Adaptacja książki "Gwiazd naszych wina", której polska premiera przypadła na 6 czerwca 2014 roku, okazała się niekwestionowanym hitem. Wszyscy pokochali Hazel Grace (Shailene Woodley) i Augustusa (Ansel Elgort), parę, którą łączyła miłość pomimo wszystko. Film, przyznam szczerze, jakoś mi umknął podczas emisji w kinach i jako że zbliża się koniec roku, postanowiłam pewne zaległości nadrobić. Ale zamiast zacząć od ekranizacji "Gwiazd naszych wina" w reżyserii Josha Boone'a, postanowiłam zmierzyć się z książką Johna Greena.
Już pierwsze strony książki, którą kartkowałam, zanim nabyłam własny egzemplarz, zainteresowały mnie i zachęciły do dalszej lektury. Powieść "Gwiazd naszych wina" tkwiła w mojej głowie od pewnego czasu. Być może ze względu na historię dwójki młodych, chorych ludzi, być może ze względu na te wspomniane pierwsze strony, a być może ze względu na postać Greena, jego liczne nagrody i stawianie jego twórczości za wzór literatury młodzieżowej.
John Green w swoim dorobku ma kilka książek, w których głosem nastolatków opowiada o ich problemach, dojrzewaniu o pierwszych miłościach, o próbie znalezienia swojego miejsca na świecie.
"Gwiazd naszych wina" nie wyłamuje się z tego schematu i właściwie zawiera wszystkie te elementy. Trudność polega na tym, że dojrzewanie, miłość, poszukiwanie siebie we wszechświecie postawione zostają w obliczu choroby. Rak codziennie zabija Hazel, która, choć od pewnego czasu jej guzy nie rosną, z każdą chwilą ma mniej czasu na Ziemi.
Siedemnastolatka jest śmiertelnie chora na raka tarczycy z przerzutami do płuc. Od kilku lat wie, że nigdy nie wyzdrowieje, a aparatura, wąsy tlenowe, które pozwalają jej oddychać czy cudowny, eksperymentalny lek, który przyjmuje, przedłużają tylko jej egzystencję.
Egzystencję smutną, bo z widmem depresji, brakiem prawdziwych przyjaciół i niemożliwością robienia tego, co każdy nastolatek chce robić. Hazel, pogrążona w pewnym letargu, co wieczór czyta jedną książkę, "Cios udręki" autorstwa Petera Van Houtena.
Największym marzeniem Hazel jest poznanie odpowiedzi na pytania dotyczące zakończenia "Ciosu udręki", który urywa się w niespodziewanym momencie. Dziewczyna pragnie dowiedzieć się, co dzieje się z bohaterami po finale książki, jakie jest ich późniejsze życie. Niestety wszystkie listy, które wysłała do swojego ulubionego autora nie doczekały się odpowiedzi zwrotnych.
Rodzice Hazel próbują jakoś aktywizować swoją córkę, która nie ma kontaktu z rówieśnikami. Aby ich zadowolić Hazel zaczyna regularnie uczęszczać na spotkania grupy wsparcia dla osób chorych. Tam poznaje Augustusa Watersa, chłopaka, który około roku temu miał kostniakomięsaka, w wyniku którego stracił jedną nogę.
Między chłopakiem a dziewczyną rodzi się fascynacja, przyjaźń... miłość? Jak potoczą się losy Gusa i Hazel, która broni się przed uczuciem, bo nie chce być granatem, niszczącym wszystko wokół?
John Green stworzył wzruszający obraz miłości pomiędzy dwoma nastolatkami. Ale nie takiej patetycznej, nie jakiejś szczególnej czy niezwykłej. Uczucie Hazel i Gusa jest nadzwyczajne w swej zwyczajności. Oni oboje są dowcipni i nie tracą poczucia humoru, mimo sytuacji w jakiej się znajdują. Green pokazuje zmaganie się z chorobą z perspektywy osoby, która umrzeć może każdego dnia, ale na tym nie poprzestaje. Równie ważne jest dla niego ukazanie, jak inni radzą sobie z chorobą drugiego człowieka i jak trudno jest pomóc komuś, kto... wie, że żadna pomoc nie będzie dla niego zbawienna.
"Gwiazd naszych wina" to wyciskacz łez, ale taki, który pozwala serdecznie się zaśmiać. Hazel i Gus potrafią być wobec siebie ironiczni, potrafią spojrzeć na swoje życie z dystansem. To powieść, od której nie sposób się oderwać i choć wszelkie pochwały na jej temat brzmią banalnie, ona sama na pewno taka nie jest.
Ekranizacja powieści Greena, choć sama w sobie całkiem niezła i wierna książkowej fabule, bezpośrednio po lekturze wypada dość blado. Zdecydowanie historia, która została przeniesiona na duże ekrany mniej pociąga niż ta na kartach powieści. Siłą rzeczy język filmowy został ogołocony z pewnych fragmentów czy wątków. Film trochę na tym traci i staje się jednotorowy, czego mimo głównego, wyrazistego wątku, nie można powiedzieć o powieści. "Gwiazd naszych wina" jest adaptacją, którą warto zobaczyć, ale tylko po przeczytaniu książki. Bardziej dla porównania, zobrazowania historii, którą przeczytaliśmy, niż dla samego jej poznania. Po zobaczeniu ekranizacji trudniej będzie nam chwycić za lekturę, a byłaby to ogromna strata