Wiem co część z was powie, Coldplay przecież nigdy nie był cool. Banda Brytyjczyków, którzy lecą na fejmie wokalisty Chrisa Martina (i swoich starych przebojach), z nijakimi piosenkami, tekstami i chęcią kopiowania samych siebie – odpuśćmy już Joe Satrianiego. Teraz jednak, gdy w eter poszedł Midnight - nowy singiel z najnowszej płyty Coldplay (Atlas) - stało się to, co przeczuwałem od czasu Mylo Xyloto (2011) a nawet Viva La Vida (2008)… Coldplay się skończył.
W zasadzie od 2005 roku i krążka X&Y nic ciekawego ten zespół nie stworzył. Zagorzali fani mogą mi rzucić w twarz płytą Viva La Vida i hitowymi kawałkami jak Lost!, Violet Hill czy właśnie tytułowy Viva La Vida. Prawda jest jednak taka, że te piosenki są średnie, wpadające w ucho, świetnie pasujące do radia, ale summa summarum co najwyżej średnie. Nie czuć w nich starego ducha Coldplay, który pewnie poszedł utopić smutki i wypić parę drinków w pierwszym lepszym barze.
Ja jednak ciągle dawałem Martinowi i spółce szansę, myślałem że będzie lepiej. No i dostałem obuchem w głowę, gdy Coldplay zaprezentował na Openerze kawałki z Mylo Xyloto. Stałem tam sobie, pośrodku tłumu a w mojej głowie zaczął pojawiać się obrazek z Picardem i jego łysiną. Gdy longplay wyszedł, przesłuchałem cały materiał – co mogło kosztować popadnięciem w alkoholizm – a następnie znów zacząłem wierzyć, że będzie lepiej – przecież gorzej się już nie da prawda? I jak na złość, Coldplay postawili mi udowodnić, że się mylę.
We wrześniu 2013 zespół pokazał nam nowy kawałek – Atlas, który był częścią soundtracku do Hunger Games: Catching Fire. Nie pozostało więc nic innego jak słuchać, płomyk nadziei jeszcze się tlił. Początkowo było strasznie nudno, zawodzący wokal, pianino, można pomyśleć wow… stary Coldplay powrócił, przecież właśnie za te smętne piosenki się ich lubiło. No, ale zwrotka się skończyła a refren wbił mi nóż w plecy. Przeżyłem atak, chociaż ledwo uszedłem z życiem. Dzisiaj jednak coś we mnie umarło, gdy usłyszałem Midnight.
Nawet nie wiem jak to “coś” opisać. Elektronika? Ambient z (typowo) płaczliwym wokalem Martina? Może Coldplay chcą pojechać na Tomorrowland? Może by tak Guettę do tego, przecież Rihanna już była – Kanye West też swoją drogą. Skoro Coldplay byli tacy kolorowi na Mylo Xyloto, to teraz może im odbiło? Nawdychali się tych farb, proszków, poszli na imprezę rave albo koncert Prodigy a później złapali się za konsoletę. No nie wiem, serio.
Midgnight jest kawałkiem, o który 9 lat temu nigdy bym nie posądził Brytyjczyków. To jakiś koszmar i najwyraźniej taki, który się nie skończy, bo z płyty na płytę Coldplay traci swoją „coldplayowatość” na rzecz „boże dopomóż, nie wiem co to jest”. Można bronić tych panów stwierdzeniem, które zespoły często używają, czyli „poszerzanie horyzontów”, „próbowanie czegoś nowego”, „chcemy się rozwijać i doświadczać nowych rzeczy”. I ja bym przystał na to, gdyby oznaczało to po prostu dobrą muzykę, ale nie „artyzm” w stylu stawiania sedesu na środku galerii i wmawianie, że to sztuka przez wielkie S.
Stary Coldplay już nie żyje, uczcijmy więc ten moment minutą ciszy i utworami Coldplay, które dało się słuchać.