REKLAMA

Drodzy pisarze, przestańcie robić z siebie ofiary losu

Polscy pisarze zakładają nowe stowarzyszenie.

Powstanie nowe Stowarzyszenie Pisarzy. Tylko czy jest ono potrzebne?
REKLAMA
REKLAMA

Zygmunt Miłoszewski, Piotr Tarczyński, Olga Tokarczuk i Jacek Dehnel postanowili, że czas na zmiany, a obecne stowarzyszenia literatów nie spełniają swojej roli. Nie będę was zanudzał powielaniem detali, po szczegóły odsyłam do poniższego postu Zygmunta Miłoszewskiego, tłumaczącego ogólne plany nowego, nienazwanego jeszcze stowarzyszenia:

Zacznę od tego, że ogromnie szanuję inicjatywę. Sprawnie działające stowarzyszenie pisarzy jest potrzebne, tak jak potrzebne są związki zawodowe każdej innej branży, by bronić interesu grupy.

Szanuję też ogromnie pisarzy, którzy założyli stowarzyszenie, szczególnie Zygmunta Miłoszewskiego, który jest jednym z moich osobistych faworytów wśród rodzimych twórców.

Ale… czytając powyższy facebookowy manifest i wypowiedzi Olgi Tokarczuk dla Gazety Wyborczej odnoszę wrażenie, że nowe stowarzyszenie służy wyłącznie temu, by utrzymać status quo i dalej promować etos pisarza jako nieprzystosowanej społecznie jednostki, która nie poradzi sobie bez wsparcia, i której takie wsparcie (z niezrozumiałych dla mnie względów) po prostu się należy. A potem mamy takie kwiatki, jak absurdalna ustawa o jednolitej cenie książki.

Zabytek w miejsce zabytku

W manifeście czytamy, że „istniejące obecnie w Polsce stowarzyszenia pisarskie nie spełniają (w naszym pojęciu) swoich funkcji i mają raczej charakter zabytku niż żywych organizacji.” Rozumiem, że chodzi o to, że obecnie istniejące stowarzyszenia nie działają dość aktywnie, ale to, co proponuje manifest, to postawienie zabytku w miejsce zabytku.

Zapoznałem się z tym, co planuje stowarzyszenie w bliskiej i dalekiej perspektywie, i naprawdę, wybaczcie mi, drodzy pisarze, ale nie widzę, w jaki sposób takie stowarzyszenie ma pomóc nowemu pokoleniu twórców.

Sam należę do grona osób, które chciałoby skorzystać z „płaszcza opieki” takiego stowarzyszenia. Naprawdę, chciałbym dołączyć do tak zacnego grona twórców i chłonąć od nich wiedzę, doświadczenie i światopogląd.

Wkrótce przyjdzie moment, gdy będę chciał wydać swoją drugą książkę i nie wzgardziłbym pomocą „siły wyższej”. Tyle tylko, że proponowane przez nowe stowarzyszenie wsparcie nijak się ma do realnych potrzeb młodego, początkującego pisarza i (wstępnie) nie zanosi się, by rzeczywiście pomogło mu się odnaleźć na rynku, nie mówiąc o dotarciu do szerokiego grona odbiorców.

Bo ostatnim, czego dziś potrzeba twórcom treści, to cackanie się.

Pisarz = sierotka

Cytując Olgę Tokarczuk „wielu spośród nas nie wie, jak uporządkować kwestie związane z ubezpieczeniem zdrowotnym, wielu nie chce zakładać firm, a sytuacja właśnie do tego zmusza. Autorzy są jednostkami samotnymi i bardzo potrzebują wsparcia, dobrze byśmy się wspierali.”

Dalej w manifeście czytamy, że stowarzyszenie planuje stworzyć „poradnik online dla pisarzy o rozliczeniach z wydawcami, zagrożeniach self-publishingu, wynagrodzeniach za wypożyczenia biblioteczne itd.”.

I w tym momencie mi osobiście, jako twórcy przygotowującemu się do wydania drugiej książki, w głowie zapala się czerwona lampka.

Przede wszystkim – dlaczego pisarz miałby zasługiwać na jakiekolwiek specjalne traktowanie?

Z wypowiedzi Olgi Tokarczuk wynika, jakoby pisarze byli słabymi, nieprzystosowanymi jednostkami, które nie poradzą sobie bez wsparcia. Czytam o tym, że „nie chcą zakładać firm, a są do tego zmuszeni” i przecieram oczy ze zdumienia. Przepraszam bardzo, ale… czy ktokolwiek wyobraża sobie, żeby np. stolarz czy przedstawiciel innego rzemiosła wystosował podobne roszczenie?

Jeżeli utrzymanie się w branży wymaga założenia działalności gospodarczej, to po prostu to robię. Jeżeli konieczna jest zmiana wydawcy – przenoszę się w inne miejsce. Jeśli nie rozumiem aspektów prawnych czy technicznych – wyłażę z siebie, za przeproszeniem, żeby zdobyć niezbędną wiedzę i zasięgam porady ekspertów.

Przykłady można mnożyć i mnożyć, ale clou jest niezmienne: pisarze muszą być gotowi na podejmowanie tych samych kroków, co przedstawiciele każdej innej branży, by utrzymać się na rynku. A dosadniej: nikt nie nagradza za stanie w miejscu. Pisarz też musi się rozwijać.

Nikt nie będzie utrzymywał pisarza tylko dlatego, że on uzna, że mu się należy.

Przepraszam, ale sam fakt tworzenia nie czyni nas wyjątkowymi. O tym, czy coś jest wyjątkowe, decyduje odbiorca. Zazwyczaj portfelem.

A żeby dotrzeć do portfela odbiorcy na gwałtownie zmieniającym się rynku kultury, nie można jojczeć, jakie te zmiany są złe, lecz trzeba – wzorem startupów i młodych biznesów – przewidywać zmiany na rynku i dynamicznie się do nich dostosowywać.

Tymczasem o tym w manifeście stowarzyszenia nie przeczytałem ani słowa.

Nie widzę tam informacji o tym, że stowarzyszenie pomoże mi opracować innowacyjne działania promocyjne czy wskaże najlepsze sposoby dotarcia do czytelników. Nie widzę ani słowa o budowaniu społeczności wokół swojej twórczości. Nie widzę słowa o tym, jak wykorzystywać nowe kanały komunikacji.

Innymi słowy – czytając manifest nowego stowarzyszenia widzę tylko „nam pisarzom się należy, więc założyliśmy stowarzyszenie, żeby dochodzić swoich praw”.

Nie widzę ani słowa o tym, że, wybaczcie mi, pieprzonym obowiązkiem pisarza jest włożyć maksimum pracy, edukacji i zaangażowania w swoją twórczość. Pisarzom nie potrzebne jest kolejne stowarzyszenie, które poklepie ich po główkach.

Potrzebne jest wzięcie się w garść i przemyślenie pozycji twórcy literatury w dzisiejszym krajobrazie kulturowym.

Książka ma dziś silną konkurencję.

Książka dziś, bardziej niż kiedykolwiek, musi rywalizować z innymi formami rozrywki. Tak, drodzy pisarze – jakbyście nie próbowali od tego uciec, literatura to przede wszystkim rozrywka. A rozrywki dzisiejszemu odbiorcy nie brakuje. Internet, YouTube, Netflix… na świecie powstaje dziś więcej wysokiej jakości treści, niż ktokolwiek kiedykolwiek będzie w stanie skonsumować.

Dlatego „staroszkolne” metody przestają działać i pisarze czują się zagubieni. Tylko że aby się „odnaleźć” w tej nowej rzeczywistości, nie wystarczy stowarzyszenie z roszczeniami. Potrzeba stowarzyszenia z ambicją stawienia czoła zmianom.

Znamienne jest to, że w manifeście czytamy o „zagrożeniach self-publishingu” a nie o tym, jak wykorzystać self-publishing, by dotrzeć do czytelnika. Tysiące autorów na całym świecie dzięki self-publishingowi docierają do ogromnej rzeszy odbiorców, nie musząc zdawać się na łaskę i niełaskę wydawcy.

Tymczasem kolejny raz widzę, że zamiast przyjąć tę nową formę, uznani pisarze ją dyskredytują. Zamiast uczyć, jak wykorzystać jej potencjał – przestrzegają.

I potem się dziwimy, że pisarze płaczą, jaki to rynek wydawniczy jest zły i jak to są wyzyskiwani przez system. A tymczasem nie próbują nawet tego systemu ominąć, tylko na siłę utrzymują status quo.

Drodzy pisarze, ubezpieczenia zdrowotne i opłaty za wypożyczenia biblioteczne to wasz najmniejszy problem.

Statystyki czytelnicze są dramatyczne. Księgarnie masowo padają. Coraz mniej osób czyta, bo jakby nie patrzeć, książka to dziś najbardziej wymagająca forma rozrywki, a przeciętny odbiorca wybiera to, co łatwiejsze. Ok, możemy się unosić dumą i twierdzić, że żyjemy w czasach prostactwa, z którym trzeba walczyć (jak robi wielu twórców), ale niestety… dumy nie da się włożyć do garnka.

Internet sprawił, że książki przestały być tak podstawową formą rozrywki, jaką były niegdyś. Tradycyjne metody docierania do czytelnika przestają działać.

Jak tak dalej pójdzie, nawet najbardziej ambitne plany stowarzyszeń literackich nie uratują literatów przed tym, że zabraknie czytelników sięgających po ich pisanie. Wtedy nawet opłaty za wypożyczenia biblioteczne nie wystarczą, by uratować pisarza od bankructwa.

Nowopowstałe stowarzyszenie musi być czymś więcej.

Idea – jak podkreśla Zygmunt Miłoszewski – dopiero się zrodziła, więc nie jest jeszcze za późno, by nadać stowarzyszeniu nieco inny kierunek.

