"Love" to nowy serial Netfliksa, który odromantycznia miłość. Zakochałam się w nim od drugiego wejrzenia
Po obejrzeniu zwiastuna nowego serialu platformy Netflix, "Love", nie byłam specjalnie zainteresowana produkcją. Jasne, jednym z twórców serialu jest Judd Apatow, współodpowiedzialny między innymi za "Dziewczyny" Leny Dunham, ale trailer nie wydał mi się ani intrygujący, ani specjalnie dowcipny. Po pierwszym odcinku moje uczucia w stosunku do serialu były ambiwalentne. Jednak z każdym kolejnym epizodem coraz bardziej wciągała mnie historia dwóch mieszkańców Los Angeles, Gusa i Mickey. Tak bardzo, że po obejrzeniu całego sezonu mogę z czystym sumieniem stwierdzić - mamy nowy, dobry serial!
Ten, jak to zwykle bywa, nie spodoba się wszystkim, a zwłaszcza tym bez poczucia humoru. Polubią go ci, którzy cenią "Seks w wielkim mieście", "Dziewczyny", śmiali się na "Wykolejonej" i "500 dniach miłości". A także ci, którzy nie oczekują obrazu prawdziwej, dozgonnej miłości i sentymentalnych zapewnień żadnego z bohaterów, "że cię nie opuszczę, aż do śmierci". "Love" z Paulem Rustem i Gillian Jacobs w rolach głównych to słodko-gorzki obraz okraszony dużym poczuciem humoru.
W Los Angeles mieszkają Gus i Mickey.
Ale Gus i Mickey jeszcze się nie znają. Gus ma ładną i miłą dziewczynę, z którą uprawia poprawny seks. Mickey ma chłopaka, który - jak potem powie - kochał bardziej kokainę od niej i nie potrafił wyrwać się na stałe z domu rodzinnego. Każde z nich jest względnie zadowolone ze swojego życia i każde wkrótce czeka upadek, który odmieni ich przyszłość. Gus rozstanie się ze swoją dziewczyną, która okaże się jednak nie być taka miła, a Mickey pogoni chłopaka, który po raz kolei ją zawiedzie i upokorzy. Pewnego dnia, zupełnie przypadkowo Gus i Mickey spotkają się na stacji benzynowej.
Ona będzie skacowana i desperacko będzie potrzebowała kawy, a on przyjdzie po coś do picia, bo ostatnia noc także i jemu dała się we znaki.
W wyniku zbiegu okoliczności, choć żadne z nich nie będzie w najlepszym nastroju, zawiąże się między nimi znajomość, która wkrótce przerodzi się... No właśnie, w co? Trudno stwierdzić, bo zarówno Mickey jak i Gus są niereformowalni i nie potrafią radzić sobie z własnymi uczuciami, emocjami i strachami. Ona jest alkoholiczką, ma problemy z narkotykami i jest uzależniona od seksu. On jest nieśmiałym w kontaktach z kobietami nerdem, który ma zaniżone poczucie własnej wartości. Czy tych dwoje może połączyć miłość?
"Love" to pełen ironii i czarnego humoru serial, który odromantycznia miłość. Twórcy produkcji zdzierają różowe łaszki, kradną złote pantofelki i pokazują, że uczucie czasem nosi sprany t-shirt i brudne, potargane jeansy. Nie wszystko zawsze jest wspaniałe i nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Ludzie są tylko ludźmi, a to, co ich łączy, to wypadkowa szczęścia, ich zachowań i wpływu otoczenia, a niekoniecznie robota amorów i legendarnego gromu z jasnego nieba. Jeśli chcą, mogą spróbować się ze sobą dogadać. I jeżeli im się uda, może zrodzić się z tego miłość. Ale wcale nie musi.
Po początkowej niepewności, wszystkie dziesięć odcinków, na które składa się pierwszy sezon, pochłonęłam w całości jeden za drugim. Co i wam serdecznie polecam.
Jeśli lubicie się pośmiać, macie dystans do spraw pozornie ostatecznych oraz nie jesteście przesadnie pruderyjni, zakochacie się w "Love" pewnie szybciej niż ja, bo od pierwszego wejrzenia.