Telewizyjną ramówkę czymś trzeba wypełnić. Najlepiej tym, co przy stosunkowo niewielkich kosztach przyniesie sensowne zyski, czyli na przykład niskobudżetowymi serialami z gatunku stripted docu, które - skoro jest ich tak dużo - Polacy musieli pokochać. Większość z nich ma jedną niezaprzeczalną zaletę - są celowo tak złe i żenujące, że bywają zabawne. O nowej produkcji TVP - "Uwikłanych" - nie można powiedzieć tyle "dobrego".
"Uwikłani" to sensacyjno-kryminalny serial, który zadebiutował na antenie telewizyjnej "Jedynki" w ubiegłym tygodniu. Każdy odcinek jest odrębną historią o innym everymanie, który w jakiś sposób został uwikłana w przestępstwo, co wywraca jego przeciętne do tej pory życie do góry nogami. Czy brzmi to jak dobry pomysł na telewizyjną produkcję? Jak najbardziej. Szkoda, że na sensownym pomyśle się kończy.
Bohaterem pierwszego odcinka jest Tomasz Urbanek, dyrektor agencji reklamowej przeżywający trudny okres w życiu.
Jego syn jest ciężko chory, jego małżeństwo wisi na włosku, a zła atmosfera w domu przekłada się na wyniki w pracy. Pilot "Uwikłanych" zaczyna się od środka - łóżkowe igraszki Tomasza z nowo poznaną studentką Julią przerywają włamywacze. Między mężczyznami dochodzi do szamotaniny, w wyniku której Urbanek traci przytomność. Gdy się budzi, w ręku trzyma pistolet, a na podłodze martwy leży jeden z bandziorów, którego - jak twierdzi Julia - Tomasz zastrzelił. Para postanawia pozbyć się ciała. Potem akcja cofa się do początku, przez co widz jest świadkiem wydarzeń, które doprowadziły do tego tragicznego wydarzenia, by następnie opowiedzieć o jego konsekwencjach.
"Uwikłani" to ten rodzaj serialu, w którym próba oceny aktorstwa, zdjęć, reżyserii czy scenariusza jest pozbawiona sensu.
Tego typu produkcje, mogące w najlepszym razie być guilty pleasure, należy raczej oceniać pod kątem czystej rozrywki, której dostarczają. Bądź, jak w tym konkretnym przypadku - której nie dostarczają.
Cała ta piętrowa intryga, zaprezentowana w pierwszym odcinku, jest niestety do bólu przewidywalna i nie trzeba wcale być Sherlockiem Holmesem żeby już po pierwszej scenie domyślić się o co tu tak naprawdę chodzi i co się później wydarzy. Nie ma w "Uwikłanych" ani jednego zaskakującego, dramatycznego czy emocjonującego momentu. Co gorsza, twórcy ewidentnie starali się, żeby serial ten uchodził za poważny, przez co nawet nie ma z czego się pośmiać. Oszczędzono nam też idiotycznych, ale jednak czasem budzących uśmiech na twarzy setek do kamery z planszami z podpisami w stylu "Tomasz - Nic nie pamięta" albo "Julia - Chciała zrobić sobie kanapkę, bo była głodna". Zamiast tego główny bohater prowadzi niezwykle nudny wewnętrzny monolog, w którym podsumowuje swoją sytuację, na wypadek gdyby ktoś jakimś sposobem zdołał się w tym pogubić.
TVP chce przyciągnąć widzów do "Uwikłanych" znanymi aktorami - w serialu mają wystąpić między innymi Anna Mucha, Olga Frycz, Marcin Bosak, Kamila Baar czy Przemysław Sadowski.
W pierwszym odcinku nie ma nawet tego, w główną rolę wcielił się Marcin Czarnik, który na koncie na głównie role drugoplanowe i epizodyczne. Jestem w stanie zrozumieć tych, którzy oglądają "Trudne sprawy", "Pamiętniki z wakacji" czy "Szkołę" dla beki, ale w "Uwikłanych" nie ma nawet tego. To nudny, męczący i bardzo kiepski serial, na który nie warto tracić czasu.