Najbardziej kontrowersyjna biografia roku trafiła do Polski. Woody Allen pokazuje swoje jasne i ciemne strony
Woody Allen to obok Romana Polańskiego i Kevina Spaceya największa persona non grata współczesnego kina. W swojej autobiografii zatytułowanej „A propos niczego” ceniony reżyser broni się przed oskarżeniami o molestowanie nieletniej, atakuje swoich krytyków i opowiada ze swadą o dawnym Hollywood. Przy okazji pokazuje jednak też, dlaczego należy do słusznie minionej epoki.
OCENA
Na samym początku warto rozprawić się z największym kłamstwem związanym z autobiografią Allena, czyli jej tytułem. Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości, że „A propos niczego” powstało właśnie w 2020 roku z bardzo konkretnego powodu, to w trakcie lektury bardzo szybko się ich pozbędzie. Woody Allen Najbardziej kontrowersyjna biografia roku trafiła do Polski. Woody Allen pokazuje swoje jasne i ciemne stronynapisał swoje wspomnienie przede wszystkim dlatego, żeby wystąpić we własnej obronie. Bo skoro w jego własnej ocenie olbrzymia część Hollywood perfidnie się go wyparła, to musiał wziąć sprawy w swoje własne ręce. I jakiekolwiek piękne słówka dotyczące rzekomej chęci przedstawienia swojego życiorysu ot tak dla kaprysu można włożyć między bajki.
Nie oznacza to natomiast, że „A propos niczego” pozbawione jest elementów właściwych autobiografii. To prawdziwe i w pełni autentyczne dzieło tego typu. Nie pseudo-autobiografia pisana przez ghost writera lub niekryjącego nawet swojej prawdziwej tożsamości dziennikarza, który niby pisze książkę wraz ze swoim bohaterem. Autorem każdego słowa w „A propos niczego” jest bez wątpienia Woody Allen, co automatycznie wybija tę książkę ponad tłum nijakich produktów „autobiografio podobnych”.
Amerykański reżyser buduje „A propos niczego” za pomocą dosyć luźnego strumienia świadomości pozbawionego podziału na rozdziały czy części.
Cała narracja trzyma się z grubsza chronologii wydarzeń, ale bardzo często tok myśli Allena zostaje zakłócony nową dygresją czy narzucającym się wspomnieniem. Jednocześnie książkę opublikowaną w Polsce przez Dom Wydawniczy Rebis można z grubsza podzielić na trzy osobne części:
- Najmłodsze lata, początki kariery komika i scenopisarza, pierwsze reżyserskie próby
- Związek z Mią Farrow i oskarżenie o molestowanie jej nieletniej córki
- Ostatnie lata
Każda z nich zajmuje mniej więcej równą objętość, choć punkt nr 2 jest finalnie najdłuższy i co ciekawe napisany zdecydowanie najgorzej. Już wyjaśniam, co przez to rozumiem. W zachodniej prasie na temat „A propos niczego” można było przeczytać dwie zupełnie skrajne opinie. W pozytywnych recenzjach kładziono nacisk na humor, pomysłowość prozy, swadę z jaką pisze Allen i szczegółowość jego wspomnień o dawnym Hollywood. Negatywne głosy powtarzają z kolei hasła o seksistowskich docinkach, przestarzałym myśleniu i pisarskich mieliznach. W rzeczywistości oba te spojrzenia są jak najbardziej poprawne, ale dotyczą poszczególnych fragmentów tej autobiografii. Od tego, która narracja zostaje przez autora czy autorkę przyjęta, zależy zaś przeważnie jego/jej stosunek do oskarżenia o molestowanie Dylan Farrow.
Od sprawy z 1992 roku nie sposób uciec i Woody Allen też tego nie robi. Ale jego obrona nie wszystkich przekona.
Reżyser słusznie podkreśla, że nigdy nie został o nic oskarżony, mimo że jego sprawa była badana miesiącami przez dwa osobne organa śledcze. Wielu świadków wydarzeń, które nastąpiły w letnim domku Farrow w sierpniu tamtego roku zeznawało na jego korzyść, a ci którzy dawniej go oskarżali (jak Moses Farow, adoptowany syn aktorki będący wtedy nastolatkiem) z czasem wystąpili w obronie i odrysowali mało chwalebny obraz wychowawczych metod gwiazdy „Pamiętnika Rosemary”. Trudno te fakty podważyć, ale jednocześnie cała sprawa budzi w opinii publicznej słuszne wątpliwości. Przede wszystkim dlatego, że właściwie każda strona tamtego sądowego sporu została w którymś momencie złapana na kłamstwie (choć Mia Farrow kłamała zdecydowanie częściej).
Jednocześnie Woody Allen nie pomógł odbiorowi swojej sprawy ze względu na ogólny stosunek do kobiet, swój związek z również adoptowaną przez aktorkę Soon-Yi Previn oraz - wyrażany wielokrotnie również na kartach „A propos niczego” - syndrom oblężonej twierdzy. Pisarski utwór słynnego reżysera początkowo wydaje się jeszcze wolny od tego typu wrzutek, a początkowa część poświęcona dorastaniu w Nowym Jorku miejscami jest naprawdę wciągającą lekturą. Allen bywa tu zabawny, otwarty na różne odcienie rzeczywistości, pełen szacunku dla dokonań poprzedników, często autoironiczny, a miejscami nawet błyskotliwy. Niestety, im dalej zagłębiamy się w jego biografię, tym lepiej widać mniejsze i większe grzeszki jego osobowości.
Woody Allen nie widzi niczego nie na miejscu w seksizmie wyrażanym w dobrych chęciach wobec przyjaciółek i współpracownic.
Pozwolę tu sobie na małą dygresję związaną z ruchem #metoo i przede wszystkim ostatnimi protestami. Były one oczywiście pokłosiem decyzji Trybunały Konstytucyjnego i ważny był też w nich kontekst polityczny, ale przede wszystkim stanowiły wyraz sprzeciwu wobec bardzo konkretnej mentalności reprezentowanej przez starszych mężczyzn. Woody Allen jak najbardziej jest jej wiernym przedstawicielem. Słynne hasło „Wyp****alać” wykrzykiwane gromadnie przez młode kobiety było skierowane właśnie do takich osób jak on. Mężczyzn, dla których komentowanie pośladków kobiet nie jest niczym zdrożnym, bo to przecież komplement.
„A propos niczego” roi się od podobnych przykładów. Przedstawienie właściwie każdej kobiety poznanej przez Allena zaczyna się od opisu jej wyglądu. Żarciki na temat seksu są tu częste i w dodatku niezbyt zabawne. I nie mam nawet wątpliwości, że twórca „Manhattanu” pisze tu coś w złej wierze. Bo przecież wychwala także inne przymioty poznanych aktorek, ich inteligencję, talent czy humor, więc w czym rzecz. A że nigdy nie pisze o wyglądzie aktorów, to nic nie znaczący szczegół. Najlepiej o przestarzałej mentalności Woody'ego Allena świadczy zresztą krótki i w gruncie rzeczy dosyć żenujący akapit tłumaczący się z kwestii osób czarnoskórych w jego filmach. A właściwie ich nieobecności.
„A propos niczego” to książka lepsza niż wszystkie ostatnie filmy Woody'ego Allena. Ale przecież poprzeczka nie była ustawiona zbyt wysoko.
Mamy tu do czynienia z pozycją bardzo nierówną. Niektóre fragmenty ciągną się niemiłosiernie, inne potrafią zachwycić odrysowywaną opowieścią i autoironicznym humorem. To i tak dużo więcej niż fani reżysera dostali od niego w „Śmietance towarzyskiej”, „Nieracjonalnym mężczyźnie” czy „Magii w blasku księżyca” (notabene, o ile w stosunku do swoich starych produkcji Woody Allen potrafi być bardzo krytyczny, to na wszystkie słabości ostatnich tytułów pozostaje absolutnie ślepy).
W jakimś sensie „A propos niczego” wzmacniają nawet te momenty, gdy Amerykanin popisuje się ignorancją czy seksizmem. Bo przecież czyni to jego autobiografię tym pełniejszą i bardziej prawdziwą. Dostajemy tu pełen obraz człowieka ze wszystkimi jego mocnymi i słabymi stronami. To portret pełen skaz, czasem zamieszczanymi przez autora świadomie, a czasem nieświadomie. Ale po części wartym obejrzenia, choć na pewno nie stawiania na piedestale.