„Zero” – włoski serial Netfliksa inny niż wszystkie. To opowieść o nastolatku z supermocą
Wymień mi choć jeden film lub serial z Włoch, w którym przeważająca część obsady nie jest biała? Nic nie świta, prawda? Serial „Zero” zabiera nas do zupełnie nowego świata, o którym pewnie słyszeliśmy w mediach, ale nigdy nie widzieliśmy jak wygląda w praktyce. To jednak nie jest dokument, ale młodzieżowy serial przygodowy z ciekawym wątkiem paranormalnym.
OCENA
Omar (Giuseppe Dave Seke) ma wrażenie, że jest niewidzialny. Pracuje jako dostawca pizzy w Mediolanie i wydaje mu się, że zabiegani mieszkańcy stolicy mody i designu go nie dostrzegają. Początkowo myślałem, że serial będzie się kręcił wokół takiej metafory i przedstawi problemy czarnoskórych Włochów. Myliłem się, ale tylko połowicznie.
Główny bohater szybko odkrywa, że jego przeświadczenie jest tak naprawdę również jego supermocą. Musi się z tego cieszyć podwójnie, bo hobbistycznie rysuje komiksy (podobnie jak twórca serii – Menotti) i marzy o zostaniu zawodowym mangaką. Kiedy pewnego razu znika, wzbudza podejrzenia Sharifa – przebojowego chłopaka z dzielnicy Barrio, która przypomina nowojorski Harlem.
„Zero” nie jest klasycznym serialem o genezie superbohatera, a paranormalne są tylko jednym z głównych motywów.
Omar dostaje ksywkę od wykreowanej przez siebie postaci komiksowej – Zero. Nie będzie walczył jednak z superłotrami, ale będzie ratował świat. W skali mikro. W ich dzielnicy zaczyna dochodzić do niepokojących incydentów – a to ktoś odcina głowę z pomnika, a to podpala pizzerię, a to sabotuje generator i cała okolica pozostaje bez prądu. Moc Zero pomoże zebrać kasę na nowy. Nikt nie zamierza jednak nikogo okradać, co pierwsze nasuwa się na myśl. Niewidzialność okaże się bardzo przydatna przy nie do końca uczciwej grze w pokera w kasynie.
To tyle z wprowadzenia do fabuły, która w pewnym momencie przybierze nieoczekiwany obrót. Kto by się spodziewał, że w Mediolanie też są „czyściciele kamienic”? To nie jedyne zaskoczenie. Drugim, a właściwie pierwszym, bo widocznym od razu, jest obsada. „Zero” jest pod tym względem rewolucyjny. Pierwszoplanowymi aktorami są bowiem przedstawiciele drugiego pokolenia imigrantów, które do tej pory nie występowało tak licznie na ekranie.
I nie trzeba być uprzedzonym rasistą, by pewien dysonans budzili czarnoskórzy bohaterowie mówiący płynnie po włosku. Tego po prostu w takiej formie do tej pory nie było w mainstreamie. Pierwsze wrażenie jednak szybko idzie w zapomnienie. Obsada nie została bowiem dobrana na siłę, dla politycznej poprawności, ale została złożona z utalentowanych aktorów. Odgrywane przez nich postacie wzbudzają sympatię i kibicujemy im w walce z gentryfikacją, a kiedy przychodzi czas wygłupów, to momentami przypominają postacie właśnie z jakiejś obyczajowej mangi.
„Zero” dobrze balansuje pomiędzy wątkami science-fiction, młodzieżowymi i rasowymi, a do tego zachowuje niezłe tempo.
Pierwszy sezon „Zero” ma osiem odcinków, a każdy zamyka się w dwadzieściaparę minut. Oj, chciałbym, by Netflix robił tak częściej. Ograniczony czas niejako z automatu wyrzuca dłużyzny, bo prostu nie ma dla nich miejsca. Epizody są dynamiczne i nie koncentrują się na jednym wątku. Mamy więc zarówno subtelne science-fiction, kumpelską komedię, heist movie, romans rodem z „Romea i Julii”, ale też problematykę społeczną. Rasizm w kraju, w którym narodził się Mussolini, a w ławach polityków i na piłkarskich trybunach zasiadają naziole, wciąż ma się dobrze, a fala imigrantów tylko go pogłębiła.
„Zero” nie jest serialem idealnym, ale na pewno jest powyżej netfliksowej średniej. Pochłonąłem go w jeden wieczór i wcale nie musiałem się do tego zmuszać, by napisać rzetelną recenzję. Aczkolwiek ma sporo błędów, które się po prostu nie kleiły z fabułą – np. paczka głównych bohaterów mieszka w biedniejszej części Mediolanu i nie zarabia kokosów, ale w każdej scenie ma nowe lanserskie ciuchy, których pozazdrościliby nawet członkowie Ekipy.
Nie przekonał mnie natomiast wątek miłosny. Bogata Włoszka zakochała się w dostawcy pizzy, który często ją olewał lub dziwnie się zachowywał, ale i tak zawsze dostawał od niej kolejne szanse. Za bardzo to naciągane. Miałem też problemy z supermocą Zero. Wiem, że analizowanie jej naukowo mija się z celem. Jednak bohater znika, ale tylko wizualnie i jest to podkreślane wielokrotnie, bo np. może dotykać innych rzeczy. Tymczasem w jednej ze scen z impetem wskakuje na samochód i nikt w środku nie słyszy uderzenia. Takich drobiazgów jest niestety więcej.
Poza tym „Zero” jest przyjemnym w oglądaniu (nie tylko przez widoki ze słonecznego Mediolanu) serialem młodzieżowym, który przywodził mi na myśl inny hit Netfliksa – „Sense 8”. Ma dobre tempo i soundtrack, fajnych bohaterów, motyw fantastyczny został pomysłowo wpleciony w kontekst społeczny, a Włoch od tej strony jeszcze nie mieliśmy okazji oglądać. Zapowiada się na to, że drugi sezon, o ile powstanie, będzie kładł jeszcze większy nacisk na wątek paranormalny. Nie będę na niego czekał, zrywając kolejne kartki z kalendarza, ale z pewnością go obejrzę.