REKLAMA

X:Men: The Official Game [gra]

X-Men: Ostatni Bastion, cokolwiek by o nim nie mówić, zarzucać mu nieścisłości i przekombinowanie, rzucać mięsem na lewo i prawo, bądź też rozpływać się w zachwytach - okazał się trafną inwestycją i przyniósł producentom masę zielonych papierów. Czy gra podzieli sukces obrazu? Pewnie tak, tym bardziej, że jest to produkt naprawdę przyzwoity.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Produkcja nazwana, jakże oryginalnie X-Men: The Official Game jest z obrazem nierozerwalnie związana. Opowiada historię, która wydarzyła się pomiędzy drugą, a trzecią częścią filmowej sagi. Jako że elementy scenariusza występowały już w różniastych mutacjach komiksu, krótko - źli rozrabiają, X-Meni natrafiają na spisek, tłuką się z Sentinelami i kilkoma gagatkami z trupy Magneta - nic specjalnie odkrywczego, ale jeśli chcesz mieć pełniejszy obraz sytuacji - zakup gry to twój święty obowiązek.

REKLAMA

Podczas rozgrywki kierujemy trzema, zupełnie różnymi postaciami. Nie dziwi obecność Wolverina, który tak pobudził wyobraźnię programistów, że jak do tej pory znalazł się w każdej grze z X ludźmi w tytule. Gra Rosomakiem nie należy do specjalnie finezyjnych - to on walczy z hordami wrogów siekając co popadnie (oczywiście przeciwnicy nie ronią przy tym ani kropelki krwi co pozwala sensownie obniżyć granicę wiekową produkcji), rozwala co to większe obiekty i żadnych odkrywczych zadań przed nim nie postawiono. Akcję obserwujemy z zawieszonej w możliwie jak najlepiej ukazującym scenerię kamery. Pomimo, że sterowanie może początkowo nastręczać trudności, nawet bez pada szybko opanujemy co to bardziej efektowne combo. Zabawa całkiem relaksująca, choć… Wiele zależy od wybranego przez nas stopnia trudności. Przed każdym zadaniem możemy wybrać spośród trzech poziomów. Naturalnie opłaca się mierzyć wysoko, bowiem zależnie od naszego wyboru otrzymamy mniej, lub więcej punktów do rozdzielenia po zakończeniu misji. Tu pojawia się maleńki element RPG, bo naszego herosa możemy wzmacniać i to zarówno zwiększając jego odporność na uderzenia, jak i doskonaląc regenerację (cała trójka grywanych herosów może uzupełniać nadwątlone zdrowie, choć to akurat średnio uzasadnione w przypadku Nightcrawlera i Icemana), czy wzmacniając uderzenia.

Cały problem w tym, że poziom trudności jest mocno nierówny. Walka z większością bossów (vide zwyczajowo zaszczycająca gry z serii X-Men lady Deathstrike, czy Sentinel) to kaszka z (niedogotowanym) mleczkiem, ale żeby wykonać niektóre zadania na poziomie "ekspert" trzeba stanąć na rzęsach i jednocześnie pijąc wino zaśpiewać dowolny utwór z repertuaru Michała Wiśniewskiego. Po kilkudziesięciu próbach, poznaniu lokacji, opanowaniu kilku chwytów i dzięki masie szczęścia - jednak udaje się dokonać pozornie niemożliwego. W sumie jest to nie tyle irytujące, co ekscytujące, choć, nie powiem, kilkakrotnie klnąc pod nosem rzucałem wszystko w diabły i odchodziłem od komputera w stanie dalekim od opanowania.

