REKLAMA

Nie udawajcie, że „WandaVision” podoba wam się bardziej niż nudne sitcomy. Ten serial dopiero może być dobry

Miliony fanów Marvel Cinematic Universe przez ponad rok czekały na pierwszą produkcję należącą do 4. fazy łączonego uniwersum. Z powodu pandemii koronawirusa padło na serial „WandaVision”. Serial platformy Disney+ budzi jednak mieszane uczucia u części widzów. I bardzo słusznie, bo tak daleko posuniętej fetyszyzacji fanowskiego doświadczenia wcześniej nie widziałem.

wandavision serial online
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące fabuły nowego serialu Disney+.

Nadzieje związane z „WandaVision” na wiele miesięcy przed premierą osiągnęły pułap niewyobrażalny dla większości nowych tytułów debiutujących na VOD. Serial poświęcony jednej z najciekawszych par Marvela skumulował w sobie bowiem wszystkie emocje związane z 4. fazą Marvel Cinematic Universe, które w dodatku przez pandemię o wiele za długo tkwiły zduszone w sercach widzów. Dało to oryginalnemu dziełu platformy Disney+ olbrzymią szansę na stanie się hitem większym niż mogło być w normalnych okolicznościach, ale jednocześnie zwiększyło wymagania postawione przed „WandaVision”.

Osobiście nie mam wątpliwości, że produkcja z Elizabeth Olsen i Paulem Bettanym na razie ich zdecydowanie nie spełnia. Ale tylko po części ze swojej winy. Mowa bowiem o produkcji jak na standardy MCU naprawdę eksperymentalnej. Styl trzech pierwszych odcinków dostępnych na Disney+ został w całości podporządkowany klasycznym sitcomom z przeszłości (najpierw z lat 50., a następnie 60. i 70.).

Wszystkie elementy filmowego rzemiosła mają tam na celu jednocześnie parodiować, naśladować i składać hołd produkcjom takim jak „The Dick van Dyke Show”, „The Brady Bunch” czy „Ożeniłem się z czarownicą”.

Już na papierze takie połączenie wygląda niezwykle karkołomnie i to z bardzo prostego powodu. Parodiowanie, naśladownictwo i hołd to trzy zupełnie różne metody podchodzenia do istniejącego dzieła. Twórcy „WandaVision” chcieli mieć ciastko, zjeść ciastko i za jednym zamachem upiec kolejne. Sprawiło to, że sitcomowe przygody Wandy Maximoff i Visiona niejako znalazły się w pułapce. Momenty naśmiewające się ze schematów gatunku zostają całkowicie pozbawione pazura, a poszczególne nawiązania do seriali nadawanych przed kilkudziesięciu laty są w stanie skutecznie trafić tylko do absolutnych fascynatów tematu.

Najmocniej z widzami zostaje więc naśladownictwo, co w przypadku kopiowania starych sitcomów bywa dosyć problematyczne. Ich styl i humor naprawdę średnio pasują do współczesnej telewizji i wykształconych w ostatnich dziesięcioleciach gustów odbiorców. Dlatego pewna część odbiorców „WandaVision” narzeka, że nowy tytuł Marvel Studios jest niezwykle nudny, nieśmieszny, banalny w swoich sitcomowych easter eggach i nie potrafiący zbudować autentycznej atmosfery na wzór komediowych produkcji z połowy XX wieku.

Moim zdaniem wielu niezadowolonych widzów sprawnie punktuje problemy produkcji, a ich argumentom nie brakuje słuszności. Wydaje mi się jednak, że serial Disney+ kryje w sobie nie tak oczywistą, ale zarazem znacznie poważniejszą skazę. Chodzi o ostatnich kilkadziesiąt sekund każdego kolejnego odcinka. Osoby odpowiedzialne za „WandaVision” aż do przesady wzięły sobie do serca zasadę, żeby finałem każdego kolejnego odcinka chwytać zainteresowanie swoich widzów na haczyk. Dlatego po ponad 20 minutach mało zabawnych wygłupów rodem z sitcomu rzucają widzom kość na zasadzie: „Patrzcie, jeszcze będzie ciekawie”.

WandaVision” to serial przedkładający easter eggi i teorie fanów ponad dobrą telewizję.

Poszukiwacze mniej lub bardziej skrytych nawiązań do komiksów i szerszej historii MCU mają w trakcie oglądania produkcji co robić. Ale po obejrzeniu trzech odcinków trudno ignorować fakt, że poza mrugnięciami do widzów w „WandaVision” wydarzyło się bardzo niewiele. Najbardziej zaangażowani fani mogą spędzić godziny, debatując o kolejnych reklamach nagrywanych przez S.W.O.R.D. i Hydrę, nawiązaniach do Mefisto czy celowości wspominania Quicksilvera pierwszy raz od „Avengers: Czas Ultrona”. Czy innych widzów będzie to w stanie przyciągnąć na dłużej?

Z fanowskimi teoriami jest taki problem, że praktycznie nigdy się nie sprawdzają. Wróćmy pamięcią do dyskusji po filmie „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” czy przed 8. sezonem „Gry o tron”. Całe to zaangażowanie widzów w jakimś sensie ostatecznie okazało się być nic nie warte. Bo ani Lucasfilm, ani Beniof i Weiss nie mieli wcale żadnego tajnego planu. Żadnej wielkiej wizji przyszłości. Czy z 4. fazą MCU będzie inaczej? Być może, tak naprawdę jest zbyt wcześnie, żeby móc wykluczyć jakikolwiek scenariusz. Zachwycanie się serialem, który przynajmniej na razie oferuje wyłącznie rozrywkę polegającą na pytaniu „A pamiętasz XYZ?”, wydaje mi się jednak grubą przesadą.

Dlatego właśnie 4. odcinek „WandaVision” ma tak olbrzymie znaczenie i może zadecydować o końcowej ocenie produkcji. A to rzuci się cieniem na całe Marvel Cinematic Universe.

REKLAMA

Z opublikowanego teasera oraz wypowiedzi aktorów wcielających się w Scarlet Witch i Visiona wynika, że zapowiedziany na 29 stycznia epizod pokaże więcej realnego świata. Kilkoro postaci znanych z innych produkcji Marvel Cinematic Universe będzie próbowało nawiązać stały kontakt z Wandą. Co przynajmniej przy pierwszej próbie Moniki Rameau się nie powiedziecie.

Paul Bettany i Elizabeth Olsen w osobnych wywiadach zaznaczali też, że widzów w 4. odcinku czeka jakieś wielkie wydarzenie. Może nawet zmieni dotychczasowe status quo. Trzymam za to zdecydowanie kciuki, bo najwyższy czas przedstawić widzom przynajmniej część odpowiedzi. Bo przecież „WandaVision” miała być swego rodzaju mieszanką sitcomu z thrillerem i horrorem. Historią opowiadającą o mrocznej rzeczywistości i bolesnej traumie, kryjących się pod płaszczykiem idealnego szczęścia. Na razie z podobnych zapowiedzi zostało niewiele, a to co faktycznie pokazano było niezwykle schematyczne i bez polotu. Najwyższy czas to zmienić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA