Netflix poszedł na wojnę z rasistami. I to przeciwnicy elfki w „The Witcher: Blood Origin” przegrywają
Ostatnie dwa dni upłynęły polskim fanom fantastyki na gorącej dyskusji dotyczącej czarnoskórej elfki w serialu „The Witcher: Blood Origin”. Turbosłowianie walczą w komentarzach z Julkami, Andrzejem Sapkowskim i samą platformą Netflix, która w ich mniemaniu niszczy sagę wymuszoną poprawnością polityczną. A serwis nie pozostaje im dłużny.
Do premiery „The Witcher: Blood Origin” zostały jeszcze długie miesiące, ale nowa produkcja fantasy od Netfliksa już budzi w naszym kraju olbrzymie emocje. Wszystko z powodu angażu aktorki Jodie Turner-Smith, która w prequelu „Wiedźmina” zagra Eile – niegdysiejszą strażniczkę królowej elfów podążającą szlakiem jako wędrowna śpiewaczka. Przedstawienie takiej postaci nie wywołałoby wielkich kontrowersji, gdyby nie jeden prosty fakt. Turner-Smith jest osobą czarnoskórą, co oznacza, że elfka również będzie ciemnej karnacji.
A taka wizja wykracza ponad zdolności pojmowania wielu polskich fanów fantastyki, którzy w ostatni poniedziałek przypuścili szturm na media społecznościowe platformy VOD. Pojedyncze głosy niezadowolenia pojawiły się też na Zachodzie, ale tam dyskusja o rzekomej słowiańskości wiedźmińskiej sagi nigdy nie osiągnęła takich rozmiarów jak nad Wisłą. Nie sposób porównać kilku negatywnych reakcji do ciągnącej się przez kilkadziesiąt godzin debacie, która liczy obecnie ponad 3 tys. komentarzy.
A Netflix bierze w podobnych rozmowach czynny udział i nie stroni od odpowiedzi dalekich od neutralności.
Serwis VOD jest już znany na całym świecie ze swojego wsparcia dla środowiska LGBT+ i mniejszości etnicznych. Co ma przełożenie na liczbę produkcji, w których ich przedstawiciele pełnią istotną rolę.
Netflix od kilku lat bardzo prężnie promuje tolerancję wobec inności również na polskim rynku. Swego czasu głośnym echem odbiła się m.in. billboardowa kampania reklamowa poświęcona właśnie wspieraniu osób nieheteronormatywnych. Wszystkie organizowane przez firmę akcje nie pozostają zresztą bez wpływu na jej postrzeganie przez opinię publiczną. Nie bez przyczyny to właśnie Netflix stał się dla części środowisk prawicowych reprezentowanych m.in. przez Patryka Jakiego i abp Stanisława Gądeckiego głównym gorszycielem polskiej młodzieży.
Netflix poszedł na wojnę o „The Witcher: Blood Origin”, bo strata kilku subskrypcji nie jest mu straszna. A argumenty drugiej strony są dodatkowo niezwykle słabe.
Mowa przecież o gigancie branży rozrywkowej, który zaledwie przed tygodniem chwalił się pobiciem granicy 200 mln subskrybentów. Liczba ta na pewno byłaby wyższa, gdyby nikt nigdy nie zrezygnował z posiadania konta na platformie, ale najwyraźniej zdecydowanej większości odbiorców czarnoskóre elfy (i inne podobne decyzje) nie przeszkadzają. Ba, za pewnością jest niemała liczba osób, dla których wsparcie mniejszości jest czymś pozytywnym.
A jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że w przypadku dyskusji o prequelu „Wiedźmina” Netflix ma zdecydowanie ułatwione zadanie. Argumenty przeciwników Eile są przecież przeraźliwie słabe. Nikt z nich nie znajdzie przecież w książkach Andrzeja Sapkowskiego cytatów mówiących o białej i tylko białej skórze elfów. Choć niektórzy fani usilnie starają się zrobić rasistę z Tolkiena, to we „Władcy Pierścieni” również ich nie uświadczą. W przypadku wiedźmińskiej sagi sprawa wygląda nawet jeszcze gorzej, bo rasizm (a dokładniej mówiąc nietolerancja międzygatunkowa i pogromy) stanowią jeden z jej najważniejszych motywów.
Sam Andrzej Sapkowski pełni rolę kreatywnego konsultanta przy serialach „Wiedźmin” i „The Witcher: Blood Origin”, więc chyba nie ma nic przeciwko podobnym decyzjom obsadowym.
Co nie dziwi nikogo, kto kiedykolwiek czytał jakieś jego komentarze o zaściankowej mentalności polskich turbosłowian. Resztę uwag wrogów poprawności politycznej można zaś sprowadzić do zdania: „A co by było, jakby Baracka Obamę miał zagrać biały aktor?”, co dla każdej osoby zdolnej do logicznego myślenia jest argumentem nie do obronienia. Zestawianie postaci fikcyjnych z realnie żyjącymi ludźmi nie ma absolutnie żadnego sensu. Zresztą nie brak osób, które faktycznie krzywo patrzą na zbyt mocne ingerowanie w życiorys realnych postaci przez twórców filmowych biografii, a nie mają absolutnie nic przeciwko czarnoskórym elfom. Bo te istoty nie istnieją. A nawet więcej – są postaciami humanoidalnymi, więc podobnie jak ludzie w prawdziwym świecie mogą mieć różny kolor skóry.
Można oczywiście wskazywać na germańskie źródła mitów o elfach. Ale gdybyśmy trzymali się z uporem maniaka wersji, że można o nich pisać tylko w tym kontekście, to do kosza należałoby wyrzucić „Władcę Pierścieni”, „Wiedźmina” i właściwie całe fantasy. To argument tyleż nierealny, co po prostu dosyć głupi. Oczywiście, język używany przez polski marketing Netfliksa w rozmowach z własnymi subskrybentami nie każdemu musi przypaść do gustu. Ale to w gruncie rzeczy niewielka kwestia, gdy zestawimy ją z niektórymi jawnie rasistowskimi komentarzami pod postem o angażu Jodie Turner-Smith. I większość fanów firmy korzystających z mediów społecznościowych wydaje się podzielać taki punkt widzenia.