REKLAMA

Step Up 2 the Streets

Po wielkiej burzy nastała cisza. Jednak pod koniec lutego do polskich kin - dodając małą dozę dramaturgii - wkroczył z impetem "Step Up 2". Kontynuacja - nie, nie do końca fabularna - "Tańca Zmysłów" sprzed półtora roku. Ba, nawet reżyser się zmienił! W zasadzie, poza tytułem, podobną muzyką i tematem przewodnim - tańcem - nie łączy tych filmów prawe że nic. Można więc uznać "Step up" za po prostu coś nowego. Czy lepszego? Emocji dostarcza - a i owszem. Jest też sexy i w tle przygrywa orgiastyczna muzyka. Sami zadajcie sobie pytanie - czy potrzeba w filmie taneczno-muzycznym czegoś więcej?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Do drugiej części "Step Up" podchodziłem z niemałym dystansem. W sumie nie wiadomo, czego można było się spodziewać. Zmienił się reżyser in minus, bo na mniej doświadczonego. Aktorzy również z innej parafii wzięci (z tych znanych pozostał tylko Channing Tatum, którego widzimy całe kilka minut). Cięcie po kosztach? Paradoksalnie - po obejrzeniu ma się wrażenie, jakby oglądało się budżetówkę, mimo że wydano prawie dwa razy więcej niż na pierwszą odsłonę. Zaiste, ciekawe.

REKLAMA

Fabuła w tego typu produkcjach gra drugo- lub trzeciorzędną rolę, ale to, z czym mamy do czynienia w "Step Up 2", jest poniżej pasa. Historia jest płytka jak pierwsze 20 centymetrów w naszym Bałtyku. Poznajemy perypetie Andie (Briana Evigan), siostry - znanego z "jedynki" - Tylera Gage'a (chyba tylko dlatego został zachowany tytuł), która od dzieciństwa pała miłością do akrobatycznych wręcz sekwencji ulicznych tancerzy. Sama należy do grupy 410, z którą trenuje, by wziąć udział w turnieju tańca. Jednak sprawa się komplikuje, ponieważ przyjaciółce zmarłej matki Andie nie podoba się to, co główna bohaterka wyprawia. Opiekunka głównej postaci postanawia wysłać ją do ciotki, ale Andie, z pomocą brata, zamiast wyjechać do Teksasu, zaczyna uczęszczać do MSA. Od tamtego czasu jej losy toczą się innym torem... Ale wymienianie ich byłoby brzydkim zachowaniem z mojej strony. Zachęciłem? Nie? To zapraszam dalej...

Jak to bywa w tym gatunku, i tu nie mogło zabraknąć wątku miłosnego. Może nie jest on rozbudowany, ale sam fakt jest wart odnotowania. Wszystko zaczyna się od momentu rozpoczęcia nauki w MSA, gdy Andie poznaje Chase'a (Robert Hoffman), brata Blake'a Collinsa (Will Kemp), dyrektora szkoły, do której uczęszcza. Jakież przejmujące, nieprawdaż? Nie spodziewałem się czegoś nadzwyczajnego, ale ludzie odpowiedzialni za scenariusz, a szczególnie za tę część - nie popisali się inwencją twórczą. Potraktowana została po macoszemu. Klapa - jednym słowem. Dużo lepiej rozegrano to w "Tańcu Zmysłów". Cudnie, pięknie, szkoda, że tak marnie zrealizowane.

Zajmijmy się kwestią najważniejszą, czyli kwintesencją filmów tego gatunku. Brakowało mi trochę emocjonujących tańców. Emocje są, ale w małych dawkach. Za małych. Gdy oglądałem wyczyny w "Stomp the Yard", to aż nachodziła mnie gęsia skórka i takie uczucie, że samemu chciałoby się wyjść na parkiet i wywijać niczym tancerze na ekranie. W "The Streets" zwyczajnie tego nie zauważyłem.

Nawet finalny pokaz umiejętności grupy Andie podczas gigantycznej ulewy okazał się, moim zdaniem, rozczarowujący. Fakt faktem, było kilka niezłych momentów, ale w ogólnym rozrachunku dużo bardziej przypadł mi do gustu taniec pięciokrotnych mistrzów w (pod)tytułowym turnieju. A nawet wystąpienie we wspomnianej wyżej ulewie z seksowną miss mokrego podkoszulka (czyt. Andie) na czele nie dodało charakterystycznego szczegółu, za sprawą którego oglądałoby się je z ekscytacją. Poza tym zbyt mało popisów niezwykle utalentowanych - w końcu uprawiają sztukę - artystów na parkiecie, zbyt dużo - tak naprawdę nie wiadomo czego. Ogólne wrażenie? Takie jakieś siakie. Wolałbym już przesyt akrobatycznych tańców niż nudne gadanie o pupie Maryni. Zachęcające, nieprawdaż?

REKLAMA

Muzyka trzyma poziom, choć nie wciska w siedzenie. Jest kilka utworów co bardziej znanych osobistości. "Shake Your Pom Pom" czy "Ching-A-Ling" Missy Elliot tudzież "Push" Enrique Iglesiasa. Reszta mniej lub bardziej rozpoznawalna, ale każda piosenka prezentuje jakiś w miarę wysoki poziom, co jest niewątpliwie dużym plusem. Ścieżka dźwiękowa w tego typu produkcjach filmowych powinna trzymać w napięciu i de facto większość utworów wykonuje swoje zadanie bez zarzutu. Po niejednokrotnym przesłuchaniu soundtracku mogę rzec, że brakuje jakiegoś wpadającego w ucha na dłużej utworu, ale niektóre podkłady muzyczne nadal przygrywają mi w głowie. To się ceni. Ale to i tak nie ratuje całości, bo jak nawet ta część nie leży, to reszta - kwiczy. I jęczy. Wyłączając tańce.

Jak zapewne zauważyliście recenzja nie stawia "Step Up 2 the Streets" w dobrym świetle. To wcale nie znaczy, że mamy do czynienia z kiszką o niebywałych rozmiarach. Widziałem wszystkie bardziej znane dzieła o podobnej tematyce. I ten film nie jest najgorszy. Gra aktorska daje radę, muzyka nie jest obciachowa, a tańce budzą wielki szacunek. Po prostu część elementów zaprezentowano nie tak jak oczekiwałem. Konkludując - rozczarowani mogą się poczuć Ci (głównie kieruję to do mężczyzn), którzy oczekiwali widoku podniecająco kręcących się w rytmie muzyki półgołych pośladków ładnych pań i Ci, którzy spodziewali się fabuły z drugim dnem. Chociaż nie pojmuję ani trochę takich właśnie osób. "Step Up 2" jest produkcją dla tych, co czują ożywienie, gdy widzą świetne sekwencje taneczne z przygrywającą im dobrą ścieżką dźwiękową. Tylko dla amatorów klimatów "You Got Served" czy "The Stomp Yard" i innych podobnych taneczno-muzycznych filmów. A reszta? Reszta powinna sobie odpuścić. Tak po prostu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA