REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Wojna Charliego Wilsona

Mike Nichols nie daje za wygraną. W dalszym ciągu próbuje się odnaleźć na współczesnym hollywoodzkim gruncie. Debiutował hitami takimi jak "Kto się boi Virginii Wolf", "Absolwent" z Dustinem Hoffmanem czy "Porozmawiajmy o kobietach" z młodym Jackiem Nicholsonem. Reżyser próbuje ponownie stanąć na podium, ale niestety nie jest już tak doceniany jak kiedyś. Jego filmowa adaptacja sztuki "Bliżej" Patricka Marbera otrzymała jedynie Oscarowe nominacje dla aktorów drugoplanowych. Także jego ostatni obraz - "Wojna Charliego Wilsona" - nie zyskał ogromnego rozgłosu. Czy słusznie?

11.03.2010
20:40
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Charlie Wilson to teksański kongresman, który znany jest ze słabości do kobiet i markowego alkoholu. Pomimo rozrywkowego życia, polityk próbuje pomagać ludziom ze swojego regionu. Pewnego dnia Wilson zainteresuje się rosyjsko-afgańskim konfliktem. Stany Zjednoczone, znane z walki z komunizmem, chcąc oswobodzić Afganistan z ataków rosyjskich helikopterów, dofinansowują amerykańską ambasadę w tamtym kraju 2 milionami dolarów. Okazuje się, że to tylko kropla w morzu potrzeb. Wpływowemu kongresmanowi pomagają Joanne Herring (najbogatsza kobieta w Teksasie, antykomunistka i religijna konserwatystka) oraz Gust Avrakotos (agent CIA o kontrowersyjnych taktykach działania). Wkrótce, by ocalić nękany Afganistan, Wilson zainwestuje mnóstwo pieniędzy w walkę przeciwko rosyjskim oddziałom.

REKLAMA

To nie jest pierwszy polityczny film Nicholsa. Wcześniej, w obrazie "Barwy kampanii", pokazywał w komedio-dramatycznej stylistyce wybory prezydenckie od kuchni. W "Wojnie Charliego Wilsona" decyduje się na podobną konwencję. Tematy, które w latach 80. były dość istotnymi wiadomościami, w produkcji Nicholsa są pokazane z przymrużeniem oka. Poważne motywy przepełnione są humorem i żartem Wilsona, a sama sytuacja na tle późniejszych wydarzeń historycznych wydaje się być ironiczna. Co więcej, film przyjmuje charakterystyczny styl seriali political fiction. Akcja jest w większości przegadana, a najważniejsze konfrontacje zrealizowane są za pomocą teatralnych technik. Kto kojarzy "Prezydencki poker" czy naszą rodzimą "Ekipę" - wie, czego może się spodziewać.

REKLAMA

Ale "Wojna Charliego Wilsona" miała być przede wszystkim popisem aktorskim hollywoodzkiego tria Hanks - Roberts - Hoffman. Niestety, chemii między nimi nie ma. Dla Toma Hanksa rola Wilsona mogła być kolejną charakterystyczną kreacją u boku "Forresta Gumpa" czy "Zielonej Mili". Nie wykorzystał tej szansy. Postać jest niewyrazista i szybko traci swój urok. Podobnie z Julią Roberts. To miał być jej wielki powrót na ekran, lecz okazał się fiaskiem. Teksański akcent, blond peruka i ostry makijaż nie wystarczą, gdy bez uwodzicielskiej gracji gra się najbogatszą mieszkankę Teksasu. Na szczęście Philip Seymour Hoffman utrzymuje wysoką formę. Może nie jest to rola na miarę "Capote", ale jego postać jest najbardziej charakterystyczna i przejrzysta spośród wszystkich innych. Charakteryzacja gra dużą rolę, ale pod specyficzną fryzurą i sztucznym wąsem widać, że aktor rzeczywiście starał się zachowywać jak nietuzinkowy agent CIA.

Najnowszy film Nicholsa to jednak rozczarowanie. Cała historia została przedstawiona lekko, łatwo i przyjemnie, ale w ostateczności nie przykuwa ogromnej uwagi. Choć faktycznie, poziom zainteresowania jest znacznie większy niż w przypadku "Ukrytej Strategii" Roberta Redforda. Ale zamiast inteligentnej komedii otrzymaliśmy nieudaną polityczną farsę. Całość wypada jak typowe hollywoodzkie story, z widocznym podziałem na dobro i zło, oraz spełnianiu politycznej wizji amerykańskiego snu. I nawet słodko-gorzkie zakończenie nie poprawia ogólnego wydźwięku. Scenariusz podchodzi do historii jednostronnie i z niezadowalającą amerykańską satyrą. Dla zainteresowanych.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA