Wygląda na to, że nie tylko nowej, żeńskiej "M" brakuje Zimnej
Wojny. Twórcy Ground Control II, studio Radical Entertainment też
tęsknią za klasycznymi starciami ZSRR vs USA i dlatego w ich
najnowszej produkcji zobaczymy wojnę Kapitalizmu z Komunizmem w
zupełnie nowym wymiarze. Znajdzie się też pole do innowacji w
dziedzinie strategii typu RTS, co zawsze miło usłyszeć.
Ale do rzeczy - oto w roku 1988 Zimna Wojna gwałtownie zmienia się w wojnę światową - Sowieci najeżdżają najpierw Europę, a później - o dziwo - całe Stany Zjednoczone. Wojna ostatecznie obejmie cały świat - w tym i skutą lodem Syberię, ale boje przede wszystkim będziemy toczyć na zacisznych przedmieściach przepięknych, amerykańskich miast. A także w ich centrach.
Zgodnie z panującą ostatnio modą, w World in Conflict nie będziemy musieli wydobywać złota (tudzież Tiberium) ani rozbudowywać baz. Na początku każdej misji otrzymamy określoną ilość punktów strategicznych, które możemy wydać na jednostki lub specjalne ataki, takie jak naloty nuklearne.
Ciekawy pomysł ma Radical na dobór jednostek - otóż w każdej misji będziemy mogli wybrać klasę wojsk, którą chcemy dowodzić. Do dyspozycji będą oddziały Wsparcia, Piechota, Wojska Pancerne albo Siły Powietrzne. Nie znaczy to, że jeśli wybierzemy piechotę, nie będziemy już mogli dowodzić samolotami, ale pozostałe wojska traktowane będą jako jednostki uzupełniające.
Fabuła kampanii jednoosobowej przygotowana została przez Larry'ego Bonda, który w swoim czasie pomagał samemu Tomowi Clancy. Choć singleplayer sam w sobie wygląda ciekawie, dopiero w rozgrywkach sieciowych World in Conflict będzie naprawdę lśnił. Wyobraźcie sobie starcia, w których jeden gracz zajmuje się piechotą, inny - czołgami, a jeszcze jeden - lotnictwem. Potencjalne możliwości są niemal nieograniczone.
Choć plansze, na których rozgrywany będzie światowy konflikt będą nieco mniejsze, niż w przypadku Ground Control II (a więc bynajmniej nie będą masywne, hehe), Massive Entertainment obiecuje, że zrekompensuje nam to z nadwyżką. Budynki ulegające destrukcji, mosty gotowe do wysadzenia i fantastyczny zapach napalmu o poranku to chyba więcej, niż możnaby sobie wymarzyć.
A wszystko to - już w maju 2007 roku. Miejmy nadzieję, że produkcja World in Conflikt będzie przebiegała gładko i w przyszłym roku będziemy mogli opanować przedmieścia Los Angeles. Żeby tylko Arnie nie wyskoczył zza rogu ;)