Chyba w końcu doszliśmy do punktu, w którym instytucja rebootów kultowych filmów (bądź seriali) zaczyna powoli upadać. Światełkiem w tunelu wydają się być nadchodzący „Pogromcy duchów 3”.
W zeszłym tygodniu dość nieoczekiwanie Jason Reitman, syn Ivana, twórcy oryginalnych „Pogromców duchów”, oznajmił, że pracuje nad trzecią częścią sagi. Trzecią, nie licząc filmu „Ghostbusters” z 2016 roku.
„Pogromcy duchów 3” mają zignorować film Paula Feiga, który był rebootem z kobiecymi bohaterkami w rolach głównych.
Reitman chce kontynuować rozbudowę uniwersum swojego ojca, przekazując jednak pałeczkę nowemu pokoleniu Pogromców. Głównymi bohaterami filmu „Pogromcy duchów 3” mają być bowiem nastolatkowie – dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Zgaduję, że zapewne będą oni także i zróżnicowani społecznie oraz rasowo. Hollywood nie od dziś przecież podąża bezpiecznymi ścieżkami, które mają zapewnić ichniejszym wytwórniom maksymalizację zysków. A jako, że dziś kino popcornowe zdecydowanie bardziej chce pieniędzy od nastolatków, tak więc bohaterami najnowszej części nie będą dorośli faceci, jak w pierwszych dwóch odsłonach, tylko właśnie młodzi ludzie. Sądzę, że przy okazji grania na ejtisowych sentymentach twórcy filmu będą starali się też siłą rzeczy nawiązać do popularności serialu „Stranger Things”.
Oczywiście w sieci pojawiły się głosy oburzenia. No bo cudem byłoby gdyby w XXI wieku nie urażono czyichś uczuć. Tak jak przy okazji „Ghostbusters” z 2016 roku fani oryginału „krzyczeli”, że to skandal zastępować lubianych bohaterów zupełnie innymi, kobiecymi, postaciami. Teraz z kolei jest problem z tym, że ignoruje się poprzednią, „kobiecą wersję” Pogromców.
Nie ukrywam, że "Ghostbusters" był, moim zdaniem, niepotrzebnym ruchem.
Tego typu igranie z fanami „wiedzących lepiej” włodarzy wytwórni, którzy nie do końca rozumieją swoich odbiorców musiało mieć swoje negatywne skutki. Poza masą nieprzychylnych komentarzy na forach, twitterach i reszcie social mediów, sam zwiastun „Ghostbusters” może „poszczycić się” rekordową liczbą dislike’ów na YouTubie. Wynosi ponad milion (!). Żaden inny filmowy zwiastun nie miał aż tylu.
Producenci jednak najbardziej odczuli niechęć widzów, gdy już film trafił do kin. I niestety nie stał się przebojem. Przy budżecie wynoszącym około 140 mln dol., „Ghostbusters” zarobił na całym świecie niecałe 230 mln dol. A przypominam, by wyjść na zero, dany film musi zarobić przynajmniej dwa razy więcej, niż wyniósł budżet.
„Ghostbusters”, choć miał być przykładem nowego rozdania w Hollywood, stał się punktem odniesienia do tego, jak nie robić rebootów.
Zadając sobie jednocześnie pytanie, czy w ogóle je robić. Moim zdaniem odpowiedź jest prosta – „nie”. W 90% przypadków świat nie potrzebuje nowych wersji znanych już i często kultowych produkcji. Niewiele z nich wniosło cokolwiek nowego. Większość kultowych filmów, takich jak np. „Terminator” czy „Pamięć absolutna” pomimo tego, że powstały dawno temu, niewiele się zestarzały. A dzisiejsza publiczność jest w stanie po nie sięgać z wielką chęcią i bez poczucia zrażania się „przedpotopowymi” efektami specjalnymi. Wiadomo, dziś wszystko wygląda lepiej niż w latach 70. i 80., jeśli chodzi o kwestie techniczne.
Oczywistym jest też fakt, że wytwórnie filmowe chcą zarabiać i na nic im fakt, że ludzie mogliby sobie oglądać w serwisach VOD czy kupując fizyczne wydania klasyki kina akcji czy science-fiction. One potrzebują premier filmów w kinach i pieniędzy z kas kinowych. Tak więc w większości przypadków istnienie rebootów to nic więcej, jak komercyjny ruch, wymierzony w chęć tylko i wyłącznie zysku.
Znam dosłownie kilka udanych rebootów i cieszę się, że one powstały.
Są to np. seria „Mission: Impossible” oraz nowa „Planeta małp”. Tyle tylko, że „Mission: Impossible” potrzebował ponad dekady, by w końcu stanąć na nogi i stać się znakomitą serią akcji. „Planeta małp” z kolei to na dobrą sprawę nie tyle reboot (choć może być tak traktowana) co seria prequeli, która moim zdaniem spokojnie przebiła artystycznie klasyczną serię. Jeśli chodzi o horrory, to do ciekawszych i w sumie mile widzianych rebootów zaliczam nową „Suspirę”, która jest kompletnie odmienna od oryginału Dario Argento, ale wykorzystuje te same motywy fabularne.
Gdy twórcy posiadają ciekawy pomysł na rozwinięcie danej historii, na przykład filmu w wersji serialowej, to nierzadko nie jest to takie złe rozwiązanie. Przykłady „Fargo” czy „12 małp” to potwierdzają. Jednak należą one do mniejszości.
Jest też kilka filmowych franczyz, które z miłą chęcią zobaczyłbym opowiedziane raz jeszcze, od nowa, z lepszym niż w oryginalne skutkiem. Od lat czekam na jakiś udany reboot serii „Nieśmiertelny”, która moim zdaniem ma ogromny potencjał i szansę na stworzenie fascynującego uniwersum. Oryginał, poza pierwszą częścią, niestety rozjechał się totalnie w stronę kina klasy C. Sequel „Nieśmiertelnego” to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem.
W ostatnich latach mogliśmy oglądać całą masę niepotrzebnych rebootów.
Jeśli chodzi o seriale to jest ich mnóstwo. „Zabójcza broń”, McGyver” to te nieudane. Jeśli chodzi o filmy to np. „Pamięć absolutna”, „Robocop”, „Power Rangers” i wspomniane wyżej „Ghostbusters” Najgorsze w nich jest to, że kompletnie pomijają wcześniejsze odsłony, próbując tym samym stworzyć swoje własne, nowe uniwersum. Co jest kompletnie niepotrzebne. Na zdrowy rozsądek, po co tworzyć i ryzykować zupełnie nowe światy, nie wiedząc czy się one komuś spodobają, zamiast rozwijać istniejące już uniwersum? Które ma stworzone realia oraz bohaterów uwielbianych przez bazy fanów liczone w milionach. Instytucja rebootów zawsze wydawała mi się „licha”, w tym sensie, że niejako „podkradała” oryginalne pomysły i schematy, by leniwi scenarzyści i producenci mogli opowiedzieć swoje „nowe” historie.
Żadna z wyżej wymienionych produkcji nie okazała się sukcesem kasowym. Co ewidentnie daje sygnał, że publiczność nie jest rebootami zainteresowana. Od zarania filmowych dziejów królują kontynuacje, rozbudowy danego uniwersum, a nie odtwórcze powracanie do tych samych historii, tyle że lekko unowocześnionych. Szczególnie teraz, gdy produkcje osadzone w MCU radzą sobie tak dobrze. Liczę, że przykład „Pogromców duchów 3” okaże się pierwszą jaskółką zapowiadającą odwrót Hollywood od niepotrzebnego recyklingu starych pomysłów.