Co właściciele parku Westworld ukryli w tajemniczym obiekcie? Zbieramy szczęki po 4. odcinku
The Riddle of the Sphinx to póki co najmocniejszy odcinek drugiego sezonu Westworld. Toczy się on wokół trzech męskich postaci - Bernarda, Williama i Jamesa Delosa. W odcinku poznajemy odpowiedź na najważniejsze pytanie sezonu - jaki tajny projekt, który firma chce ukryć przed światem, prowadzony jest w tajemniczym obiekcie.
OCENA
Uwaga, tekst zawiera potężne spoilery dotyczące fabuły serialu Westworld.
Zanim jednak się tego dowiemy, twórcy w znany sobie sposób stopniują nam napięcie. W pierwszych minutach śledzimy kolejny etap wędrówki Williama. Idziemy również za Bernardem, który zostaje sprowadzony przez Clementine do jaskini. Tam spotyka dawno niewidzianą Elsie, skutą łańcuchem. Ostatnia ze wspomnianych głównych postaci odcinka, czyli James Delos, mieszka w luksusowym zamkniętym pomieszczeniu, w tajemniczym ośrodku. Odwiedza go zięć, młody William i przeprowadza na nim pewien test. Okazuje się, że test przeprowadzony został nie po raz pierwszy, a Delos za każdym razem wypowiada te same kwestie.
Powoli prowadzone wątki w świetny sposób stopniują napięcie. Dołączenie do akcji Elsie, która poznaje prawdę o Bernardzie, daje pole do narracji na temat człowieczeństwa hostów. Pracowniczka parku razem z Bernardem odkrywa wejście do ukrytego obiektu. Ten wie, że już tu był, ale nie pamięta co dokładnie tam robił. Krok po kroku przypomina sobie szczegóły.
Elsie zaczyna mu coraz bardziej ufać.
Tymczasem po raz kolejny spotykamy Delosa w jego apartamencie. Codzienna rutyna, te same gesty, zachowania, ta sama wizyta - pojawia się William. Zadaje Jamesowi identyczne pytania, co poprzednio. Do momentu, gdy ten uświadamia sobie, że ta rozmowa już się odbyła, idzie mu świetnie. Dopiero później coś się załamuje, pojawiają się błędy. William wychodzi, zaś apartament, który okazuje się być pomieszczeniem laboratoryjnym, zostaje spalony razem z Delosem.
I tu zaczyna się najlepsze - pierwszy plot twist tego odcinka. Kolejną wizytę Jamesowi Delosowi składa jego zięć, ale po latach. Starszy William początkowo nie zostaje rozpoznany przez teścia. Mężczyzna wyznaje teściowi, że próbowali go wskrzeszać już 149 razy. Opowiada mu o tym, co stało się z jego rodzina. Delos uświadamia sobie, że nie żyje od lat, a jego umysł zostaje raz po raz umieszczany w ciele hosta. Tylko umysł ten zdaje się odrzucać każde kolejne ciało. Walka Williama o przedłużenie życia Delosa trwa już lata.
Szkocki aktor Peter Mullan, który gra Jamesa Delosa, daje tutaj świetny popis gry aktorskiej.
Jego nastrój zmienia się przez kilka minut, od spokojnego, rozbawionego, faceta przez gościa, który próbuje ukryć swój gniew, po naprawdę potężną furię, ale to już inna scena, którą musicie obejrzeć sami.
Drugi zwrot fabularny tego odcinka dotyczy Grace. Poznaliśmy ją w poprzednim odcinku, Virtù e Fortuna.
Okazuje się, że dziewczyna odgrywa większą rolę, niż mogliśmy się spodziewać.
Porwana przez Indian, ucieka z ich obozowiska. Jest świetnie przygotowana, mówi w ich języku, co jest dość zastanawiające. Na koniec odcinka staje się jasne dlaczego, a w zasadzie po kim odziedziczyła to zainteresowanie do zgłębiania scenariuszy parku.
Twórcy skompresowali w tym jednym odcinku mnóstwo akcji, która do tej pory nieraz była nieznośnie rozciągana. Tym razem dzieje się szybko, dużo, a ujawniane tajemnice naprawdę robią wrażenie. To rekompensata za momentami nudnawe 3 pierwsze odcinki. I obietnica, że dalej będzie jeszcze ciekawiej.
Mogliśmy spodziewać się tego, że bohaterowie serialu pójdą krok dalej. Skoro opanowali już stworzenie sztucznej inteligencji, dlaczego nie mieliby spróbować stworzyć człowieka nieśmiertelnego? Taka zabawa w Boga z pewnością obróci się przeciwko nim. I przede wszystko - po co to robić? W tym momencie przypomina się zdanie, które padło na początku odcinka, jak się okazuje zdanie znamienne.
Żyjesz tyle, ile ostatnia osoba, która cię pamięta.