Drogi Netfliksie, nie można było tak od razu? „W głębi lasu” to pierwszy dobry polski serial serwisu
I możecie sobie liczyć zarówno „1983”, jak i „Wiedźmina”. Żaden z wymienionych seriali nie był dość dobry, żeby z czystym sumieniem i bezwarunkowo móc go polecić polskiemu i zagranicznemu widzowi. Dopiero „W głębi lasu” przywraca wiarę w to, że Netflix może jeszcze pozytywnie namieszać na naszym rynku produkcji w odcinkach.
OCENA
Z jednej strony narzekam na liczbę seriali, które zalewają rynek, z drugiej strony wciąż mam pewien niedosyt, jeśli chodzi o polskie produkcje. Na przestrzeni ostatnich paru lat powstało zaledwie kilka tytułów, które rzeczywiście mogę wymienić jednym tchem, jako te, po jakie należy sięgnąć, chcąc mieć jakieś rozeznanie w rodzimej branży.
Będą to na pewno: „Artyści”, „Prokurator”, „Wataha”, „Ślepnąc od świateł”, „Kruk. Szepty słychać po zmroku” i „Rojst”.
Chcecie więcej? Tu musiałabym się mocniej zastanowić, bo wciąż zbyt dużo czasu (i pieniędzy) poświęca się na tytuły pokroju „Na Wspólnej”. I ustalmy sobie na wstępie jasno – nie mam nic do „Na Wspólnej”. Swego czasu nawet podczas długich telefonicznych rozmów z moją serdeczną koleżanką, ta streszczała mi, co wydarzyło się w niewidzianych przeze mnie odcinkach. Samo oglądanie serialu było dla mnie bowiem naszą wspólną, sporadyczną rozrywką, a dla niej rytuałem.
Czy „W głębi lasu”, w reżyserii Bartosza Konopki i Leszka Dawida, ma szansę dołączyć do wspomnianego zacnego grona dobrych, polskich produkcji?
Jest potencjał, ale jak to zwykle bywa – to czas i publiczność zweryfikują, czy tak jest w istocie. Jest wiele aspektów, które w tej opowieści trzeba docenić (o tym za chwilę), ale jest też parę elementów, które z miejsca odrzucą widza zmęczonego kolejnym polskim serialem kryminalnym. Ta niechęć do tego gatunku przy jednoczesnym zainteresowaniu takimi produkcjami jest wręcz zdumiewająca.
Sama wciąż stoję na straży wygłoszonej niegdyś opinii – jeśli naprawdę umiemy to robić dobrze, po prostu róbmy.
To oczywiście sprowadza się nierzadko do tego, że twórcy, choć nie twierdzę, że nie silą się na różne rozwiązania i pomysły, wpadają w pewne sztampy. I to zarówno autorzy książek, jak i reżyserzy czy scenarzyści filmów i seriali. Do tego dochodzi też jeszcze jedna kwestia, a mianowicie pewne ramy gatunkowe, które oczywiście można przekraczać i rozciągać, ale jeśli w kryminale zabraknie nam i trupa (to już się zdarzało!), i detektywa czy policjanta, to trzeba by się zastanowić, co my właściwie oglądamy. Jako że ja kryminałem czy thrillerem jako takim zmęczona nie jestem, zdecydowanie wolę obejrzeć dobrze nakręconą historię o przytłoczonym życiem i mającym trudną przeszłość bohaterze niż cokolwiek innego, tylko dla samego efektu nowości.
I tutaj taką postać, wyzutą nieco z emocji, przygniecioną życiowym doświadczeniem, ze skomplikowanymi relacjami i niezałatwionymi sprawami, dostajemy. W Pawła Kopińskiego wciela się Grzegorz Damięcki. Jeśli już zdążyliście przewrócić oczami, ze to kolejny Szacki czy Kruk albo Więckiewicz z „1983” lub Arek ze „Żmijowiska”, to trochę owszem, macie rację. Ale Damięcki w swojej roli jest przekonujący i interesujący. Jasne, znamy już takiego protagonistę, wiemy, że ten typ tak ma, ale to nie ujmuje kolejnym jego wcieleniom, które jednak różnią się od siebie i którym sam aktor nadaje jakiegoś kolorytu.
Akcja toczy się tu na dwóch płaszczyznach czasowych.
W „W głębi lasu” ponownie sięgamy po modne ostatnio lata 90. Mamy letni obóz młodzieżowy, na głośnikach Hey i Maanam, w tle jezioro, a w powietrzu zapach młodzieńczej miłości. Paweł Kopiński, tu grany przez Huberta Miłkowskiego, jest opiekunem nastolatków. Młody chłopak jest zainteresowany Laurą (w nastoletniej wersji Wiktoria Filus, w dorosłej – Agnieszka Grochowska) córką Dawida Goldsztajna (Jacek Koman), odpowiadającego za wakacyjny wyjazd. Między parą rodzi się uczucie i robią się sobie coraz bliżsi. Inni bohaterowie też przeżywają swoje pierwsze miłostki – Artur (Adam Wietrzyński), kolega Pawła, jest odrzucony przez obozową piękność, Monikę (Kinga Jasik), a jego siostra, Kamila (Martyna Byczkowska), flirtuje z Danielem (Jakub Gola), łobuzerskim blondynem.
Pewnej nocy, kiedy Paweł i Laura wymykają się do lasu, słyszą krzyk. Są spanikowani, nie wiedzą, co się stało. Wkrótce okazuje się, że zaginęła czwórka nastolatków: Kamila, Daniel, Artur i Monika.
Sprawa zostaje nierozwiązana – choć nie wszystkie ciała znaleziono, członkowie ekipy zostają uznani za zmarłych.
Jesteśmy w roku 2019. Dorosły Kopiński wciąż nie może pogodzić się z zaginięciem siostry. To między innymi jej ciała nie odnaleziono. Mężczyzna ma nadzieję, że Kamila wciąż żyje, choć nikt nie podziela jego optymizmu. Paweł kurczowo trzyma się tej myśli, bo w życiu stracił już wiele – wciąż nie może pogodzić się z tym, że porzuciła go matka i że zmarła jego żona chorująca na raka. W osiągnięciu spokoju nie pomaga też kariera zawodowa. Jego życie to ciągła praca – jest prokuratorem i właśnie dostaje nową sprawę do zbadania. W tym samym czasie policja wzywa go na rozpoznanie zwłok. Mężczyzna, który najpewniej nie był tym, za kogo się podawał, miał przy sobie zdjęcia wskazujące na jego powiązania z Kopińskim.
To właśnie wtedy rusza cała machina wspomnień i zaczynają dziać się rzeczy, które zmuszają bohatera do konfrontacji z przeszłością.
W jego życiu na nowo pojawiają się dawni znajomi, a Kopiński zaczyna prowadzić śledztwo na własną rękę. Chce dociec prawdy – co tak naprawdę wydarzyło się 25 lat temu w lesie?
Wątki mnożą się i wciąż pojawiają się nowe powiązania, na jaw wychodzą skrywane sekrety. To nadaje tempa produkcji, ale gdzieś po drodze sprawia, że ta się trochę gubi. Ostatecznie nie udaje się wyjaśnić wszystkich kwestii, dwóch dość istotnych. Miejmy nadzieję, że przyjdzie na to rzeczywiście czas w kolejnym sezonie, który byłby przeze mnie czymś pożądanym, a nie pozostanie to rozwiązaniem w stylu deus ex machina. Być może zabrakło odcinka albo piętnastu minut, żeby rzeczywiście zamknąć całość, ale możliwe, że to po prostu zostawiona przez twórców furtka na kontynuację tej historii. Bo kontynuacja jest możliwa i mogłaby być bardzo ciekawa. To byłaby szansa, żeby nasi bohaterowie mogli zmierzyć się ponownie ze stratą, ale i z tym, że przez wiele lat pewne rzeczy, tylko im się wydawały, bo nie były prawdziwe.
Jednak dzięki wielu sprawom, w które uwikłani są nasi bohaterowie, serial utrzymuje uwagę widza, jest dynamiczny. Wydarzenia z 1994 roku i z roku 2019 przeplatają się ze sobą, tworząc dość spójny obraz całości. Pozwalają nam poznać głębiej bohaterów, zrozumieć ich motywacje, które wynikają z przeszłych doświadczeń życiowych. „W głębi lasu” po prostu wciąga, jest porządną, dobrze, a nawet bardzo dobrze zrealizowaną rozrywką. Na plus zasługują również inne elementy. A więc ważność i mimo wszystko pewna aktualność i uniwersalność tematów – miłość, rodzicielstwo, antysemityzm, a także przeniesienie powieści Harlana Cobena, którą serial jest inspirowany, na polski grunt.
Netflix dzięki „W głębi lasu” zdaje w końcu egzamin na nakręcenie ciekawego i satysfakcjonującego polskiego serialu.
To mocna „siódemka”, bo serial dobrze się ogląda i jest ładnie nakręcony (zdjęcia Pawła Flisa! muzyka z lat 90.!). Wciąż jednak liczę na to, że doczekamy się całkiem polskiej i oryginalnej produkcji Netfliksa – wiecie, takiej z autorskim scenariuszem, naszymi reżyserami i aktorami w obsadzie. Jest na to szansa, wszak w przygotowaniu jest „Sexify”, produkcja Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego z Aleksandrą Skrabą, Marią Sobocińską i Sandrą Drzymalską (widzieliśmy ją już w „W głębi lasu”) w rolach głównych.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.