REKLAMA

Poszedłem dla efektu 3D, ale wy nie musicie. "Paranormal Activity: inny wymiar" - recenzja sPlay

Producent horroru znanego ze straszenia tym, co niewidoczne, odsłania wszystkie karty. „Paranormal Activity: inny wymiar” po raz pierwszy w historii serii pokazuje, jaka siła pociąga za firany, zrzuca kubki i tworzy wgniecenia na pościeli.

Paranormal Activity: inny wymiar - recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

Nie trzeba być znawcą horrorów aby wiedzieć, skąd bierze się siła i popularność serii Paranormal Activity. Za pomocą amatorskich nagrań found footage producenci straszą widzów w  niecodzienny sposób. Zamiast uciekać się do bombardowania potworami, krwią i przemocą, twórcy budują permanentny stan napięcia, który trwa niemal do samych napisów końcowych. Widzowie obserwują każdy fragment kinowego ekranu, szukając dowodu na tytułowe paranormalne zjawiska. Siedzą jak na szpilkach, przyglądając się kubkom, talerzom, prześcieradłom i masie innych detali.

Film „Paranormal Activity: inny wymiar” to zupełne przeciwieństwo wieloletniej strategii. Zamiast straszyć tym, czego nie ma, postanowiono pokazać, co jest przyczyną opętania i śmierci.

Producenci odsłaniają swoją najważniejszą kartę. Pokazują, co to za siła nawiedza biednych domowników. Za pomocą specjalnej kamery pozwalającej na rejestrowanie nadprzyrodzonych zjawisk, znika magiczna bariera niewidzialności między zagrożeniem, a surowym materiałem found footage. Dla serii to prawdziwa rewolucja. Jestem jednak przekonany, że stałoby się o wiele lepiej, gdyby nigdy do niej nie doszło.

Co tutaj dużo pisać – „ten zły” z filmu „Paranormal Activity: inny wymiar” nie potrafi wystraszyć. Kreacja czarnej mazi o humanoidalnych kształtach przypomina wytwór horrorów klasy B albo C. Jasne, do tej samej grupy można zaliczyć serię Paranormal Activity. Dotychczas jednak cała ta amatorskość chowała się za płaszczem nadprzyrodzonych zjawisk, ujęć z ręki i surowych, amatorskich materiałów wideo.

Kiedy otoczka znana z wcześniejszych filmów znika, a reżyser ze scenarzystami muszą bronić się jakością pomysłu na „tego złego”, cala koncepcja idzie w diabli. Dosłownie. „Inny wymiar” po prostu nie radzi sobie w nowym środowisku, w którym straszy to, co widzimy na własne oczy i w którym nasza wyobraźnia nie dopowiada nam tych najstraszniejszych, najbardziej przerażających wątków i możliwości. Cała ta upiorna magia znika bezpowrotnie.

Paranormal Activity inny wymiar 2

Obosiecznym mieczem jest również efekt 3D, z powodu którego poszedłem na ten film do kina.

Trójwymiarowe okulary dodające filmowi kolejnego wymiaru to bez wątpienia ciekawe urozmaicenie. „Paranormal Activity: inny wymiar” to szósta odsłona serii. Nic dziwnego, że jej producenci starają się eksperymentować i zaskakiwać widzów. Nie wystarczy jednak zaoferować średniej jakości trójwymiarowy efekt, aby na nowo zaskarbić sobie sympatię krytyków oraz fanów.

Okulary 3D bez dwóch zdań dodają głębi scenom, w którym reżyser prostacko próbuje przestraszyć widzów. Gdy w stronę ekranu leci czarna kreatura, trzeci wymiar świetnie to uwypukla. Tyle tylko, że przy okazji odgradza nad od strachu. Zamiast drżeć przed czarną marą, jesteśmy ciekawi kolejnej sceny z jej udziałem i kolejnych efektów 3D. To, co powinno budzić mój lęk, zamieniło się w umiarkowaną ciekawość. Jak w jakimś filmie przyrodniczym.

Nałożenie filtru 3D szkodzi horrorowi w jeszcze inny sposób. Dzięki tej technologii znika cała magia materiałów found footage. Nie ma już tego wrażenia, że oglądamy jakieś stare, znalezione na strychu nagranie. Z okularami 3D na nosie od początku do końca czujemy, że bierzemy udział w masowym, kinowym spektaklu, z popcornem i naczosami pod ręką. Magia znika po raz kolejny.

Paranormal Activity inny wymiar 3

To, co najbardziej przeraziło mnie w „Paranormal Activity: inny wymiar”, to scenariusz.

Żadna odsłona serii nie grzeszyła ciekawą i wciągającą historią. Kolejne odsłony Paranormal Activity udowadniają, że im więcej postaci i zwrotów fabularnych, tym gorzej dla samego filmu. „Inny wymiar” próbował pogodzić wszystkie dotychczasowe wątki i skleić pięć poprzednich części w całość, dodając do tego realnie widoczne maszkary oraz inne wymiary. Dobrze wiecie, że to nie mogło się udać.

REKLAMA

Nad „Paranormal Activity: inny wymiar” pracowało aż czterech (!) scenarzystów. Czuć to podczas seansu. Wątki łączą się ze sobą na siłę, wszystko jest wrzucane do jednego worka i mieszane olbrzymią chochlą. Kolejna opętana rodzina, mała dziewczynka, do tego stare filmy wideo z przeszłości, egzorcyzmy, sekta, demony, inne wymiary – mamy tutaj tyle wątków, że wystarczyłoby na dwie kolejne odsłony.

Brakuje jednak najważniejszego – dalszych losów Kate. Bohaterki, która w różnej formie pojawiała się w serii od pierwszej części, nie odpuszczając żadnego filmu. Dla prawdziwych fanów Paranormal Activity, a tych przecież nie brakuje, może to być bardzo bolesna niespodzianka. Zwłaszcza, że aktorka pierwotnie pojawiła się na liście płac „Innego wymiaru”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA