REKLAMA

Nie znalazła dobrej książki do angielskiego, więc napisała swoją własną - rozmawiamy z Arleną Witt

Uczy angielskiego na YouTubie, kiedyś została okrzyknięta prekursorką Vine'a w Polsce. Niedawno wydała książkę. Grama to nie drama jest podręcznikiem do nauki gramatyki angielskiej. Arlena Witt opowiada nam, dlaczego napisała tę książkę, czy ukrywa swoją prywatność przed fanami i dlaczego nagrała film o psychoterapii.

Rozmawiamy z Arleną Witt o jej nowej książce, psychoterapii i prywatności
REKLAMA
REKLAMA

Konrad Chwast: Mieliśmy porozmawiać wcześniej, ale podpisywała pani swoje książki. Dużo podpisów trzeba było złożyć?

Arlena Witt: Kilka tysięcy.

Czyli rozumiem, że można otrąbić pełny sukces?

Chyba tak. Wczoraj usłyszałam, że w Polsce książka jest bestsellerem, jeśli sprzeda się 2,5 tys. egzemplarzy. Wychodzi na to, że moja już jest kilkukrotnym bestsellerem. Co prawda, trudno mi uwierzyć, że to jest tak niski próg, ale nie ja go wymyśliłam.

Gratuluję sukcesu.

Dziękuję bardzo. (śmiech)

Jest pani nauczycielem, youtuberką, a teraz została pani jeszcze autorką książki, jakie to uczucie?

To miłe uczucie, chociaż nie jest to pierwsza moja książka. Wcześniej opublikowałam książki w ramach współautorstwa, ale jest to moja pierwsza książka samodzielna. Miałam na nią wpływ w stu procentach, wymyśliłam ją sobie, tak jak chciałam. Na każdym etapie byłam zaangażowana, podejmowałam zawsze ostateczne decyzje, nawet jeśli dotyczyły takich szczegółów jak kolory, font, czy odstępy między wyrazami w ćwiczeniach. Dzięki temu czuję, że jest to całkowicie moje dzieło i jestem z tą książką związana, tak jakby to było moje dziecko. A o swoim dziecku zawsze się mówi, że jest najpiękniejsze.

Czy wydanie książki dla youtubera to jest naturalny kierunek rozwoju twórczego, czy stoi za tym coś innego?

Trudno mi się wypowiadać za innych youtuberów. Mam jednak takie wrażanie, że dla wielu twórców to jest kolejny krok, bo jest to bardzo kusząca możliwość konkretnego zmonetyzowania swojej działalności. Jest to również szansa na danie jakiejś formy fizycznej twórczości swoim odbiorcom. Pretekst do spotkań z nimi. Ale ja nie kierowałam się tym, że jestem youtuberem i już czas na kolejny krok.

Moja decyzja o napisaniu książki wynikała raczej z potrzeby, którą miałam od wielu lat. Myśl o tym, że chciałabym napisać taką książkę, pojawiła się, bo takiej publikacji na rynku nie było. Pomyślałam, że sama ją napiszę, jeśli nadarzy się taka okazja. Chciałam to zrobić już dawno, ale rozmawiałam z wieloma wydawcami i chyba nie przesadzę, jak powiem, że wszystkie wydawnictwa zgłosiły się do mnie z taką propozycją. Żadne z nich nie mogło mi zaoferować tego, czego ja oczekiwałam, czyli ostatecznego wpływu na kształt książki. No i wreszcie znalazł się ktoś, kto chciał ze mną współpracować na takich zasadach, jakie mi odpowiadały.

Rozważała pani self-publishing, po który sięga coraz więcej internetowych twórców?

Właśnie sposób, w jaki my wydajemy te książki, jest formą self-publishingu. Wydaniem zajął się Radek Kotarski, który jest założycielem wydawnictwa Altenberg. Współpracuje on z bardzo wąskim gronem sprawdzonych i rzetelnych osób w ramach małej firmy. My nie działamy jak duże wydawnictwa czy korporacje wydawnicze, które najczęściej mówią, że czegoś zrobić się nie da, a tu okazuje się, że jednak pewne rzeczy można zrobić inaczej. Myślę, że można nazwać to self-publishingiem, choć nie jestem jedyną osobą, która za tym stoi, ale jestem jedynym autorem. Natomiast od kwestii technicznych, magazynowania czy sprzedaży są inne osoby.

Rozważa pani szerszą dystrybucję? Na razie książkę można kupić tylko na stronie wydawnictwa.

Ja uważam, że to jest bardzo szeroka dystrybucja, bo to jest Internet, a Internet ma bardzo szeroki zasięg. (śmiech) Nie mam takich ambicji, żeby moja książka znalazła się na półce w księgarni. Poprzednie moje publikacje były w księgarniach i nie sądzę, żeby przysporzyło mi to szczęścia, banknotów w portfelu czy spełniło jakieś ambicje. Zależy mi na tym, żeby książka trafiła do osób, które jej potrzebują. Ja jej nie napisałam dla sławy czy dla pieniędzy. Podobną myślą się kierowałam przy zakładaniu kanału. Nie zwracam uwagi na cyferki. Dla mnie ważne jest to, żeby dawać ludziom to, czego potrzeba i żebym ja z tego też czerpała radość.

Myśli pani, że nauka języka z książek i filmów - nawet jeśli założymy, że ktoś potrafi się zmotywować - wystarczy i może zastąpić kontakt z nauczycielem?

Moim zdaniem jest to raczej uzupełnienie pracy z nauczycielem. Ale to też zależy od etapu. Początkujący powinni jednak pracować z nauczycielem, choćby po to, żeby nie wyrobić sobie złych nawyków, żeby się nauczyć, jak się uczyć. Wielu osobom nauczyciel jest też potrzebny na późniejszym etapie, bo jeśli nie mamy wpisanego w kalendarzu spotkania, to bywa, że nam się jest bardzo trudno zmobilizować.

Jest bardzo niewiele takich osób, które potrafią sobie narzucić dyscyplinę, systematyczność, monitorowanie postępów, stały rozwój. To jest niespotykane. Uważam to za naturalne, że potrzebujemy nauczycieli. Tak samo jest z nauką gry na instrumencie pod okiem nauczyciela, a nawet przejściem na dietę z pomocą dietetyka. Zawsze najlepiej działa, jak pracuje z nami specjalista. Mój kanał nie jest kursem językowym, a raczej dodatkiem, jak można w wolnym czasie interesować się językiem czy materiałami anglojęzycznymi, które nas otaczają, a my czasem nie zdajemy sobie z nich sprawy.

Youtuberzy często wspominają, że ich internetowe osobowości nie są tożsame z tym, kim oni są w rzeczywistości. Jak to jest w pani przypadku? Czy osoba, która uczy angielskiego na kanale Po cudzemu jest tą samą osobą, co Arlena Witt w realnym życiu?

Staram się, żeby tak było. Ja tak nie do końca potrafię to ocenić. Często jak rozmawiam już na żywo z osobą, która zna mnie z YouTube'a, to słyszę taki komentarz, że jestem fajniejsza w rzeczywistości, a mnie się wydaje, że ja na YouTubie już jestem bardzo fajna. (śmiech)

Staram się być sobą i uważam, że to jest bardzo ważne, żeby nie kreować się na kogoś, kim się nie jest. Bo jeśli się ludzi oszukuje, nawet w taki bardzo delikatny sposób, to to prędzej czy później wyjdzie. Osoby, które chcą mnie poznać bardziej od kulis, tak bardziej prywatnie, obserwują mnie na Snapchacie, bo ja tam pokazuję więcej prywatności, ale dbam o to, żeby zachować pewne granice.

Pani kanał w serwisie YouTubie niedawno skończył dwa lata.

Tak, w sierpniu 2015 roku opublikowałam pierwszy film.

Kiedy spojrzy się spojrzy na pani filmy, to format programu Po cudzemu nie zmienił się zanadto, ale pojawiły się relatywnie nowe treści. Mam na myśli vlogi, które czasem są bardzo osobiste. Zastanawiam się, czy jest to potrzeba serca, czy chęć skrócenia dystansu z fanami?

Żadna z rzeczy, którą robię w Internecie, nie jest powodowana jakąś strategią. Ja nie wprowadzam nic w swojej komunikacji tylko dlatego, żeby zyskać coś od ludzi. Jeśli coś robię w Sieci, to albo dlatego, że sprawia mi to frajdę, albo czuję, że jest to potrzebne. A jeśli chodzi o vlogi, to była to ta pierwsza motywacja. Chciałam się sprawdzić, chciałam zobaczyć, czy dam radę stworzyć coś takiego i jak to będzie wyglądało.

Pierwszy vlog, który się ukazał - a było to z okazji rocznicy kanału - to był eksperyment. Pomyślałam sobie, że wrzucę ten film jako prezent urodzinowy dla widzów i zobaczę, jakie będą reakcje. Jak im się to spodoba, to zastanowię się, czy będę chciała to kontynuować. Oczywiście bardzo popularnym formatem były wtedy filmy Krzyśka Gonciarza, który zbiera wszelkie pochwały, co absolutnie mnie nie dziwi. Dlatego zastanawiałam się, czy do tego potrzeba mieć bardzo dużo sprzętu, interesować się techniką filmowania. Między innymi dlatego kręcę te vlogi telefonem, żeby też pokazać, że smartfonem się da. Filmem, o którym najwięcej rozmawiam z moimi fanami, jest ten o psychoterapii.

Czy czuła pani, że opowiadając o psychoterapii, porusza pani ważny temat?

Tak czułam. Ten temat pojawił się krótko w wywiadzie, którego udzielałam w programie Wojtka Jagielskiego i później wiele osób zagadywało mnie o ten wątek. Wtedy pomyślałam, że rzeczywiście musiało to uderzyć w jakąś strunę i może taki temat jest potrzebny. A ponieważ ja nie mam problemu, żeby o tym rozmawiać, bo jestem już po terapii, pomyślałam, że może znajdą się takie osoby, którym się to przyda. Ten film nie wynikał z mojej potrzeby, tylko chciałam pomóc innym. Potem gdy czytałam komentarze, prywatne wiadomości i maile o tym, jak ktoś był molestowany albo boi się innych ludzi, czy przeżył inne trudne doświadczenia i do niedawna myślał o samobójstwie, a teraz widzi światełko w tunelu, to zrozumiałam, że to było ważne.

Zwłaszcza, że nawet dzisiaj wizyta u psychologa czy psychiatry wydaje się tematem tabu, a przecież to jest zwykła wizyta u specjalisty...

No właśnie nie każdy to tak postrzega. Wmawia się nam, że my jesteśmy silni i musimy sobie radzić, żeby nie płakać. A przecież to jest potrzebne, żeby płakać. To jest rzecz, której brakuje mi w szkole, zajęć z komunikacji, z rozwiązywania konfliktów. Bardzo bym chciała, żeby w szkole pojawiły się przedmioty bardziej ludzkie, które przygotują nas do życia. Do życia z innymi ludźmi.

Ma pani bardzo duży kanał, który na samym początku zaliczył spektakularny przyrost subskrybentów. Ale mimo tego szybkiego wzrostu i świeżo wydanej książki, nie widziałem pod filmami wielu krytycznych komentarzy czy hejtu, który spotyka się w sieci. Czy to jest kwestia skutecznej moderacji, czy trafiła pani wyjątkowo sympatycznych użytkowników?

To by oznaczało, że albo próbuję modyfikować rzeczywistość, albo że mam jakieś wyjątkowe szczęście, a wydaje mi się, że mówię do tych samych ludzi, do których mówią inni twórcy. Ponieważ jestem po psychoterapii, to jest mi łatwiej. Bo jeśli ktoś mnie nazwie głupią w Internecie albo napisze "ruchałbym", to ja tego nie biorę do siebie, nawet mnie to śmieszy.

REKLAMA

Wiele razy przytaczałam na Snapchacie komentarze, które miały mnie obrazić lub zranić, a ja się z nich szczerze śmieję. Ja wiem, z czego one wynikają. Osoby, które piszą takie rzeczy, często tak wcale nie myślą albo tylko wydaje im się, że tak myślą. Raczej wynika to z wewnętrznych frustracji, one same są nieszczęśliwe, skrzywdzone. Może to właśnie do nich tak mówiono?

Człowiek, który jest szczęśliwy, nie ma potrzeby obrażać innych, bo on wie, że to nic nie daje. Ale też hejt wynika z kontrowersyjnej postawy, a mnie się wydaje, że nie jestem kontrowersyjna, jestem sobą. I ja nie boję się powiedzieć, że czegoś nie wiem czy że mam jakąś wadę. To, że sama z siebie śmieszkuję, sprawia, że wytrącam broń moim hejterom, bo oni nie powiedzą nic gorszego niż to, co ja o sobie mówię. Oczywiście czasem się zdarza bardzo agresywny komentarz i on jest moderowany, ale jest to może jeden wpis na tysiąc, na dwa tysiące - to jest naprawdę kropla w morzu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA