REKLAMA

Na takich X-Menów czekałem 14 lat. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie – recenzja sPlay

Zadowolony i spokojny – tak mogę opisać moje emocje towarzyszące mi po zakończonym seansie "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie". Po 14 latach doczekałem się filmu o X-Men, który łączył wszystko co najlepsze w serii komiksów o mutantach, a przy tym nie musiał być kolejnym rebootem. Fox jakimś cudem zdołało utrzymać w ryzach historię o grupie mutantów w jednym ciągu naprawdę udanych filmów (oprócz "Wolverine: Origins" rzecz jasna). Niewątpliwie zasługa to dwóch panów – Bryan Singer (reżyser) i Kinberg (scenarzysta) dali z siebie wszystko, dlatego też "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie" jest tak cholernie dobrym blockbusterem.

Na takich X-Menów czekałem 14 lat. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie – recenzja sPlay
REKLAMA

Nowy film o X-Menach odznacza się przede wszystkim niezwykłym klimatem, znacznie mroczniejszym i poważniejszym od tego, który znamy z poprzednich części X-Men. Widzowie, którzy wybierają się na seans, a mają za sobą wyłącznie przygodę z "X-Men: Pierwsza klasa" mogą być szczególnie zaskoczeni mając w pamięci dosyć lekki obraz Matthew Vaughna. Pomimo wszechogarniąjącego patosu (co nie jest niczym złym w przypadku tego filmu), twórcy momentami pozwolili sobie jednak na rozładowanie sytuacji. Singer cofa się zatem swoim najnowszym dziełem do 2000 roku, gdzie X-Men potraktował trochę bardziej serio, ale rozładowaniu ciężkiej atmosfery służyły onelinery  - głównie z ust Wolverine’a - i nie inaczej jest tym razem.

REKLAMA

Oczywiście nawiązań do pierwszego dzieła Singera było mnóstwo – w końcu twórcy starali się połączyć osie czasowe kilku filmów w jedną – poczynając od rozpoczynającej film, kiczowatej sekwencji, która łudząco przypominała tę z „X-Men”. Singer przed udostępnieniem jakichkolwiek trailerów zarzekał się, że połączy uniwersa wszystkich produkcji. I szczerze mówiąc, mówienie takich rzeczy było największą zbrodnią ze strony Singera jaką mógł popełnić.

Rzecz w tym, że za takim oświadczeniem stoi dużo obietnic, które ciężko było spełnić. W "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” obserwujemy poczynania X-Menów 10 lat po wydarzeniach z "X-Men: Pierwsza klasa” i wszystko układa się w jedną piękną całość. Charles Xavier już może chodzić, Magneto jest izolowany, Raven (a raczej Mystique) wyruszyła na prywatną misję, przeciwko głównego oponentowi w filmie, czyli Bolivarowii Traskowi. To wszystko ma miejsce w latach 70-tych, kiedy X-Meni – chociaż w rozsypce – żyją w miarę spokojnie w świecie homo sapiens. Z drugiej strony, obserwujemy jednocześnie wydarzenia z przyszłości, gdzie mutanci muszą walczyć o przeżycie, a i jedynym ich ratunkiem jest zmiana wydarzeń w przeszłości.

x-men przeszłość która nadejdzie recenzja

Okazuje się bowiem, że świat ludzi wydal mutantom wojnę, którą ci drudzy zdecydowanie przegrywają (chociaż straty były ogromne po obu stronach) -  do czego niewątpliwie przyczyniły się zbudowane przez firmę Traska „Sentinele”, których celem było odnajdywanie mutantów, a następnie likwidowanie.  Xavier z przyszłości wraz z Magnetą łączą siły i wraz z pozostałymi przy życiu mutantami (Icemanem, Shadowcat, Colossus, Warpath, Sunspot, Bishop i Blink) ukrywają się na czas podróży w przeszłość Wolverine’a. Ze względu na czynnik regeneracyjny Logana, tylko on może (a nie jak w komiksach Kitty Pryde aka Shadowcat) podróżować w czasie.

Logan ma za zadanie zjednoczyć ze sobą młodego Xaviera i Magneto (którzy raczej nie pałają do siebie miłością), aby ci odnaleźli Mystique, która stanie się bezpośrednim powodem katastrofalnych wydarzeń. Z jednej strony mamy więc różowe lata 70-te z wodnymi łózkami, lampami „lawa”, automatem z „Pongiem”, kolorowymi koszulami i wielkimi okularami przeciwsłonecznymi, a z drugiej smutną przyszłość, w której mutanci muszą walczyć o przetrwanie. I w tym momencie pojawiają się fabularne nieścisłości jak na przykład to, że Charles Xavier żyje, a raczej wygląda jak Patrick Stewart. Jak zostało pokazane w "X-Men: Ostatni Bastion”, Xavier został uśmiercony fizycznie, ale jego umysł przetrwał w ciele pewnego osobnika. Kogo? Najwidoczniej kogoś, kto wyglądał identycznie jak on sam, nie wiadomo jednak czy to jego brat bliźniak, czy cholera wie kto…

x-men przeszłość która nadejdzie recenzja

Singer stara się wszystko wyjaśniać w swoim filmie i wprost nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń, o czym świadczą „slajdy” w głowie Logana z mrocznej przyszłości. Dlatego kompletnie nie rozumiem, dlaczego Singer zamiast zdecydować się powiedzieć coś w stylu „hej, to nowy film i nawiążemy w nim do wydarzeń z poprzednich części, ale nie będzie to ta sama linia czasowa” upierał się, że to ten sam świat. Przy takim dictum, nie miałbym nic do powiedzenia i wszystko stałoby się jasne. Nie wiadomo również, jakim cudem Kitty wysyła Logana w przyszłość (bo jej moc ogranicza się wyłącznie do przenikania przez obiekty), a Magneto w przyszłości wciąż posiada swoją moc. Takich nieścisłości było jeszcze więcej, ale rozszyfrowanie ich popsułoby wam zabawę.

Wydaje się więc, że ciągle narzekam, a przecież na początku napisałem, że "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” to najlepszy film w historii X-Men na srebrnym ekranie i… tak właśnie jest. To, że pojawiają się pewne nieścisłości (i najwyraźniej kompletnie olanie fabuły "Wolverine: Origins") absolutnie nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z filmu. To co wypisałem, to tylko „smaczki” dla czepialskich fanów, zawsze przecież można i tak sobie wytłumaczyć, że historia "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” – mimo tego co mówił reżyser – i tak toczy się innym torem i dzieje się w innym uniwersum, cóż… ja tak zrobiłem.

x-men przeszłość która nadejdzie recenzja

Siłą tego filmu wciąż jest fabuła i manewrowanie między wzniosłymi słowami i emocjami. Wydarzenia z przyszłości naprawdę wgniatają w fotel (aż łzy człowiekowi lecą), natomiast wydarzenia z przeszłości (czyli teraźniejszości dla głównych bohaterów) dają chwilę na złapanie oddechu. Ale tylko chwilę, ponieważ i tutaj akcji jest naprawdę, naprawdę dużo. Sceny walk i efekty specjalne robią ogromne wrażenie. Niby żyjemy w czasach kiedy CGI już od jakiegoś czasu jest na bardzo dobrym poziomie, a mimo to i tak otwierałem szeroko usta ze zdziwienia. Szczególnie sceny z udziałem Quicksilvera i muzyką Jima Croce’a powodowały opad szczęki…

A to wszystko i tak nic w porównaniu z kreacja bohaterów. Nie muszę wspominać tutaj o Stewarcie (Xavier) czy McKellenie (Magneto), którzy mają na karku trochę doświadczeń aktorskich, ale młodsze pokolenie również dawało radę. Fassbender i McAvoy idealnie skopiowali ruchy oraz zachowania swoich  starszych poprzedników, nie odrzucając jednocześnie charakterystycznych cech, które zaprezentowali w "X-Men: Pierwsza klasa”. Magneto nadal nienawidzi ludzkości, ale kocha mutantów i dla nich zrobi wszystko, natomiast Xavier – pomijając drobny upadek moralny – jest tym Profesorem X, jakiego dobrze znamy, walczącym o pokojową przyszłość ludzi i mutantów.

x-men przeszłość która nadejdzie recenzja

Mystique z kolei jest na granicy zmian. Widać, że dojrzała do samodzielnego myślenia i dokonywania wyborów (chociaż nie zawsze), a także stała się brutalniejsza, przypominając swoją starszą wersje z „X-Men”, ale jednocześnie nadal jest w niej ogromny sentyment wobec Xaviera i chęć podążania ścieżką dobra (jakże to patetycznie brzmi…). Logan natomiast jest ciągle dupkiem, którego kochamy, zdolnym do największych poświęceń dla osób, które kocha. Zabrakło mi w tym jedynie Bestii (Nicholas Hoult), który gdzieś schował się tym razem w cieniu pozostałej czwórki. Stryker z kolei wydawał się typem, którego bardzo można było znienawidzić (czyli brawa dla Josha Hellmana), natomiast Peter Dinklage w roli Traska wypadł cudownie. Trask wydawał się osobą, którą miotały sprzeczne uczucia, z jednej strony chciał ratować ludzkość, a z drugiej mutantów uważał jedynie za wrogów i obiekty do badań.

Lekkim zawodem było natomiast upchanie nowych mutantów w zwiastunie (walczących w Wietnamie), a którzy w filmie tak naprawdę odegrali może o minutę więcej niż to, co pokazał zwiastun – co przypomina mi sytuację ze "Spider-Manem 2". Drobna to jednak wada biorąc pod uwagę fakt, że na scenę, w świetle jupiterów wkroczył Quicksilver. Ten zadziorny chłopak wzbudzał tyle sympatii, a Evans Peters był w tej roli tak przekonujący (co nie jest strasznym zaskoczeniem biorąc pod uwagę jego role w American Horror Story), że ciężko mi wyobrazić sobie, żeby teraz Whedon stworzył lepszą wersje tej postaci. Peter (Pietro) Maximoff aka Quicksilver odegrał małą rólkę w "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”, a mimo wszystko swoim krótkim występem skradł całe show i wprowadził trochę humoru do akcji oraz świeżości – takiej młodej krwi X-Meni potrzebują! Będę za tym łobuzem tęsknić, na szczęście Singer zapowiedział już, że Quicksilvera będzie znaaacznie więcej w nowym filmie "X-Men: Apocalypse".

REKLAMA
x-men przeszłość która nadejdzie recenzja

Nie mogę zrobić podsumowania bez wspomnienia o tym, że Foxowi udało się stworzyć coś, na miarę „faz” Disney/Marvel, zbudować jedno wielkie uniwersum, gdzie teraz w zasadzie wszystko jest już możliwe. Singer z Kinbergiem zgrabnie spięli wszystkie części w jedną klamrę i dali początek czemuś nowemu. Jeżeli filmy o X-Menach ( w tym najbliższy z udziałem Apocalypse’a) będą chociaż w 75% tak dobre jak „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie”, to Fox już spokojnie może startować z Disneyem w jednych zawodach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA