Minęły wieki, odkąd ostatni raz obejrzałem jakąkolwiek kasową produkcję z wytwórni Dreamworks albo Pixar. Moja pamięć nie sięga tak daleko, więc naprawdę trudno mi powiedzieć, jaki trójwymiarowy film, brzydko mówiąc, przeleciałem dobre paręnaście miesięcy temu. Co było głównym powodem, że zaprzestałem oglądać mniej lub bardziej humorzaste produkcje? Otóż przez te kilka lat namnożyło się tyle komputerowych animacji pod egidą wyżej napomkniętych twórców "Shreka" czy "Madagaskaru", tudzież w przypadku drugiego studia - "Gdzie jest Nemo?" albo "Iniemamocni", że nie sposób tego wszystkiego jakoś ogarnąć, zliczyć. Może ździebko przyczynił się do tego poziom, jaki ze sobą prezentowały owe filmy. W nowościach brakowało mi jakby tej świeżości i nie zerżniętych pomysłów od konkurencji, więc odpoczynek dobrze mi zrobił, bo "Wpuszczony w kanał" zaiste... zaskakuje i bawi.
Film rozpoczyna się dość niewinnie i miałko, lecz to tylko złudzenie. Przewodnią postacią "Wpuszczonego w kanał" jest szczur, wabiący się Rodney, który żyje jak zamożny hrabia. O bogactwie jego "rodziny" świadczy choćby złota klatka ze złotymi drzwiami, zapiętymi złotą kłódką, albo telewizor plazmowy firmy Sony (aż się zrymowało;)). Kiedy właściciele domu wyjeżdżają, zwierzątko zostaje same jak kołek, co jednak nie jest powodem do smutku a radości (przynajmniej początkowo). Rodney St. James nie próżnuje, tylko bawi się na całego. Wsiada do bryki na baterie tudzież akumulator i zabawia się z małymi figurkami, uprawia sporty typu golf lub siatkówka (wszystko ma ładnie spisane na kartce). Kiedy impreza się kończy, nasz szczur wraca do swej posiadłości i nagle coś go niepokoi. Uzbrojony po zęby rusza z pomocą kompana, żołnierza, na zwiad i jeśli zajdzie taka potrzeba - w celu oczyszczenia terenu, likwidując całkowicie zbędnych intruzów, którzy śmiali najść jego posesję. A owym "niespodziewanym gościem", który nawiedził kuchnię był... grubaśny, no niech będzie puszysty, szczur (a na dodatek śmierdzący odorem) o imieniu Sid (skąd my go znamy?). Rodney, mimo że słabszy fizycznie, wpada na genialny pomysł wpuszczenia - no zgadnijcie? :) - w kanał tłustego, a zarazem irytującego, szczura, lecz ten nie taki głupi na jakiego wyglądał i nie dał sobie wmówić, że klozet to "dżakusi", a "dżakusi" to klozet. Role się odwracają, właściciel pięknej rezydencji zostaje spłukany w sedesie i dostaje się niezbyt miłą drogą do "pachnących" kanałów. Oszołomiony Rodney rusza niezbyt przekonującym krokiem naprzód, aż dociera do miasta szczurów (urocze!), gdzie napotyka dziwolągów typu osobnika z dużym brzuchem prorokującego wielki, wodny kataklizm, jaki niedługo ma się wydarzyć (zrzynka z Epoki Lodowcowej 2? :) ), albo kulawego pirata. I właśnie tutaj "the chosen one" dowiaduje się, że jednak ktoś może mu pomóc dostać się na "górę". Praktycznie od tego momentu film rozhula się na dobre (i na złe) i o nudzie nie ma mowy. Nasz milusiński znajduje szczurzycę o ponadprzeciętnej urodzie, która jest gotowa (na wszystko) pomóc, lecz nie tak szybko... W drogę wchodzą jej i jemu podwładni niejakiego Le Froga - podstępnej ropuchy. A głównym przedmiotem tych sporów jest czerwony rubin znajdujący się w kieszeni Rity, wybranki serca "panicza" rattusa. Lecz to nie koniec niespodzianek - "Wpuszczony w kanał" jest pełen udanych i zaskakujących zwrotów akcji, które powodują u widza, że ten z jeszcze większym zainteresowaniem nań patrzy.
Nie tylko dzięki naprawdę przemyślanemu scenariuszowi oglądamy ten film z zapartym tchem i słomką w ustach. Na owacje zasługują także świetnie (to mało powiedziane) zrealizowane filmowe charaktery, w tym genialnie nakreślony Spike czy Whitey. Już dawno nie widziałem tak wyrazistych bohaterów w animacji - należą się pochwały i to niemałe! Tutaj nawet tak mało znaczące role zachwycają, w tym cudne ślimaczki. Cii... nie wyrzucę z siebie nic, nawet jeślibyście posunęli się do zagrań siłowych. Rzeknę tylko - sami zobaczcie. A i zgrai żab nie da się nie polubić! Miłe, milutkie "żabczusie" nie są wcale takie "be" i w ogóle!
"Wpuszczony w kanał"
nawiązuje do wielu filmowych produkcji. Jest pełen prześmiesznych gagów, które raczej wyłapią znawcy, bo mniej obeznani będą mieli nie lada trudności z wychwyceniem "tego czegoś" :). Nie jest to uczucie powodujące nawracające, ostre bóle brzucha, ale uwierzcie - pośmiać się jest z czego! Ni to "Shrek", ni "Epoka Lodowcowa", film z pewnością nie powiewa monotonią. Bez wątpienia nie brak w "kanale" dowcipów, niezłych dowcipów...
Dużą uwagę zwróciła na mnie - nie aż tak, ale jednak - "plasteliniowość" postaci (też to zauważyliście?). Widać, że maczali w tym palce ludzie ze studia Aardman z Nickiem Parkiem na czele, który poszczycić się może znakomitymi i znakomitszymi animacjami - "Uciekające Kurczaki" czy "Wallace i Grommit". W filmie reżyserii Davida Bowersa i Sama Fella czuć jego rękę, co uwzględniam jako plus, bo nadaje "Wpuszczonemu w kanał" barwności i troszkę innego ukazania komputerowej produkcji. Czyżby Pan Park miałby mieć jakieś większe plany z Rodneyem? :)
Nareszcie, brak tu jakichkolwiek dennych muzyczek, trwających dobre parę minut! Jest, jest! Nietrudno było nie dostrzec, że w większości bajek i bajeczek dla (nie)grzecznych dzieci przygrywały utwory mniej lub bardziej znanych wykonawców. W tym przypadku jest zaledwie kilka momentów, w których przez krótka chwilkę dane będzie nam usłyszeć tylko skrawek piosenki. Wreszcie dostrzeżono, że cieszy to przeważnie małe dziewczynki i małych chłopców, a nie dorosłych widzów (oczywiście nie twierdzę, że wszystkich). Oryginalny soundtrack jest mile widziany, ale nie cierpię tych przetłumaczonych na nasz, rodzimy język, po prostu nie cierpię (poza paroma wyjątkami). Pora rzec słówko, a nawet słówka, na temat gwiazd, które zechciały użyczyć szczurzym i żabim bohaterom głosu. A jest co wymieniać - Hugh Jackman, Kate Winslet, Ian McKellen czy Jean Reno to pierwszorzędni aktorzy. Natomiast w polskiej wersji usłyszymy Edytę Olszówkę, Krzysztofa Stelmaszyka albo Jacka Bończyka. No, jakaś plejada toto nie jest (może z wyjątkiem Edytki), ale swoje doświadczenie w tego typu produkcjach mają dość spore.
Film uważam za niezwykle sympatyczny. Nie ma w nim jakiegoś głębszego przesłania, ale nie sposób się przy oglądaniu dobrze nie bawić! Dreamworks wespół z Aardman odwalili kawał starannej roboty. W sam raz na smutne, zimowe wieczory, dla każdego - małych i dużych, młodszych i starszych, chorych i zdrowych. Obejrzałem "Wpuszczonego w kanał" i nie żałuję - obejrzyj i ty, i nie żałuj!