REKLAMA

Czy Wampiry potrafią śpiewać?

Zwykło się przyjmować, że trzeci album jest tym najgorszym w dyskografii. Jak się okazuje, nie taki trzeci album straszny jak go malują, Wampiry przełamują klątwę i podążają dalej swoją utorowaną dwoma albumami ścieżką.

Czy Wampiry potrafią śpiewać?
REKLAMA

Gdy zespół wydaje trzeci krążek drży wytwórnia, drżą fani i czasopisma branżowe. Sądny dzień w historii zespołu nastał. Czego się tak wszyscy boją? Powodów może być kilka. Poprzednie albumy świetnie się sprzedały, więc czas na eksperymenty instrumentalne, bądź ewoluowanie stylu. Ego muzyków (szczególnie wokalistów) wyrosłe na żyznej ziemi popularności, rośnie do niebotycznych rozmiarów. Wytwórnia trochę popuszcza lejcy, nie trzeba się martwić o to za co kupić gitary i za co kupić jedzenie i czary mary, rodzi nam się Syndrom Trzeciego Albumu (STA).

REKLAMA

Gdy po raz pierwszy usłyszałem Diane Young i Ya Hey pomyślałem, że nie jest tak źle jak się spodziewałem. Może to całe STA to tylko czcze gadanie, urban music legend? W końcu Metallica miała swój Master Of Puppets, więc nie może być tak źle. Od ujawnienia pierwszego nowego materiału Diane Young/Step minęły dwa miesiące, wystarczająco dużo czasu żeby sobie odświeżyć dwa poprzednie krążki i przygotować mentalnie na nadejście nowego. Vampire Weekend wydana w 2008 roku wypełniona po brzegi hitami oraz Contra z 2010 roku, nieustępująca niczym swojej poprzedniczce. Obydwie zebrały bardzo pozytywne recenzje. Kocham te płyty, za to że kojarzą mi się z miłymi chwilami, a swoim brzmieniem powodują mimowolne unoszenie kącików ust ku górze. Już dawno minął 14 maja, czas zmierzyć się teraźniejszością i posłuchać co nowego chłopaki z Nowego Jorku maja do zaoferowania po trzech latach przerwy. Kursor myszki kieruje się ku ikonce Spotify i zaczynam.

42 minuty i 54 sekundy za mną, pierwsza rzecz jaką można zauważyć to fakt, że nowy album jest bardziej rock&rollowy niż indie. Wszechobecne organy Hammonda (Don’t Lie, Finger Back, Ubelievers), szybkie rytmy, dobrze zmiksowane utwory. Szczególnie perkusja mi się podobała, bardzo wyraźnie brzmiąca, z pogłosem, delikatnie kartonowym brzmieniem, ale tutaj jak najbardziej pozytywnie.  Szybko czas mi minął. Nie zostałem wgnieciony w fotel, ciśnienie krwi na poziomie 120/80, po prostu mi się podobało. Po pierwsze dlatego, że byłem przygotowany dzięki singlom, a po drugie nie oczekiwałem wielkiego cudu, przebojów na miarę Cousins, czy Oxford Comma. Niedawno sobie odtworzyłem poprzednie płyty, więc mój stan zadowolenia spowodowany był porównaniem do poprzedniczek.

Modern Vampires Of The City to jedna z tych płyt, które musza coś udowadniać, nie w zamyśle twórców, ale na pewno fanów. Ja się nie zawiodłem, z chęcią bym ją zabrał na bezludną wyspę (wraz z Vampire Weekend i Contrą). Album poza tym genialnie nadaje się do dłuższych wojaży samochodem, przetestowane! Nie pozwala zasnąć, można nucić melodie pod nosem wraz z towarzyszami podróży (Worship You się do tego świetnie nadaje). Nie męczy nawet po kilkakrotnym słuchaniu. Są przeboje (Diane Young), które zapadają w pamięć. Z kolei przy trzecim na liście Step, można popatrzeć w szybę, pomilczeć te cztery minuty, wsłuchać się w dźwięki klawesynu, pianina i zadumać się nad przeszłością, tak jak to czyni wokalista Ezra Koenig.

No, więc udało się. Jak to możliwe? No cóż, wampirzy kwartet miał czas żeby odpocząć od siebie, niektórzy bawili się w nowe projekty, jak chociażby Ezra wraz Major Lazer, inni podróżowali jak multiinstrumentalista Rostam Batmanglij. Materiał i sample były długo zbierane, selekcjonowane. Świadczy o tym chociażby Step, w którym partie wokalne bazują na melodii saksofonu z utworu Souls Of Mischief – Step to My Girl.

REKLAMA

Na koniec świeże podejście do projektu było receptą na pokonanie klątwy STA. Jeżeli mam się do czegoś przyczepić to nudził mnie Hudson, dłużył mi się przez swój dosyć mroczny klimat, pełen delayów, monotonnie „chodzącego” basu i brzęczącego werbla. W zasadzie, gdyby wyciąć wokal, instrumentarium idealnie pasuje do ścieżki dźwiękowej filmu z cyklu postapokaliptycznych krain, ale to jedyny minus tej płyty. Za Hudson odpowiada głównie perkusista grupy, ale to już tak jest jak się perkusiści biorą za pisanie piosenek…

Podsumowując, Vampire Weekend to ciągle ten sam świetny zespół jaki poznałem pięć lat temu. Mimo upływającego czasu nadal mogę wyczuć świeżość i przebojowość w produkcjach Wampirów, a tego mi ostatnio brakuje w indie rockowym światku. O niewielu nowych płytach mogę powiedzieć: „tylko jeden utwór jest do wyrzucenia”. Każdemu kto wybiera się w drogę, polecam wrzucić do odtwarzacz i jechać z uśmiechem na twarzy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA