrzepieniu serc. Wszystko tu od początku krzyczy, że po seansie  będziemy napełnieni optymizmem. Oglądamy bowiem przepiękne pejzaże francuskiej części Kraju Basków i poznajemy Stéphane. Francuski szef kuchni ma dwóch dorosłych synów, całkiem nieźle dogaduje się z byłą żoną i z powodzeniem prowadzi własną restaurację. Ma wszelkie powody, aby czuć się spełnionym i cieszyć życiem. Tak jednak się nie dzieje. Zamiast tego nawiązuje przez Instagrama znajomość z Soo. Protagonista niewiele wie o Koreance, ale nie przeszkadza mu to w sprzedaży części swojego majątku, spakowaniu się i ruszeniu do Seulu.

#tuiteraz/Best Film

Aha – westchnie ktoś – czyli mamy do czynienia z kolejną komedią romantyczną.

Facet spotka się z kobietą na lotnisku, padną sobie w ramiona, potem pokłócą się o jakąś pierdołę, a na koniec los sprowadzi wszystko na właściwe tory i będziemy świadkami przerysowanego happy endu. Nie tym razem. Lartigau chce żebyśmy tak myśleli, ale chowa jednocześnie kilka asów w rękawie. Soo nie czeka na Stéphane. Ignoruje jego telefony i wiadomości. Mężczyzna jednak nie wyjeżdża. Zostaje w Seulu dłużej, niż podpowiadałby to zdrowy rozsądek. Ciągle też żywi nadzieję, że jego wybranka w końcu się pojawi. Jednocześnie zawiera nowe znajomości, wrzuca coraz więcej fotek na media społecznościowe i dzieli się z followersami swoją historią. A wiemy, jak działa internet. Bohater szybko staje się gwiazdą. Ludzie zaczepiają go na ulicy i media chcą z nim rozmawiać. Zyskał sławę, o jakiej nawet nie śnił.

Lartigau bez przerwy bawi się naszymi przyzwyczajeniami i myli gatunkowe tropy. Początkowo „#tuiteraz” zapowiada się na kolejny film o tym, że nigdy nie jest za późno na miłość. Mocny nacisk położony w fabule na siłę mediów społecznościowych przenosi ciężar znaczeniowy na samotność w dobie internetu, kiedy to jesteśmy otoczeni przez ludzi, a jednak ciągle brakuje nam bliskości. Na koniec natomiast przesłanie sprowadza się do tego, że to czego potrzebujemy, jest blisko nas i nie musimy szukać tego daleko. Wszystko to brzmi jak banał. Tak, nie dowiemy się z produkcji niczego odkrywczego, a jednak opuścimy kino naładowani pozytywną energią.

#tuiteraz/Best Film

Reżyser umiejętnie rozkłada wszystkie akcenty, abyśmy się nie nudzili podczas seansu.

REKLAMA

Dobrze wie, w jakie struny uderzyć, aby na naszych twarzach pojawił się uśmiech albo w oku zakręciła się łza. Nakładem prostych środków „#tuiteraz” wybudza w widzu cały wachlarz pozytywnych emocji. Czy od lekkiej komedii można oczekiwać czegoś więcej? Raczej nie. Szczególnie w czasach wciąż trwającej pandemii nieco optymizmu przyda się każdemu. Z tego powodu trudno wyobrazić sobie lepszy film na rozpoczęcie tegorocznego, skromnego przecież, sezonu kinowego.

„#tuiteraz” szukajcie na przedpremierowych pokazach w otwartych kinach. Premiera  już 10 lipca 2020 roku.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA