Każdy z nas doskonale pamięta ten dzień, kiedy to nad lądem nadziei ukazały się ogromne płomienie, gdy symbol siły zaczął się rozsypywać. Nikt nie był przygotowany na to, co się stało. 11 września 2001 roku, na stałe zapisał się w kartach historii. Prędzej czy później pojawiłby się film, który opierając się na tych wydarzeniach, starał się przekazać skalę tragedii, znanej przez wielu tylko z amatorskich nagrań, pokazywanych przez długi czas w telewizji. We wrześniu, w polskich kinach mieliśmy okazję oglądać "Lot 93", a na październik, dystrybutorzy pozostawili, zrobioną z większym rozmachem, produkcję Olivera Stone'a - "World Trade Center".
Akcja filmu dzieje się 11 września 2001 roku, w Nowym Jorku. Sierżant John McLoughlin, szanowany weteran Port Authority Police Department, jak co dzień wstaje wczesnym rankiem, by na czas zdążyć do pracy. Słońce spokojnie wschodzi nad miastem i nic nie zapowiada wielkiej tragedii. Sprawą numer jeden na posterunku jest ta, dotycząca losów dziewczynki, która wsiadła do autobusu kierującego się na Rhode Island. Gdy patrole zostają wysłane na swoje stanowiska na Manhattanie, wszystko toczy się swoim normalnym trybem, do czasu kiedy pierwszy samolot uderza w pierwszą z wież World Trade Center. Wyznaczona ekipa PAPD zostaje wezwana na miejsce tragedii, by pomóc w ewakuacji.
Szalenie trudno było podejść do tematu, który dla Amerykanów jest jeszcze świeży. Minęło bowiem 5 lat od tragedii, a niektórzy nadal nie potrafią sobie poradzić z jej skutkami. Oliver Stone musiał więc pokazać to zdarzenie w zupełnie innym świetle, niż pokazałby to niejeden dobry reżyser. Szczególnie, że jego "Alexander" nie został przyjęty zbyt ciepło zarówno przez krytykę jak i widownię. Jak więc wypadło "World Trade Center"?
Film podzielono na dwie, wyraźnie zaznaczone części. Pierwsza z nich, dzieje się tuż przed tragedią. Obserwujemy normalne życie wybranych policjantów z PAPD, ich relacje z kolegami z pracy i w drobnej części z rodziną. Całość jest kontynuowana, gdy wybija godzina zero i pierwszy samolot uderza o jedną z wież. Później widzimy zaangażowanie ekip ratunkowych, które dokonują ewakuacji z zagrożonych budynków, aż do czasu zawalenia. Od tego momentu postęp fabularny dość mocno się zmienia, co jest niemalże namacalnym doświadczeniem. Wartka akcja leży wraz z gruzami, dając tym samym szansę pojawienia się na ekranie kolejnych kluczowych postaci. W drugim segmencie filmu, otrzymujemy przeplatane motywy nierównej walki pod zawalonymi ruinami oraz reakcje rodzin uwięzionych ofiar na całą sytuację.
Scenariusz pozostawił w tle elementy polityki i uniknął ujawniania masowych reakcji ludzi. Skupiono się na jednostce. Nie pokazano jak w ogóle ludzie cierpieli, ale zamiast tego widzimy historię dwóch policjantów czekających na zbawienie. Oliver Stone, tym samym dokonał personalizacji fabuły, co było bardzo dobrym posunięciem. Na początku wprowadza nas w poszczególne wątki straszliwie szybko, by całość później nabrała bardziej stonowanego tempa. Reżyser chciał przedstawić odczucia ludzi, w jaki sposób tragedie jednoczą czasami tych, którzy na co dzień niekoniecznie żywią do siebie zbyt wielką sympatię.
Najciekawszym elementem filmu jest zarys psychologiczny żon uwięzionych policjantów. Każda z nich stara się walczyć z depresyjnymi i pozbawionych nadziei myślami. Ten obraz chwyta za serce, szczególnie gdy widzimy całe rodziny siedzące razem i nie zastanawiające się nad niczym innym. Najwyraźniejszą i najlepszą rolę w swoim życiu zagrała tutaj Maggie Gyllenhaal, której należą się ogromne brawa. Swoją postać bardzo dobrze przedstawiła także Maria Bello, lecz ten wątek był zupełnie inny, gdyż bohaterka borykała się z dodatkowymi problemami i wypadło to tym samym trochę bardziej blado.
W "World Trade Center" pojawiają się motywy religijne, szkoda tylko, że autorzy nie posiadali wystarczająco dużo odwagi, aby je bardziej rozwinąć. W obliczu tak wielkiej tragedii, człowiek najczęściej zwraca się do Boga. Nie inaczej jest tutaj i to nie tylko z perspektywy zmartwionych rodzin, ale także dwójki uwięzionych. Draśnięto ten temat, nie pokazano głębiej jaki jest stosunek jednostki do religii. Zahaczono również o ten motyw, gdy poznajemy byłego sierżanta marines, który jest bardzo oddany Bogu i jedzie do Nowego Jorku, aby pomóc w odnalezieniu żywych. Autorzy przedstawili niezwykle ciekawą osobowość, ale nie rozwinęli jej zbyt mocno, co nie daje możliwości szerszej analizy.
Ważną rolę odgrywa tutaj, skomponowana przez Craiga Armstronga, ścieżka dźwiękowa. Etiuda, która co pewien czas powtarza ten sam motyw, jest rewelacyjna. Z jednej strony przepełniona dołującym i melancholijnym klimatem, z drugiej natomiast można odczuć w niej nadzieję na lepsze jutro. Jest to idealna elegia ku czci ofiar 11-go września, wspaniała "ilustracja" do filmu, ale również świetnie spisująca się, jako osobny produkt do słuchania w zaciszu domowym, muzyka.
Trudno jest mi ocenić "World Trade Center". Jest to pozycja dramatyczna, sentymentalna oraz dzięki świetnej personalizacji, niesamowicie wzruszająca. Niejednemu, siedzącemu w sali kinowej widzowi, łezka kręciła się w oku. Każdy jednak odbierze ten film inaczej. Jedni przeżyją go bardziej, drudzy mniej, a wszystko zależy od tego, jak sami zareagowaliśmy na tą katastrofę. Jeśli dogłębnie nas poruszyła, to produkcja Olivera Stone'a będzie dla nas czymś zapierającym dech w piersiach. Polecam, gdyż nie jest to film stricte historyczny. To opowieść nie tylko o ludziach, którzy w tak nieludzkiej tragedii, potrafili się zjednoczyć aby nieść pomoc innym, ale również o tej potędze jaką niesie ze sobą szczera i prawdziwa miłość. Reżyser stworzył więc film, w którym mimo tak ogromnego spustoszenia, dostajemy nadzieję, wywołaną głównie za pomocą szczęśliwego (w pewien sposób) zakończenia, napisanego przez samo życie.