Drugą grywaną postacią i bodaj największym bajerem produkcji jest Nightcrawler. Słabszy fizycznie od Wolverina, posiada jednak bogatszy system walki, zaś starcia z jego udziałem to naprawdę efektowne i ciekawe potyczki. Sporo obaw budziła jego nietypowa moc - teleportacja. Programiści wyszli jednak z problemu obronną ręką. Podczas sekwencji zręcznościowych możemy całkiem sensownie skracać sobie drogę (swoją drogą te wszystkie susy nieodparcie kojarzą się z akrobacjami Księcia Persji i to wcale nie bezpodstawnie), zaś mały punkcik pokazuje nam, gdzie dostaniemy się po naciśnięciu klawisza odpowiadającego za przemieszczenie. Również podczas walki jest ciekawie. Nightcrawler pojawia się za plecami przeciwnika i zasypuje go gradem ciosów, choć nic nie stoi na przeszkodzie aby w rzucić te nieczyste sztuczki w diabły i stosować walkę stricte lądową. Ciężko opisać ten specyficzny mechanizm, ale nadaje to rozgrywce sporo jaja. Kamera jak w rasowych TPP podąża za bohaterem. Zadania Kurta są chyba najbardziej interesujące. Często zdarzają się średnio przeze mnie lubiane czasówki, które jednak tutaj sprawdzają się znakomicie. Podczas jednego z pierwszych zadań oddalamy się coraz dalej od towarzyszącego nam Collosusa (niekiedy towarzyszy nam znacznie bardziej przydatna Storm) i wyłączamy tarcze ochronne z maszyn, które ten ma rozwalić. Kłopot w tym, że po każdym odłączeniu osłony do pomieszczenia z konstrukcjami wpada wrogi patrol, z którym mięśniak sobie nie radzi (co o tyle dziwne, że jest to przecież jedna z najsilniejszych postaci z X uniwersum). Trzeba więc na złamanie karku gnać z powrotem do sojusznika i pomóc mu w potyczce. Jeśli za bardzo będziemy się guzdrać - sorry Winetou, mięśniak pada jak (Ania) mucha i poziom trzeba zaczynać od początku. Podchodziłem do tego zadania kilkanaście razy i to bez cienia frustracji. Rozgrywka jest tak dynamiczna i satysfakcjonująca, że nawet chwile zawodu idzie ze spokojem przegryźć.

Ostatnim z trio X ludzi i bodaj najgorzej zrealizowaną postacią jest Iceman. Porusza się on po lodowej ślizgawce jaką bez przerwy wytwarza pod swoimi stopami, strzela pociskami, gasi pożary, teoretycznie wygląda to nieźle. Zazwyczaj musi działać na dwa fronty, to znaczy, na przykład, jednocześnie uganiać się za wrogiem niszczącym budowlę/drzwi/konstrukcję w tle, a jednocześnie zamrażać wyciek, czy gasić ogień. Obsługa lodowego przysparza najwięcej trudności i to z nim trzeba się najdłużej oswajać. Misje są niekiedy straszliwie trudne (ba, jak na expercie udało mi się przejść wszystko, choć nie powiem, momentami podchodziłem do zadań po kilkanaście razy, tutaj czasem miałem problemy z "easy") i wymagają naprawdę anielskiej cierpliwości.

Walczymy głównie (bo Iceman ma nieco innych przeciwników) z kolejną wariacją na temat pseudo-komandosów. Różnią się oni uzbrojeniem i siłą ciosu. Walczą albo za pomocą jakiejś rażącej prądem halabardy, albo elektronicznej siekiery, lub nieco bardziej klasycznego karabinu. Niekiedy pojawiają się też walczący za pomocą ostrzy wojownicy. Od energii jaką emanuje ich broń można wywnioskować jak wielkim są wyzwaniem.

Poziomy są chyba hermetycznie zamknięte. Jeśli już teoretycznie można gdzieś odejść (a rzadko jest taka możliwość, bo większa część gry toczy się w pomieszczeniach) natrafiamy na niewidzialne ściany. Przez całą grę poszukujemy znajżdżek, za których zebranie otrzymujemy nowe kostiumy. O ile zazwyczaj są one proste do odnalezienia (choć trochę pracy to jednak wymaga), to jednak w skórze Iceman trzeba się sporo nalatać aby zebrać komplet.

REKLAMA

X-Men: The Official Game to porządna "filmówka", przy której można się naprawdę nieźle bawić. Aż chciałoby się, aby wszystkie gry oparte na filmach wyglądały tak, jak dziecko programistów Z-axis. Co prawda muzyka (ot - coś tam brzdąkało a jedyne co mnie zachwyciło to odgłos łamania karków przez Wolverina) i grafika (postaci nie poruszają ustami! I to w grze akcji, a wszyscy się pluli o to przy Heroesach V!) nie wyrastają wiele ponad przeciętność, dzięki popularności filmu tytuł sprzeda się wyśmienicie. Tym bardziej dziwi krok LEMa, który chce wydać tytuł sześć miesięcy po premierze światowej (a żeby nie było do tłumaczenia za wiele tam nie ma) i każdy, kto chce pograć legalnie zmuszony jest do zakupu w jednym ze sklepów internetowych.

Pora na krótkie podsumowanie. Gra Nightcrawlerem zasługuje na czystą ósemką, Wolverinem, całkiem zgrabną siódemkę, zaś Icemanem, zaledwie szóstkę. Średnia, jak nie trudno policzyć - 7/10. Jeśli wizerunkami podopiecznych Profesora X tapetujesz sobie pokój, przeczytałeś więcej komiksów w tym miesiącu niż książek przez całe życie i marzysz tylko o tym, aby zginać łyżeczki siłą woli - The Official Game to gra dla ciebie!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA