Będę zaskoczony, jeśli nawet gracze znowu będą się oburzać na zwiastun „Wiedźmina”. Ten jest naprawdę dobry
Zapomnijcie o pierwszym zwiastunie! Drugi jest naprawdę dobry i pokazuje, w jakim kierunku pójdzie „Wiedźmin" Netfliksa.
Nigdy chyba nie napisałem tekstów, po których emocje i oburzenie w komentarzach byłyby tak duże jak przy tych o politycznych tematach w sadze Andrzeja Sapkowskiego. Najprościej mówiąc, dowodziłem tam, że hejt, który spadał na różnorodną płciowo i kulturowo załogę scenarzystów był dziwny o tyle, że jednym z tematów wiedźmińskiej sagi jest właśnie - mówiąc w bardzo, bardzo uproszczony sposób - tolerancja.
W grach o Geralcie ten wątek nie wysuwa się na pierwszy plan, chociaż oczywiście nie jest to zarzut. Ale zarówno reakcje, które znalazłem w komentarzach, jak i dość niemądre oburzenie, że poprzedni zwiastun był za mało słowiański, naprowadziły mnie na myśl, że często głośno bardzo gardłują nie ci, którzy przeczytali książkę, ale właśnie gracze – lub względnie osoby, które czytały ją wiele lat temu. Bo widać, że interpretacja CD Projekt RED była na tyle dobra i wizualnie satysfakcjonująca, że wszystko, co powstanie później, będzie do niej porównywane. A obok tego ona kreuje to, jak wyobrażamy sobie ten wymyślony przez Sapkowskiego świat.
Tyle tylko, że serialowy „The Witcher” już niemal na pewno potoczy się książkowym, wskazywanym przeze mnie torem.
Widać to w nowym zwiastunie, który już od pierwszych sekund pokazuje nam, że chociaż wojna, wybuchy, czary i inne pierdoły, które napędzają w losowy sposób niemal wszystkie światy fantasy nie są tu najważniejsze. Oczywiście bierzmy poprawkę na to, iż to tylko zwiastun, ale przekaz, który bije z niego świadczy o tym, iż tematem serii będzie również odmienność, a także, że będzie to dość wierna interpretacja oryginału.
Pierwsza część zwiastuna to w dużej mierze właśnie te elementy, które sprawiły, iż w stworzonym przez Andrzeja Sapkowskiego świecie mogła powstać księga bezimiennego kapłana o wiele mówiącym tytule „Monstrum, albo wiedźmina opisanie”. To właśnie ta odmienność Geralta, strach zwykłych ludzi przed jego fizycznością i „czarami” w dużej mierze napędza opowiadania i sagę. Bardzo mi się podoba, że w zaprezentowanym zwiastunie właśnie to wybrzmiewa najmocniej. Zresztą nic dziwnego, Netflix od dawna pokazuje, że tematy równościowe, dyskusje o odmienności i inne, nazywane „lewackimi”, treści są mu nieobce.
Taką interpretację w serialu „Wiedźmin” podejrzewałem od dawna.
Ale w nowym zwiastunie jest jeszcze kilka elementów, które, jak się zdaje, wynikają z dotychczasowej krytyki poprzednich materiałów promocyjnych. Bo jest tu więcej Cavilla w wersji „ironiczny mruk”, a mniej Conana Barbarzyńcy.
Są w końcu elementy, których w poprzednim zwiastunie zabrakło, a które fani gier punktowali, często słusznie. Jest więc podła tawerna lub zajazd, w którym zatrzymuje się zabójca potworów i to tam lokalsi (łamane przez zakazane mordy) chcą pozbyć się Geralta. Są ciemne zaułki, jak się zdaje Blaviken, po których między nogami brudnych mieszkańców biega drób. Więcej tu kameralnych ujęć, brudu i błota. Nareszcie!
Jest też świetnie rokująca scena, w której Geralt/Cavill pracuje mieczem i jeśli nie ma tu żadnej telewizyjnej magii, to na oklaski zasługuje to, iż sekwencję kręcono na jednym ujęciu! Ale dobrych momentów, które wskazują, że Netflix trochę chciał przypodobać się fanom, jest więcej. Jest chociażby scena, gdy bohater mówi do swojego konia. I chociaż relacja między często samotnie podróżującym zabójcą potworów i jego koniem, nazywanym z uporem maniaka Płotką, nie jest najważniejszą cechą bohatera, to z całą pewnością jest to coś, co docenią fani, nawet jeśli książek nie mieli w rękach.
Muszę powiedzieć, że chociaż jestem pełen obaw, to drugi zwiastun serialu „Wiedźmin” Netfliksa napawa mnie optymizmem.
Może to nostalgia, może słabość do świata stworzonego przez Sapkowskiego świata, ale obraz, który wyłania się zza drugiego zwiastuna mnie satysfakcjonuje. Czekam oczywiście na porównania z grą, z „Grą o tron”, może z dziełami Tolkiena. Ale prawdę powiedziawszy ruszają mnie one coraz mniej, bo widzę, że Netflix idzie własną drogą, może dość przewidywalną, ale samodzielną. I to wystarczy. Zarówno żeby chwalić, jak i krytykować.