Cztery opowieści grozy w jedynym filmie i niewiele więcej momentów strachu. „Opowieści o duchach” - recenzja
Kino grozy od lat cieszy się olbrzymią popularnością na platformie Netflix. Nie wszystkie horrory muszą jednak od razu otrzymać swój serial lub nawet film pełnometrażowy. Szefowie platformy zwrócili się więc do indyjskich twórców z pytaniem o antologię czterech krótszych historii o duchach. Jaki jest tego efekt końcowy?
OCENA
„Opowieści o duchach” to kolejna część serii czteroczęściowych antologii czwórki pochodzących z Indii reżyserów. Anurag Kashyap, Zoya Akhtar, Karan Johar i Dibakar Banerjee odpowiadali wcześniej za dwie inne produkcje w tym samym formacie dla platformy Netflix - obyczajowe „Bombay Talkies” oraz skupione na romantycznej stronie życia „Opowieści o pożądaniu”. Tym razem współpracujący od kilku lat kwartet wziął się na historie z dreszczykiem.
Horror to jeden z tych gatunków, które mogą się pochwalić największą różnorodnością pod względem narodowości. Od lat na całym świecie chętnie ogląda się kino grozy z Japonii i Korei Południowej, więc wizja odnoszącego globalne sukcesy filmu z Indii nie brzmi wcale tak niewiarygodnie. Aby to jednak osiągnąć, „Opowieści o duchach” musiałyby pochwalić się interesującym i nowym spojrzeniem na kino grozy. Czy to się udało?
Opowieści o duchach Netflix - recenzja
Na samym wstępie trzeba zaznaczyć, że wbrew tytułowi antologii nie mamy tu do czynienia z czterema przekazami o duchach. Tylko dwie historie (pierwsza i ostatnia) w rzeczywistości podpadają pod tę kategorię. Pozostałym dwóm bliżej do thrillera psychologicznego (wizualnie i tematycznie najbardziej przypominającego „Wstyd” oraz „Dziecko Rosemary” autorstwa Romana Polańskiego) oraz horroru o przetrwaniu po apokalipsie zombie.
Każdy z czterech segmentów zajmuje mniej więcej taką samą długość, ale oprócz tego niewiele je łączy. Prezentują zupełnie inny styl i mają odmienne nastawienie do horroru. Trzeba też przyznać, że u niektórych z wchodzących w skład ekipy twórców z horrorem ewidentnie niewiele łączy. Na papierze nie musiała to być wcale negatywna cecha (reżyserów niepowiązanych z danym gatunkiem często stać na zaskakujące wybory), ale w tym wypadku tak się niestety stało.
„Opowieści o duchach” właściwie nie są straszne. Tak naprawdę nawet nie próbują.
Kashyap, Johar, Akhtar i Banerjee śladem wielu współczesnych twórców horrorów biorą na warsztat realne i bardzo aktualne ludzkie strachy, by potem przekształcić je na modłę kina grozy. W antologii pojawiają się więc takie elementy ludzkiego psyche, jak obawa przed starzeniem się w samotności i bezsensowną śmiercią, strach młodej matki przed poronieniem, zazdrość między krewnymi, zbytnie przywiązanie do przeszłości, wyludnienie i katastrofa ekologiczna.
Niestety, właściwie żadne z nich nie jest w stanie przełożyć tych silnych lęków na interesujący język kina. Reżyserka 1. segmentu Zoya Akhtar sprawia wrażenie, jakby przez cały okres realizacji zdjęć nikt nie powiedział jej, że kręci horror. Przez co większość widzów szybko zapomni, że jej opowieść w ogóle wchodziła w skład antologii. Dalej jest już lepiej, ale wciąż pojawiają się problemy z tworzeniem atmosfery nieuchronnego zagrożenia.
Stworzenie odpowiedniego suspensu w średniometrażowych filmach nie jest łatwe i wymaga pójścia na pewne skróty.
To akurat jest zrozumiałe i trudno mieć o to pretensje do hinduskich reżyserów. Najważniejsze powinno być jednak dla nich pokazanie widzom, dlaczego powinno im zależeć na losie bohaterów. Ich strach musi stać się naszym, bo inaczej całe doświadczenie nie ma szans wywołać odpowiednich emocji. Nawet najbardziej wyszukane jump scares działają na widza dłużej niż przez krótki moment szoku, a prawdziwa groza zostaje z nami na długo.
Stworzenie prostej, ale skutecznej atmosfery błyskawicznego zagrożenia zdecydowanie udało się w filmie „Upiorne opowieści po zmroku”, choć on również był daleki od ideału. W nowym dziele platformy Netflix zabrakło nawet tego, a winę ponosi za to zarówno brak łączącej wszystkie cztery historie wizji, jak i poruszanie się w obrębie najbardziej oczywistych standardów gatunku. Dobrym przykładem są tu upiorne lalki z 2. filmu nijak nie pasujące do estetyki tego segmentu, a mimo to wrzucone na siłę, bo kojarzą się z kinem grozy. Z kolei 3. część mogłaby wywrzeć mocniejsze wrażenie na widzach, gdyby nie niska jakość kostiumów i aktorstwa zahaczającego wręcz o elementy autoparodii.
Nie oznacza to, że w całej trwającej ponad dwie godziny produkcji zabrakło jakichkolwiek momentów wzbudzających ciarki na plecach. Nie chcę ich zdradzać potencjalnym widzom, żeby nie psuć zabawy. Ale mam niestety wrażenie, że nadają się one głównie do kompilacji najbardziej niepokojących momentów z Netflix Originals do opublikowania na platformie YouTube. Bo sensownego filmu nie udało się z nich zbudować.
„Opowieści o duchach” znajdziecie na platformie Netflix.
* Zdjęcie tytułowe: Amyn Hooda/Netflix