Nowe Twin Peaks nie spełniło moich oczekiwań, ale nie sposób odmówił duetowi Lynch i Frost kunsztu. Ich telewizja to coś wyjątkowego, a 16. odcinek wziął mnie totalnie z zaskoczenia.
OCENA
Uwaga, spoilery!
Gdyby nie ostatnie 15 godzin, podczas których niejednokrotnie wynudziłem się jak mops, to najnowszy rozdział opowieści snutej leniwie przez Davida Lyncha i Marka Frosta by mnie tak nie uderzył. Gdy już straciłem całą nadzieję, że wydarzy się coś niespodziewanego i wywołującego szybsze bicie serca, dostałem obuchem po głowie. Kyle MacLahan jednak nas nie oszukiwał!
Dostaliśmy właśnie najlepszy odcinek nowego Twin Peaks. Zobaczymy, co będzie dalej.
Nie powiem, że Twin Peaks wróciło na właściwe tory, bo na to już za późno. Udało się jednak skorygować lekko kurs. Zostały tylko dwa odcinki do zakończenia tej serialowej przygody, ale 16. rozdział wynagrodził - przynajmniej częściowo - poprzednie 15 godzin oczekiwania, aż wróci do nas stary, dobry Cooper.
Powrót tego prawdziwego Coopera zrealizowany został po mistrzowsku. Rozumiem, czemu tyle na niego czekaliśmy, nie mogę jednak wybaczyć Lynchowi i Frostowi, że spędzimy z nim tak mało czasu! Praktycznie każda kwestia, którą wypowiadał po przebudzeniu, wywoływała uśmiech na twarzy.
"To ja jestem FBI!"
Podczas seansu byłem niemal gotów wybaczyć twórcom, że czekaliśmy na Dale'a tak długo. Kyle MacLahan pokazał ogromny talent aktorski, serwując nam przez 15 godzin serialu dwie odmienne kreacje, od których w jednej chwili wrócił do Coopera, którego pamiętamy z serialu sprzed ćwierć wieku.
Bohater ma co prawda nieco więcej zmarszczek niż 25 lat temu, ale jego radosny entuzjazm od razu mi się udzielił. Brakowało tylko, by uniósł kciuk w górę. Bijąca z niego dobroć i życzliwość udzielała się wszystkim wokół - nawet dwóm typom spod ciemnej gwiazdy, którzy byli świetnym dodatkiem do obsady.
Bracia Mitchumowie kradną show.
Twin Peaks kreuje świetnych bohaterów, a Lynch i Frost potrafią zacnie przeplatać poważne sceny z komediowymi wstawkami. Dialogi, jakie napisali dla właścicieli kasyna, są po prostu świetne. Nonszalanckie podejście do tych odpychających bohaterów przypomina mi najlepsze sceny z Benem Horne'em.
Ośmielę się stwierdzić, że ci gangsterzy to jedne z najciekawszych nowych postaci w tej serii. Cieszę się, że to im poświęcono tak wiele czasu. Zauważyłem też, że w 16. rozdziale Twin Peaks przetrzebiono nieco wątki i bohaterów, których nagromadziło się przez 15 odcinków.
I całe szczęście, bo nowe Twin Peaks ma ogromny rozmach i jest na skraju załamania się pod swoim własnym ciężarem.
Liczba osobnych i pozornie niezazębiających się historii oraz bohaterów wręcz przytłoczyła widzów. Na szczęście na sam koniec Lynch i Frost zaczęli wszystko porządkować. Ciut za późno, jak na mój gust, ale doceniam, że zaledwie w tym jednym odcinku pozbyto się permanentnie lub usunięto w cień:
- Richarda Horne'a, który okazał się synem złego Coopera;
- Nieporadnego "Dougiego", którego wszyscy mieli już dość;
- Janey-E i Sonny'ego Jima, którzy czekają na Dougiego 2.0;
- Zabójców nasłanych przez Dark Coopa na Coopera;
- Braci Mitchum, którzy spełnili swoją rolę;
- Diane, która okazała się w dodatku Tulpą.
Możemy już na stałe opuścić Las Vegas, a wszystkie drogi prowadzą do Twin Peaks.
Serial może skupić się na garstce (w skali całej serii) bohaterów pierwszoplanowych. Nie ma już powodu, by wracać do np. Normy i Big Eda, tak samo jak spokojnie możemy pożegnać już Jamesa, Sarę Pallmer i nie zawracać sobie głowy mniej istotnymi bohaterami. W większości dostali swoje epilogi.
Tylko czekam, aż zaczną ze sobą współpracować przedstawiciele biura szeryfa w Twin Peaks, agenci FBI z Gordonem Cole'em na czele. No i pewnie dołączy do nich Cooper. Nie wiem, jaki mają dokładnie cel, ale od kilku tygodni jestem już pogodzony z tym, że nie wszystko w Twin Peaks muszę rozumieć. Lepiej płynąć z prądem.
Tym bardziej zaskoczyło mnie, że w zaledwie kilku scenach dowiedzieliśmy się dużo więcej o Audrey Horne i jej tragicznej historii.
Potwierdziła się teoria fanów, że to Dark Cooper jest ojcem Richarda. Do teraz zresztą nie mogę wyjść z podziwu, jak bezwzględnie Lynch i Frost uśmiercili syna Audrey. Winszuję też pomysłu z Roadhouse - naprawdę dałem się nabrać i straciłem pewność, że sceny z Audrey to tylko nierzeczywiste wizje.
Oczywiście zwątpiłem w to, co podejrzewałem od tygodni, na chwilę przed sceną z lustrem. Twórcy Twin Peaks zagrali mi na nosie i należą im się gratulacje. Nie do końca jeszcze wiem, jak interpretować scenę przebudzenia, ale szerszy przekaz jest jasny: Audrey ma traumę po urodzeniu dziecka złego Coopera, który najpewniej zgwałcił ją tak, jak Diane.
Nadal nie do końca też rozumiem, w jaki dokładnie sposób wrócił Cooper i jak dokładnie działa przywoływanie lub odsyłanie Tulp. Nie muszę jednak tego wiedzieć, by cieszyć się z ostatniego rozdziału. Nastroił mnie bardzo pozytywnie na dwuodcinkowy finał i już teraz wiem, że będę za Twin Peaks niezwykle tęsknił.