Jak poinformowała Polska Agencja Prasowa, Instytut Polski w Kijowie odwołał zaplanowany na 18 października pokaz filmu "Wołyń" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Pozostaje smutek i niedowierzanie.
W najbliższy wtorek, 18 października, miał odbyć się specjalny pokaz "Wołynia", połączony z dyskusją nad filmem z udziałem reżysera i ukraińskich gości. Niestety, organizator wydarzenia, Instytut Polski w Kijowie, odwołał je.
Wpływ na tę decyzję miały sugestie ukraińskiego ministerstwa spraw zagranicznych, zalecającego odwołanie pokazu "w trosce o porządek publiczny".
Pamiętacie głośną aferę związaną z filmem "Wywiad ze Słońcem Narodu", gdy o kiepskim widowisku przez krótki czas mówił cały świat, bo - upraszczając nieco - okazało się, że Korea Północna usiłuje go ocenzurować? No właśnie. Można się w tym miejscu zadumać nad tym, czy ukraiński MSZ nie doprowadzi swoimi naciskami do analogicznego zjawiska, ale z szerszego punktu widzenia nie to jest tu istotne.
Istotne jest bowiem to, że takimi posunięciami odbiera się widzom możliwość zapoznania się z pewnym punktem widzenia, o tyle cennym, że bardzo niejednoznacznym, wielowarstwowym. Taka próba nieuzasadnionego cenzurowania (o ile cenzura kiedykolwiek bywa zasadna) utworu kultury nie sprawia, że ten punkt widzenia - ani tym bardziej problem, o którym opowiada - przestaje istnieć. Powoduje to jedynie, że odbiorca, do którego docierają wyłącznie dzieła, które ktoś uznał za słuszne, coraz bardziej zamyka się w bańce własnych przekonań i poglądów, zbudowanych na nieprawdzie.
I tak jak Polacy powinni rozumieć, że rzeź wołyńska nie wzięła się z niczego, tak i Ukraińcy powinni mieć świadomość, że takie wydarzenie miało miejsce i że było czynem odrażającym. Każdy medal ma dwie strony, o czym nie przekonamy się, uparcie wpatrując się tylko w jedną.
Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że "Wołyń" to film fabularny, który nie rości sobie prawa do jedynej słusznej prawdy historycznej. Owszem, czytając go bezrefleksyjnie, widzimy obrazy brutalnych mordów, rozrywania ciała końmi, obcinania łbów siekierami, wypruwania flaków, podpalania żywcem i tak dalej. Nie trzeba jednak tytana intelektu by dostrzec, że dzieło to stanowi wyraz głębokich postaw anty-nacjonalistycznych i anty-szowinistycznych.
Smarzowski nie mówi "czas na odwet!", tylko apeluje: "nigdy więcej".
I nie idzie tu wcale o to, żeby wszyscy się "Wołyniem" zachwycali, uważali za arcydzieło. Jeśli ktoś chce krytykować, wskazywać historyczne nieścisłości czy stronniczość, niech to robi. Li tylko robił to rzetelnie, a nie przyjmując a priori, że to utwór antypolski, antyukraiński czy jakikolwiek inny. A do tego wypadałoby go najpierw obejrzeć.
Gdy w Telewizji Polskiej emitowany był miniserial niemieckiej produkcji "Nasze matki, nasi ojcowie", spotkał się z dużą ilością zarzutów: że pokazuje bzdury, że jest nieobiektywny, a wręcz boleśnie subiektywny, że pokazuje nieprawdę, że jest krzywdzący...
Ale ktoś miał okazję przedstawić swój punkt widzenia, a ktoś inny mógł się do niego ustosunkować. Na tym to chyba polega.
Wojciech Smarzowski chciał za sprawą "Wołynia" zbudować most porozumienia, nawiązać dialog. Tymczasem odwoływanie pokazów jest budowaniem na tym moście murów. Murów, które będą rosły z każdą kolejną depeszą, wyrażającą troskę o porządek publiczny.