Zwycięstwo „Watahy” na Orłach 2020 pokazało, że polski rynek seriali nie rozwija się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli
Przyznano jedne z najważniejszych polskich nagród filmowych – Orły 2020. W kategorii serialowej statuetkę zdobył 3. sezon „Watahy”. Tak, serial nie miał sobie równych. Nie, to nie znaczy, że polski rynek seriali stoi na świetnym poziomie. Niestety.
Fakt, że „Wataha” to serial na poziomie światowym nie wymaga właściwie komentarza. Zresztą to nie jest pierwsza produkcja HBO mogąca spokojnie konkurować z zagranicznymi tytułami bez cienia wstydu, który czasem jednak nam towarzyszy, kiedy oglądamy rodzime serie telewizyjne. „Ślepnąc od świateł” na podstawie powieści Jakuba Żulczyka to również bardzo dobry (doskonały!) serial, nie tylko jak na Polskę.
„Wataha”, a dokładnie 3. sezon, po raz kolejny w tym roku nominowana była do Orłów.
Pierwszy raz takiego zaszczytu HBO dostąpiło w 2015 roku, rok po premierze 1. sezonu. Wtedy hit HBO rywalizował z takimi serialami jak „Ranczo” (8. sezon) i „Czas honoru – Powstanie”, który ostatecznie zdobył laur. Trzy lata później, już po premierze 2. sezonu, „Wataha” ponownie była nominowana, tym razem w towarzystwie „Belfra (2. sezon) i „Diagnozy”. I wtedy zgarnęła nagrodę. Do tej pory zresztą nie rozumiem, jak to się stało, że za pierwszym razem serialu nie nagrodzono. Ale w końcu odbito to sobie z nawiązką, bo w tym roku serial HBO zdeklasował takie produkcje jak „Żmijowisko”, Chyłka. Kasacja”, „Chyłka. Zaginięcie” i „Odwróceni. Ojcowie i córki”.
Trzy nominacje i dwie statuetki – wygrane „Watahy” to słuszne wybory, ale pokazują jedno: rynek serialowy w Polsce nie rozwija się tak, jakbym sobie tego życzyła.
Owszem, trudno powiedzieć, że w temacie nie dzieje się nic – widać, że produkcji jest coraz więcej i coraz częściej zdarzają się coraz lepsze tytuły. Jednak wciąż kręci się stosunkowo mało tytułów, zwłaszcza jeśli porównać nasz rynek z zagranicznymi. I to nie byłoby takim problemem, bowiem mam wrażenie, że odczuwamy jako widzowie przesyt liczbą nowości, produkcji w ogóle. Problemem jest to, że wśród tej ostatecznie niewielkiej liczby seriali w ogóle godnych jakiegokolwiek zainteresowania, a więc tych które są premium albo chcą być premium, naprawdę garstka jest dobrych czy bardzo dobrych.
Wydawać by się mogło, że coś w tej materii się zmieniło – w tym roku w kategorii „Najlepszy filmowy serial fabularny” nominowano aż pięć produkcji.
Tyle, że ta decyzja jest dla mnie zupełnie niezrozumiała, zwłaszcza jeśli porównać ją z ubiegłoroczną. W tegorocznym gronie nominowanych znalazły się aż trzy produkcje TVN-u (!), co – z całym szacunkiem – wydaje mi się naprawdę przesadą. Najlepszą z tego nich okazali się „Odwróceni. Ojcowie i córki”. I choć rozumiem sentyment do tej serii, to jednak fabularnie, ostatecznie serial okazał się przeciętny – finał uwypuklił wszystkie braki scenariuszowe. A umieszczenie na liście kandydatów aż dwóch seriali z Chyłką wydaje mi się zwyczajnym zmarnowaniem miejsca. Z kolei o ile „Żmijowisko” jest przyzwoitym serialem, to „Kruk. Szepty słychać po zmroku” jest zwyczajnie lepszą produkcją, a ta – być może ze względu na uprzednie ograniczenia w liczbie nominowanych (wcześniej to zawsze były trzy seriale) – nie znalazła się w nominacjach z 2019 roku.
A 2019 pod względem nominacji i 2018 jeśli chodzi o rok produkcji to był najlepszy czas.
Nigdy wcześniej na przestrzeni co najmniej ostatnich dziesięciu lat na polskim rynku nie ukazało się tyle głośnych produkcji. Nie zawsze najlepszych, ale zrobionych z rozmachem. Mieliśmy wówczas do czynienia z fantastyczną trójką – w jednym roku premierę miały takie produkcje jak „Rojst”, „Ślepnąc od świateł” i „Kruk...” właśnie. Poza tym cały czas czekaliśmy na pierwszy polski serial Netfliksa – „1983”. Po tym, nazwijmy to, boomie, nagle przyszła stagnacja.
Poprzedni rok serialowy był w Polsce po prostu nudny.
Bo choć najlepsza była „Wataha” (to zresztą był chyba najlepszy sezon tego serialu), to trochę żal, że nie udaje się przebić tego sufitu głową z nowymi pomysłami i rozwiązaniami. Ta nagroda dobitnie pokazuje, że mimo nowych produkcji, mimo starań polski rynek serialowy, jeśli chodzi o te najbardziej jakościowe seriale, stoi w miejscu.
Chciałabym powiedzieć, że to na pewno się zmieni, ale ostatnie lata pokazują, że wcale tak być nie musi. Owszem, ten rok wydaje się o wiele ciekawszy niż poprzedni – czekamy na „Odwilż” od HBO, kolejny polski serial Netfliksa, przed nami premiera „Króla” od Canal+ na podstawie książki Szczepana Twardocha, zaraz „Mały Zgon” od Canal+ (już w tę niedzielę), TVN robi serial „Szadź” na Player.pl, a poza tym ma „Kod genetyczny” i „Motyw”, a TVP odgrzebuje historyczne klimaty. Trochę się dzieje. Ale jasnych punktów na tej mapie jest zaledwie kilka i nie mam pewności, czy wszystkie jasno zaświecą.