Gdyby historia potoczyła się inaczej. Aktorzy, którzy stracili swoje role życia [TOP 8]
Ciekawym komentarzem do wielkiego sukcesu "Wonder Woman" stała się ostatnia wypowiedź Adrianne Palicki, która kilka lat wcześniej wcieliła się w superbohaterkę DC w niezrealizowanym serialu telewizyjnym. Zainspirowało mnie to do poszperania w odmętach popkultury, aby znaleźć inne przykład, kiedy to "role życia" przeszły aktorom koło nosa.
Adrianne Palicki jako Wonder Woman w niezrealizowanym serialu telewizyjnym.
Zaczynamy od znanej aktorki telewizyjnej o swojsko brzmiącym nazwisku. Miała się ona wcielić w postać Wonder Woman w serialu telewizyjnym, którego pilot powstał w 2011 roku. O produkcji, jak i samej Palicki w kostiumie Wonder Woman, mówiło się bardzo dużo w mediach. Niestety ów pilot okazał się na tyle nieudany, że stacja NBC postanowiła zawiesić produkcję całego serialu. Sama Palicki przyznała ostatnio w wywiadzie:
Palicki na brak propozycji telewizyjnych narzekać nie musi. Ostatnio można ją było oglądać m.in. w "Agents of SHIELD" oraz w "Orville", komedii sci-fi według pomysłu Setha MacFarlane’a.
Historia potoczyła się więc całkiem interesująco. Kto wie, być może gdyby serial "Wonder Woman" ujrzał światło dzienne, nie oglądalibyśmy jej kinowej wersji z Gal Gadot w roli głównej. A gdyby Adrianne poczekała kilka lat, być może dostałaby rolę w filmie Patty Jenkins?
Nicolas Cage jako Superman w niezrealizowanym filmie "Superman Lives" Tima Burtona
Ta rola i związane z nią perturbacje, obrosła wręcz legendą. Nicolas "moja twarz śpi" Cage to największy fanboy Supermana pośród gwiazd Hollywood (syna nazwał Kal-El, a w swojej kolekcji miał oryginalny pierwszy numer zeszytu Action Comics, w którym zadebiutował Człowiek ze Stali). "Superman Lives", w reżyserii Tima Burtona, miał powtórzyć sukces "Batmana" i być najbardziej ambitną adaptacją komiksu w owych czasach (mówimy o końcówce lat 90).
Stosunek Cage’a do Supermana jest niemalże religijny i kto wie, czy gdyby ów film powstał, nie przeniósłby on go w zupełnie inną stratosferę gwiazdorstwa. A tak, po kilku świetnych filmach akcji, jego blask zaczął coraz bardziej blednąć, a dziś jest tylko niewyraźnym wspomnieniem, które za każdym razem każe mi wątpić, czy ten Oscar dla najlepszego aktora był zasłużony w jego przypadku.
Terrence Howard jako Rhodey w filmie "Iron Man 2"
To jeden z najgłośniejszych przypadków rezygnacji aktora z roli oraz zakulisowych kłótni. Tym bardziej interesujący, że wszystko wydarzyło się w cieniu wielkiego kasowego i prestiżowego sukcesu, jakim był pierwszy "Iron Man", który rozkręcił całe filmowe uniwersum Marvela.
O ile pamiętacie, oryginalnie Rhodey’ego, w którego obecnie wciela się Don Cheadle, grał Terrence Howard. Podpisał on z Marvelem kontrakt na trzy filmy i ponoć gwarantowano mu pieniądze większe niż te, które miał dostać Robert Downey Jr. Po sukcesie filmu Marvel stwierdził, że Howardowi należy się 1/8 obiecanych mu wcześniej zarobków, argumentując, że film stałby się sukcesem bez względu na obecność Howarda na planie, jako że główną gwiazdą stał się Downey Jr.
Nietrudno wyobrazić sobie oburzenie Howarda na całą sytuację. Tym bardziej, że obiecana mu kwota poszła na konto Downeya Jr. Nieładnie Marvelu, nieładnie.
Megan Fox w "Transformers 3"
Dużo mówiło się o kłótni na planie Transformers między Megan Fox a reżyserem Michaelem Bayem. Fox, niedługo po premierze "Transformers: Zemsta Upadłych", zasłynęła porównaniem Baya do Hitlera. Do końca nie wiadomo, czy Fox była tak bardzo pewna swojej pozycji na planie (czy wręcz w całej branży), sądząc, że bez problemu znajdzie sobie jakiś inny angaż.
Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna, bo mało kto chciał oglądać Megan na dużym ekranie poza franczyzą z wielkimi robotami. Wróciła dopiero po kilku latach, na drugim planie "Wojowniczych Żółwi Ninja", które produkował… Michael Bay. Chyba jednak prawdziwe jest powiedzenie: "kto się czubi, ten się lubi".
Sylvester Stallone jako Axel Foley w filmie "Gliniarz z Beverly Hills"
Pierwszym typem wytwórni był sam Stallone. Na przełomie lat 70 i 80 jedna z największych gwiazd Hollywood i przodownik nowego pokolenia gwiazd kina akcji. Stallone ponoć na tyle poważnie traktował swoją ekranową personę, że miał problem z komediowymi elementami zawartymi w scenariuszu. Twórcy filmu nie przystali na jego warunki i podziękowali mu za współpracę, rolę przekazali ostatecznie wschodzącej gwieździe komedii, Eddie’emu Murphy’emu, przy okazji otwierając drzwi dla całego pokolenia afroamerykańskich aktorów i komików.
A Stallone na brak przebojowych ról narzekać i tak nie musiał, gdyż całe lata 80. należały do Rocky’ego i Rambo oraz pokrewnych akcyjniaków, które oblegały kina i wypożyczalnie wideo na całym świecie. A zapewne Gliniarz z Beverly Hills bez Murphy’ego byłby zupełnie innym filmem i nie przeszedłby do historii amerykańskiego kina. Czyli wszyscy wygrywają.
Stuart Townsend jako Aragorn w trylogii "Władca Pierścieni"
Stuart Townsend nie miał szczęścia do kariery w branży filmowej, ale raz był o krok od sławy. Townsend grywał głównie w nikomu nieznanych (i w dużej mierze kiepskich) filmach, które przeważnie trafiały od razu na rynek dvd. Mało kto wie, że był on pierwszym wyborem do roli Aragorna w przygotowywanej przez Petera Jacksona trylogii "Władca Pierścieni". Niestety niedługo przed rozpoczęciem zdjęć twórcy uznali, że jest on jednak zbyt młody i rolę powierzyli starszemu o 14 lat Viggo Mortensenowi.
Dziś trudno wyobrazić sobie kogokolwiek innego niż Mortensen w roli Aragorna. Wprawdzie, po zakończeniu trylogii, Viggo wielkiej kariery nie zrobił, ale jakoś sobie radzi. Townsend z kolei niestety kontynuuje granie w filmach, których nikt nie ogląda i w epizodach seriali telewizyjnych.
Edward Norton jako Hulk w "Avengers"
Ciekawe czy Edward Norton pluje sobie w brodę po tym, jak na własne życzenie został odsunięty od roli Hulka w "Avengers". Norton zagrał Bruce’a Bannera w filmie "Incredibile Hulk" z 2008 roku. Nie stał się on wielkim przebojem, ale należy do, wówczas rodzącego się, MCU. Wszystko wskazywało na to, że aktor powróci w "Avengers".
Niestety, Norton był ponoć tak trudny we współpracy na planie, do tego nieprzyjemny i kapryśny, że Joss Whedon postanowił postawić na bardziej pewnego i spokojnego (oraz zapewne tańszego) konia, czyli Marka Ruffallo. Biorąc pod uwagę fakt, że "Avengers" stali się jednym z największych przebojów kasowych wszech czasów i przeszli do historii kina rozrywkowego, gwarantując Ruffallo pojawienie się w roli Hulka w kolejnych filmach MCU, Norton powinien od teraz dwa razy zastanawiać się, zanim poniesie go temperament.
Eric Stolz jako Marty McFly w filmie "Powrót do przyszłości"
To fascynujące, jak przypadek potrafi zmienić bieg historii. Gdyby wszystko poszło tak, jak zostało oryginalnie zaplanowane, rola Marty’ego McFly powędrowałaby do Erica Stolza, wschodzącej gwiazdy młodzieżowego kina w pierwszej połowie lat 80. Stolz już nawet nakręcił znaczną część pierwszego Powrotu do przyszłości, ale gdy tylko producenci (w tym sam Steven Spielberg) zobaczyli surowe wersje filmu, to przestali być zadowoleni z jego występu. Spielberg zlecił ponowne poszukiwania, podczas których wybrano ostatecznie Michaela J. Foxa.