Wet Fingers to nie jest najbardziej ambitna muzyka elektroniczna, ale za jedno ich cenię
Dopiero od niedawna Kamp! czy Auer przebijają się do świadomości Polaków i to głównie dzięki współpracy z artystami takimi jak Brodka albo Pezet. Do tej pory w publicznej opinii lokalna muzyka elektroniczna definiowana była głównie przez kompozycje C-Boola, Kalwiego i Remiego, DJa Hazela czy powszechnie znanego konesera wody mineralnej, Roberta M. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Wet Fingers?
Z ręką na sercu - trudno powiedzieć. Duet tworzony przez Mafia Mike'a i DJa Adamusa puszczających w wolnych chwilach dżingle w programie Kuby Wojewódzkiego, ma w swoim dorobku kompozycje kompletnie żenujące, balansujące na granicy folkloru i disco-polo, utwory stanowiące przykład całkiem przyzwoitej muzyki klubowej i wreszcie - jeden prawdziwy superhit światowej klasy.
Czym Wet Fingers zaskarbili sobie moją sympatię? Oczywiście - Hi Fi Superstar. To nie jest tak, że Polscy producenci i DJ-owie nie sięgali po polską muzykę, ale przed 2006 rokiem robili to zdecydowanie rzadziej, a i efekt był opłakany (bo co to za przeróbka, gdy doda się kilka umcyków, dwie syreny i w cyklicznych odstępach cośtam krzyczy o manieczkach?). Wet Fingers sięgnęli po kapitalną piosenkę Wandy i Bandy, a w odmętach Perfektów i Budek Suflera kompletnie zapomnianą przez młodzież XXI wieku. Obok singla Nu Limit (będącego remiksem Kombii tudzież czołówki Teleranka) weszli na rynek z prawdziwą pompą. Z Hi Fi roboty nie było wiele, trochę samplowania, nowoczesny teledysk, zachodnia jakość i zupełnie godnie piosenka mogła skopać tyłek królującym wówczas na listach przebojów Armandowi van Heldenowi czy Benny'emu Benassiemu. Co zresztą zrobiła. Może największa w tym wina tylko polskiego języka, a może braku odpowiedniej promocji, ale utwór jest genialny, do dziś mam go w swojej imprezowej playliście i gdyby tylko trochę mu pomóc,śmiało mógłby posłużyć jako polski towar eksportowy. Co roku latają w radiu jakieś wschodnie smęty o sekusalnych i nebezpiecznych, a Hi Fi Superstar stoi na zupełnie wyższym poziomie.
Gdybym miał opiniować Wet Fingers tylko na bazie tamtego kawałka, mając wiedzę z dzisiejszych czasów, prognozowałbym, że mają szanse stać się takim polskim Freemasons lub RAC (w ostatnich latach nie biorą jeńców, zrobiliby światowy przebój z płyty Frytki). Niestety, materiał na pierwszą płytę zbierali aż do 2008 roku, atmosfera trochę przygasła, choć sam pomysł był całkiem sympatyczny - chcieli skupić się na remiksowaniu przebojów polskiej muzyki, załapały się między innymi "Kobiety" od Kombiego czy Izabela Trojanowska. Wyszło fajnie, ale trochę na jedno kopyto, bez potencjału na hit. Dla zahartowanego ucha wystarczyło by zrozumieć, że jeszcze nie doczekaliśmy się DJ-ów światowej sławy nad Wisłą.
Mniej więcej w tamtym okresie Wet Fingers zabrali się za tworzenie własnej muzyki. Wiedzieliśmy już, że nie są to muzycy aż tak uzdolnieni, jak byśmy tego chcieli. W efekcie ich autorskie piosenki wpadały w ucho (wszystko co puszczą w radiu 100 razy ostatecznie wpada w ucho), ale "Put Ur Hands Up" czy użyte później w Sali Samobójców "Turn me on" i "Like this" nie wybijały się przesadnie ponad warsztat ich kolegów z branży, lekko wyśmiewanych we wstępie do tej notki.
Sami Wet Fingers uznali najwyraźniej, że odcinanie kuponów od starej polskiej muzyki jest dobrym pomysłem i w 2011 roku wydali płytę "Clubbing Dancing & Romancing", w której zremiksowali kilkanaście kolejnych utworów. Głównie tej właśnie płyty tyczy się mój zarzut o mocno nierównej formie. Kilka kompozycji z płyty jest bowiem naprawdę fajne, świetnie podkreślono przeboje, które nad Wisłą każdy zna, a momentami udało się nawet jakoś wyeliminować ich prowincjonalny charakter. Momentami przypomina mi to nieco pracę popularnych bałkańskich producentów (kiedyś Wam o nich napiszę, bo to folklor przewspaniały, a mało popularny w sieci), którzy potrafią doskonale "uchilloutować" i "usłowiańszczyć" nawet siermiężne kompozycje zza oceanu. Momentami jest też jednak bardzo słabo, umcyk, umcyk i brak polotu. Po starannej selekcji jest to jednak płyta kapitalna na jakąś uroczystość rodzinną: wesele, chrzciny, pogrzeb, gdzie muzyka jest w stanie komfortowo połączyć kilka pokoleń. Po cichu myślę, że cel ten mógł przyświecać twórcom.
Zdaje się, że Leszek Możdżer powiedział kiedyś w jakimś wywiadzie "Geniusz, to z tego co masz, zrobić najlepiej jak można". Myślę, że takim przebłyskiem geniuszu u chłopaków z Wet Fingers był właśnie Hi Fi Superstar - superhit na skalę amerykańską. Ale nawet pozostała ich twórczość, poza pewnymi wyjątkami, cechuje się choć namiastką artystycznej ambicji. Daleki jestem od bicia pokłonów, natomiast jestem bardzo ciekawy co Wy o tym wszystkim myślicie.
Autor zdjęcia wykorzystanego w artykule: Adam Kliczek / Wikipedia, licencja: CC-BY-SA-3.0