REKLAMA

„Złodziejaszki” to film o rodzinie 500 minus, który skradnie wasze serca – recenzja

„Złodziejaszki”, nowy film współczesnego japońskiego mistrza Hirakozu Koreedy, to historia, która was rozbawi i wzruszy. Pomimo surowych warunków, w jakim przyszło żyć głównym bohaterom. Film zdobył Złotą Palmę w Cannes oraz był nominowany do Oscara 2019 w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”.

zlodziejaszki recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Osamu i Nobuya wraz z dwójką dzieci mieszkają razem z nestorką rodu w niewielkim domu na przedmieściach Tokio. Wszyscy gnieżdżą się w mikroprzestrzeniach, niemalże jedno na drugim. Utrzymują się z pieniędzy, które co miesiąc dostaje starsza pani oraz dorywczych prac, a także… regularnych drobnych kradzieży.

Film wita nas sceną, w której głowa rodziny wraz ze swoim synem umiejętnie i przebiegle podkradają ze sklepu produkty spożywcze.

Przyglądając się im, z miejsca można zauważyć, że ów proceder jest stałym rytuałem, niemalże elementem budowania ich relacji i więzi ojciec-syn. Pewnego dnia, Osamu z Nobyą znajdują na balkonie samotną małą dziewczynkę. Zabierają ją do siebie, karmią, bawią się. Następnego dnia, gdy próbują ją oddać do domu, słyszą, że jej prawdziwi rodzice są w trakcie potężnej awantury, z rękoczynami w tle. Postanawiają więc zatrzymać dziewczynkę u siebie.

Oglądając film „Złodziejaszki”, nietrudno znaleźć porównanie ze społecznym kinem Kena Loacha czy Mike’a Leigh, tyle że przefiltrowanym przez japońską wrażliwość.

Hirokazu Koreeda z niezwykłym wyczuciem i finezją opowiada o sprawach trudnych, wręcz na granicy patologii, delikatnie, lekko, z uczuciem i sercem.

Jego film was wzruszy, rozbawi, poruszy, a przy tym wszystkim sprawi, że zwrócicie uwagę na problem przez niego poruszany. „Złodziejaszki” to obraz daleki od taniego moralizatorstwa oraz epatowania biedą i tragedią. Nie próbuje też szantażować widza emocjonalnie. Ogląda się go chwilami jak komedię pomyłek, mini-heist movie, dramat rodzinny i współczesną wersję przygód Tomka Sawyera.

zlodziejaszki 2018

Koreeda podchodzi do tematu biedy, alienacji, samotności, czy nawet kradzieży i uprowadzenia dziecka jakby to była niemalże bajkowa przypowieść. Co nie znaczy, że „Złodziejaszki” to banalna i cukierkowata bajeczka. Sam wątek „porwania” dziecka, którego dopuszczają się bohaterowie filmu, w typowych zachodnich produkcjach odgrywałby główną rolę. Do tego miałby odpowiednią obudowę dramaturgiczną. W „Złodziejaszkach” natomiast reżyser prowadzi go subtelnie, delikatnie, w dodatku trochę w tle kilku innych opowieści. Wiedząc dobrze, że nic w życiu nie jest jednoznaczne i czarno-białe.

Co ważne, reżyser jednoznacznie nie ocenia czynów swoich bohaterów. Pozwala dramaturgii samoczynnie narastać i zręcznie prowadzi ją do satysfakcjonującego finału. Jednocześnie nie zostawiając występków bohaterów filmu bez rozwiązania i poniesienia konsekwencji.

To, jak Koreeda buduje narrację i później snuje swoją opowieść, w dodatku porozsiewaną w kilku równoległych wątkach, jest prawdziwym mistrzostwem świata.

zlodziejaszki film
REKLAMA

Każdy z tych wątków i bohaterów filmu odgrywa istotną rolę. Ma swoje pięć minut. Bez poczucia chodzenia na skróty. Każde z nich stanowi ważną część większej układanki. Główną osią „Złodziejaszków” jest temat rodziny. Co sprawia, że możemy się za takową uznać? Czy są to więzy krwi? Poczucie więzi emocjonalnej? Dzielenie razem wspólnego dachu?

Mało która produkcja w ostatnich latach potrafiła lepiej pokazać jak wielkie, prawdziwe i pełne ciepła mogą być relacje między ludźmi. Twórcy zwracają uwagę na to, jak ważne i naprawdę wartościowe w życiu są drobne rzeczy, małe wydarzenia, prozaiczne czynności. A ze względu na to, że coraz częściej o tym zapominamy, tego typu małe wielkie kino jest nam potrzebne teraz bardziej niż kiedykolwiek.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA