Oto spektakularny upadek hollywoodzkiego kina kryminalnego. Dwóch weteranów filmów sensacyjnych, Robert De Niro i Al Pacino, połączyło ponownie siły, aby zagrać główne role w - jak na początku się wydaje - typowej produkcji policyjnej, gdzie dwóch detektywów podąża śladami seryjnego zabójcy. I kiedy efekt ich pierwszej współpracy mógł wywołać "gorączkową" euforię, tak od Zawodowców można dostać solidnej migreny.
Głównymi bohaterami są Turk i Rooster, którzy już od ponad 30 lat służą w nowojorskiej policji. Jako detektywi badali niejedną sprawę i spotkali na swojej drodze przeróżne szumowiny świata przestępczego. Są o krok od emerytury i muszą rozwiązać ostatnie, najtrudniejsze zadanie w swoim życiu. Po ulicy grasuje morderca zabijający z zimną krwią recydywistów, którym udało się uciec przed wymiarem sprawiedliwości. Po doborze ofiar oraz perfekcyjności strzałów zostanie wysunięte przypuszczenie, że podejrzanym jest policjant. Od tej pory nie można ufać nikomu.
Reżyser Jon Avnet miał nie lada wyzwanie. Z marnego scenariusza Russella Gewirtza musiał stworzyć wiekopomne dzieło dla przyszłych pokoleń. Nie powiodło mu się dlatego, że miał zbyt wysoko uniesioną poprzeczkę. Jeśli w filmie grają razem De Niro i Pacino to nie wypada wręcz nakręcić amerykańskiego kiczu. Ta sztuka udała się Michaelowi Mannowi w 1995 roku przy epickiej wręcz Gorączce. Avnet natomiast chciał chyba w dalszym ciągu utrzymać niezależną konwencję ze swojego wcześniejszego obrazu 88 minut (zresztą, również z Alem Pacino w roli głównej), który był ogromnie rozczarowujący dla wielu widzów. To był błąd. Dlaczego?
Oglądając Zawodowców ma się bowiem wrażenie, że jesteśmy świadkami ponad półtorej godzinnego teledysku. I nie mam tu na myśli niemalże nieprzerwanej ścieżki dźwiękowej Eda Shearmura w tle. Głównym powodem jest chaotyczny montaż. Klaustrofobiczne zdjęcia przeplatają się krótkimi, przerywanymi scenami, które w amoku śledztwa mają ujawnić widzom portrety Turka i Roostera. To jednak się nie udaje, bo widz nie nadąża za niechlujną realizacją i nie potrafi do końca dołączyć się do opowiadanej historii.
W sumie nic dziwnego, gdyż sama intryga jest grubymi nićmi szyta. Odgadnięcie zagadki jest na tyle intuicyjne, że już w połowie seansu jesteśmy przekonani co do tego, kto jest prawdziwym zabójcą. Brak zaskoczenia nie jest tu jednak najważniejszy. Avnet ponownie zawiódł, bo w chwilach rozwiązania nie dostarczył widzom dawki emocji, która w kryminałach jest tak naprawdę najważniejsza.
W przypadku sztampowej i bezcelowej Amnezji zakończenie wydawało się absurdalne, ale zaprezentowane w typowo hollywoodzkiej formie mogło wywołać u widza uczucie zaskoczenia bądź frustracji. Przy Zawodowcach nie towarzyszą nam żadne emocje. Przewidywalność i kameralność scenariusza ogranicza liczbę podejrzanych, a z niej można wysunąć już logiczne wnioski. Natomiast kapryśna realizacja była gwoździem do trumny.
Na szczęście widać, że Robert De Niro i Al Pacino nie stracili swojego aktorskiego uroku. Udowadniają, że jeszcze nie czas na emeryturę. Kreacja charyzmatycznej pary detektywów jest niespodziewanie wiarygodna i zabawna jak na tak groteskową opowieść. Bohaterowie bez problemu odnajdują się w świecie, który na pierwszy rzut oka wydaje się być dla nich zbyt nowoczesny. Widać to w szczególności podczas wejścia do hip-hopowego klubu. Mimo pewności siebie, tak naprawdę są zmieszani i zdezorientowani. Ambiwalentność tych portretów staje się rzeczywista tylko i wyłącznie ze względu na weteranów kina sensacyjnego. To oni są siłą napędową całości i jedynym elementem przyciągającym widza aż do końca seansu.
Lecz dwóch kultowych aktorów nie jest w stanie utrzymać ciężaru całego filmu. Jon Avnet nie potrafi wrócić do formy ze swojego debiutu (Smażonych zielonych pomidorów) i kręci swoje ostatnie produkcje w sposób niechlujny, nie zwracając uwagi na potencjalnych odbiorców. Zawodowcy przypominają amatorski debiut fabularny absolwenta szkoły filmowej pragnącego pobawić się formą realizacyjną, a nie reżysera z wyrobioną już reputacją. Wina leży też po stronie scenariusza, który został napisany przez scenarzystę Planu doskonałego, Spike'a Lee. Jedynymi pokrzywdzonymi są De Niro i Pacino, którzy przez kolejne lata będą musieli żyć z piętnem tego filmu. Jeśli nadal będą brali udział w takich niedopracowanych i karykaturalnych obrazach, to emerytura przyjdzie szybciej niż się tego spodziewają.