Bruce'a Willisa widzimy średnio w dwóch, trzech filmach akcji na rok. Jedne są lepsze, inne trochę mniej, zawsze jednak trzymają jakiś poziom. Niestety już od dłuższego czasu Bruce nie miał żadnej charakterystycznej roli, którą by można zapamiętać na dłużej. Wyróżniał się może jedynie stary policjant tuż przed emeryturą z Sin City. Pytanie teraz, czemu zaczynam tę recenzję od postaci Willisa. Odpowiedź jest prosta. Jest to jeden z kilku aktorów doskonałej obsady najnowszego dzieła Paula McGuigana - Lucky Number Slevin. Obok niego w Zabójczym Numerze zobaczymy także Josha Hartnetta, Morgana Freemana, czy Lucy Liu i wierz mi, że na tym się nie kończy.
W bieżącym roku, mniej więcej w tym samym czasie były premiery dwóch filmów z już nieco podstarzałym gwiazdorem kina akcji. Do wyboru miałem 16 Przecznic i Zabójczy Numer. Po dłuższym namyśle zrezygnowałem z pierwszego, ponieważ samo założenie filmu nie pasowało mi, bo w końcu pewnie i tak pewnie nie różniłby się zbytnio od zwykłych filmów sensacyjnych, jakich na kopy w naszej kochanej publicznej telewizji (opis wrażeń po filmie będzie można przeczytać. Tego wyboru nie żałuję do dziś. Trafiłem idealnie w kino, w jakim gustuję. Niestety przekonałem się już, że grono fanów takiego gatunku jest wąskie i nie każdy je trawi. Dlatego na początku zastrzegam, iż moja ocena może być dla niektórych zawyżona, albowiem ja takie filmy mogę oglądać w nieskończoność ;).
Kończąc to nieco długie wprowadzenie, warto wspomnieć o fabule filmu, która jest niezwykle zawiła, zaskakująca, zabawna i dramatyczna zarazem... Czyli to, co misie lubią najbardziej. Główny bohater, Slevin, jest pechowcem na całego. Jak mówi, nieszczęścia chodzą parami, w tym wypadku to mało powiedziane. Nieszczęścia spadają na człowieka lawinowo. Facet traci pracę, dowiaduję się, że żona go zdradza, zostaje okradziony, a co najgorsze pewni goście mylą go z jego znajomym i tym sposobem zostaje wciągnięty w sam środek mafijnych porachunków. Dwóch bossów konkurujących rodzin (Boss i Rabin) praktycznie jednocześnie zlecają mu zlecenia wymierzone w siebie nawzajem. Slevin ma teraz nie lada problem, no bo jak tu teraz wyplątać się z takiego bagna?
Historia z pozoru prosta, jednak, co się okazuje później zmierza do całkiem innego zakończenia niż byśmy się kiedykolwiek spodziewali. Osoby, które widziały Bondock Saints, Przekręt lub jakieś produkcje Quentina Tarantino mogą powiedzieć, że to wszystko już kiedyś widzieli, że reżyser korzysta ze znanych już sztuczek. Jednak dla fana tego gatunku będzie to najlepsze danie, po tak długim poście spowodowanym posuchą takiego rodzaju filmów na dużych ekranach. Taka osoba przełknie całość, obliże się ze smakiem i będzie domagała się dokładki. Pomimo tych samych, znanych już schematów Zabójczy Numer oglądało mi się bardzo przyjemnie i z uśmiechem na ustach śledziłem wszystkie zawiłości fabuły, oraz smakowałem nieźle złożone do kupy sceny.
Film jednak nie jest doskonały i trochę krytyki nie zrobi mu źle. Przede wszystkim na pierwszy plan rzuca się tutaj bardzo wydłużony wstęp do historii, który ani nas nie zdoła zaznajomić dobrze z bohaterami, ani wprowadzić skutecznie do tej właściwej linii scenariusza. Jednak ostatecznie wychodzi na jaw, że fragmenty pierwszych scen są potrzebne do pełnego zrozumienia całości. No trudno, jakoś się da radę przebrnąć...
W tej produkcji jest pełno humoru sytuacyjnego, a także ciekawe dialogi, które chyba miały nas rozśmieszać. Co prawda w większości przypadków spełniają swoje zadanie, jednak zdarzają się sytuacje, kiedy mogłoby się obyć bez kilku kwestii. Od razu na myśl rzucają się błyskotliwe dialogi z filmów Tarantino, których za bardzo nie udało się sklonować panu Paulowi do swojego filmu.
Jak mówią nam statystyki zza oceanu, produkcja ta zaliczyła tam kasową klapę. Do końca tego nie rozumiem, albowiem pomimo niektórych błędów, film powinien być łakomym kąskiem dla wielu ludzi. A może to ja jestem inny... ;). W każdym razie Zabójczy Numer warto zobaczyć, oprócz niezłej i zaskakującej historii i czarnego humoru, tytuł ten emanuje jedynym, niespotykanym klimatem, który buduje doskonała ścieżka dźwiękowa, scenografia, a także sami aktorzy, którzy spisali się bardzo dobrze.
Podsumowując, jeśli masz trochę wolnego czasu i lubisz filmy "inne" niż wszystkie, to nie wahaj się... Wydanych złociszy na pewno nie pożałujesz.