To, co proponuje już dziś manifest, to, jak wspomniałem, rzeczy konieczne, ale niewystarczające. Kluczowe jest przekonanie pisarzy, że nic nie usprawiedliwia ich nieprzystosowania społecznego i czas schować radosny mit o beztroskim, ekscentrycznym twórcy do szuflady.

Z całego manifestu podoba mi się bardzo jeden punkt – założenie grupy na Facebooku. To już krok w dobrą stronę, najprostszy sposób na szybką komunikację i odbijanie od siebie pomysłów między członkami.

Ale… jeśli mogę coś zasugerować, może warto by było zaprosić tam tak pogardzanych przez wielu literatów blogerów i twórców Sieciowych?

Drodzy pisarze, pokażcie, że chcecie prawdziwych zmian i zaproście do stołu Michała Szafrańskiego, który na swojej książce zarobił krocie, a zrobił to przy pomocy tak wzgardzanego przez was self-publishingu.

Zapytajcie youtuberów, jak dziś buduje się zaangażowane społeczności wokół swoich dzieł. Porozmawiajcie z nimi o tym, dlaczego czasem lepiej jest trafić do mniejszej, ale oddanej grupy ludzi, która tylko czeka na to, by wydać pieniądze na waszą książkę, niż celować w masowy rynek, gdzie książce albo się powiedzie, albo się nie powiedzie.

Mówiąc inaczej: drodzy pisarze, weźcie w końcu sprawy we własne ręce.

Przestańcie się mazgaić, jaki to ten rynek jest okrutny i zły, i jak to się niewiele zarabia na książkach, jak to system jest przeciwko wam.

Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Rolą stowarzyszenia pisarzy powinno być podkreślanie tego faktu i pokazywanie, jak sobie poradzić z trudnościami. A nie otaczanie ciepłą kołderką osób, dla których założenie działalności gospodarczej to już wyzwanie ponad siły.

Co, swoją drogą, rozwiązałoby problem zarówno ubezpieczenia zdrowotnego, jak i emerytury, o które chce walczyć stowarzyszenie. Drodzy pisarze - wystarczy własna działalność i po problemie.

Spytam wprost: założyciele tego stowarzyszenia – czy z wami ktoś się pieścił?

Czyż nie jest tak, że właśnie przez to, że potrafiliście sobie poradzić, jesteście dziś tu, gdzie jesteście? Czy Katarzyna Bonda byłaby tak poczytną autorką, gdyby nie potrafiła sama dochodzić swoich praw? Czy Remigiusz Mróz miałby tak oddaną bazę czytelników, gdyby nie reagował na każdą wzmiankę w mediach społecznościowych?

TEGO powinniście uczyć innych pisarzy i to powinno być nadrzędnym argumentem manifestu stowarzyszenia – przekształcenie kasty pisarzy z (przepraszam) ofiar losu w kowali własnego losu.

Przykłady zagranicznych autorów-przedsiębiorców doskonale pokazują, że choć dzisiejsze czasy są trudne dla literatury, to w ręce twórców zostało oddanych mnóstwo narzędzi, o jakich jeszcze dekadę temu można było tylko marzyć.

W moim odczuciu stowarzyszenie pisarzy powinno także uczyć, jak wykorzystywać te nowe narzędzia, ponownie – jak reagować na dynamiczne zmiany rynku, by nie obudzić się z ręką w nocniku.

Nie chciałbym, aby kolejne stowarzyszenie promowało etos „głodującego artysty”.

Możliwe, że tematyka porusza mnie aż do tego stopnia ze względu na to, że jestem świeżo po lekturze książki Jeffa Goinsa „Real Artists Don’t Starve, w której autor w 12 krokach obala mit „głodującego artysty”.

I bardzo, bardzo bym chciał, żeby ktoś w końcu i u nas odczarował ten wizerunek pisarza jako „głodującego artysty”. Chciałbym, żeby przestały nas atakować historie żalących się na niskie zarobki autorek, a napastowały opowieści o debiutantach, którzy wykorzystując nowe media docierają do swoich dedykowanych grup odbiorców, mając w nosie ten cały „uciskający ich” system.

Reasumując, jeśli nowy związek pisarzy ma faktycznie przynieść powiew świeżości i realnie zmienić sytuację pisarzy na polskim rynku, potrzeba czegoś więcej, niż zadbania o opiekę prawną, domy twórcze i lekarzy od chorób zawodowych.

REKLAMA

Potrzeba przede wszystkim zmiany mentalności wśród twórców i zerwania z tym nieszczęsnym graniem ofiar. Dziś nie ma powodu, by artysta nie zarabiał. I wciąż mam nadzieję na to (patrząc po nazwiskach, których w szybkim tempie przybywa pod manifestem Zygmunta Miłoszewskiego) że nowe stowarzyszenie przerodzi się właśnie w taką aktywną społeczność nowoczesnych literatów.

A nie w kolejny zabytek, który szybko obejdzie kurzem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA